wtorek, 27 października 2015

Rozdział XIII





    Miał wrażenie, jakby ktoś zdzielił go obuchem w głowę. W uszach dzwoniło mu niczym po wybuchu granatu, a pulsujący ból rozchodził się falami wewnątrz jego czaszki, zakrzywiając racjonalne postrzeganie rzeczywistości. Wszystko wokół zdawało się wirować z zawrotną prędkością, jak podczas jazdy kolejką górską.
Nie pojmował co się wydarzyło, co więcej – nawet nie był w stanie powiedzieć kim był, jednak w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło. Jedyne, o czym mógł myśleć, to ten potworny ucisk mózgu. Ból był tak nieznośny, że miał ochotę rozłupać sobie czaszkę kamieniem, byle tylko jakoś ukrócić tę mękę.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nogi niosą go w jakimiś bliżej nieokreślonym kierunku, zupełnie jakby poruszały się niezależnie od jego woli. Pod stopami czuł najpierw żwir, potem sprężystą ziemię. Zewsząd otaczała go mocno rozmazana zieleń i przeszło mu przez myśl, że znajdował się w jakimś lesie.
Chciał się zatrzymać i zawołać o pomoc, ale mimo to szedł dalej, jakby jego mózg nie nadążał za nogami.
– Skup się do cholery – wybełkotał sam do siebie i zdziwił się na brzmienie swojego głosu.
Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyło mu blade przeświadczenie na temat własnej tożsamości, jednak szybko rozmyła je kolejna fala bólu.
Desperacko przyciskając dłonie do obu skroni, podążał chwiejnie przed siebie, aż do momentu,  w którym przed jego oczami wyrosły jakieś drzwi. Naparł gorączkowo na ciężką klamkę i dosłownie wtoczył się do środka, przy okazji potykając się o próg.
W następnej chwili oślepiły go ostre światła jarzeniówek. Przysłaniając dłonią oczy, zaczął ostrożnie poruszać się w głąb pomieszczenia. Po kilku sekundach dostrzegł przed sobą niewyraźny zarys schodów i udał się w ich stronę, jakby instynkt podpowiadał mu, że to właśnie powinien teraz uczynić. Reszta otoczenia zupełnie go nie interesowała.
Ból głowy niemal go oślepiał i pokonywanie każdego kolejnego schodka zdawało się być tak ekstremalne, jak nocna wspinaczka na Mount Everest. Co chwila zataczał się na boki i potykał, jednak po kilku, ciągnących się niemal w nieskończoność minutach, w końcu dotarł na szczyt.
Przed jego oczami wyrósł niepokojąco długi korytarz z całym szpalerem identycznie wyglądających drzwi. W powietrzu unosił się zapach wiekowego drewna, który wydał mu się odrażającym odorem stęchlizny. Raptownie zebrało mu się na wymioty. Starając się powstrzymać niekontrolowane spazmy żołądka, dobił do pierwszych z brzegu drzwi i wdarł się z impetem do środka, by po chwili osunąć się bez życia na podłogę.
Mimo iż słońce jeszcze nie zaszło, pomieszczenie było pogrążone w półmroku i tylko cienka strużka światła z korytarza oświetlała niemrawo miejsce, w którym leżał. Oddychając ciężko przytulił twarz do chłodnych paneli i zamknął oczy. Ucisk w głowie trochę zelżał, by następnie powrócić ze zdwojoną siłą. Z jego ust wydobył się przeciągły jęk i nie mogąc dłużej się powstrzymać, zwymiotował pod siebie.
– Żałosne. – rozległ się mrożący krew w żyłach, przepełniony pogardą głos. – Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie byłeś tak słaby i żenujący jak teraz.
Krztusząc się i ledwo łapiąc powietrze, Seijurou podniósł głowę i rozejrzał się wokół, próbując odnaleźć właściciela głosu. Dostrzegł tylko kilka niewyraźnych, całkowicie nieruchomych kształtów. Nie był w stanie dojrzeć pośród nich właściciela głosu.
– Kto…? – wybełkotał – Gdzie jes… – urwał, gdy niespodziewanie uzmysłowił sobie, skąd dobiegły go te słowa i kim był ten, który je wypowiedział.
Pod wpływem tego odkrycia lekko otrzeźwiał a jego ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Zaczęły docierać do niego strzępki wspomnień dotyczących własnej tożsamości, które stopniowo łączyły się w jedną całość i rzucały światło na paranoidalną sytuację, w której się znalazł.  
– Twoja głupota sprowadziła na ciebie mój gniew. Będziesz tego żałował, braciszku.
– N-nie… Nie jestem twoim bratem… – jęknął Seijurou i poczuł kolejną falę mdłości. – Nie mów do mnie…
– Stoczyłeś się na samo dno, Seijurou. Nie mogę tego tolerować, bo w tym momencie upokarzasz także i mnie. – głos jego alter-ego ociekał furią.
Seijurou potrząsnął słabo głową. Nie chciał tego dłużej słuchać.
On jednak ani myślał zaprzestać tej psychicznej tortury.
– Nie mam pojęcia jak ci się to udało, ale wiedz, że to chwilowe. Zaraz wrócisz tam, gdzie twoje miejsce!
Ta jadowita groźba podziałała na Seijurou niczym siarczysty policzek. Pozbierał się z ziemi i z trudem utrzymując równowagę, ruszył w stronę drzwi znajdujących się na prawo od okna. Wymacał ręką włącznik światła i starając się zignorować złowieszcze szepty swojej drugiej jaźni, podszedł do umywalki i wsadził głowę pod strumień wody. Zrobiło mu się odrobinę lepiej. Oddychając z pewnym trudem, podniósł twarz i natrafił na odbicie w lustrze. Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiał, że patrzy na swoją własną twarz. Wzdrygnął się, jednocześnie zszokowany i zniesmaczony tym odkryciem. 
Szkarłatne tęczówki były dziwnie mętne, zupełnie jakby należały do osoby odurzonej narkotykami. Skapująca z włosów woda spływała wzdłuż jego pozbawionej kolorów twarzy i osiadała na lekko drżącej szczęce. Wąskie usta miały siny odcień i w połączeniu z bladością skóry, przywodziły na myśl topielca.
Seijurou odgarnął do tyłu klejącą się do czoła grzywkę i odetchnął przeciągle, próbując za wszelką cenę dojść do pełni władzy nad swoim ciałem i umysłem.
– Nie walcz ze mną, to na nic. Za chwilę i tak będziesz skończony. – głos jego drugiej osobowości zdawał się być opanowany, jednak Seijurou wyczuł w nim nutę desperacji.
– Zamknij się. – odpowiedział mu drżącym, niezbyt stanowczym głosem.
Z całej siły zacisnął powieki, próbując jakoś zwalczyć intruza.
– Nie uda ci się. Nie wygrasz ze mną, dobrze o tym wiesz.
– Zamknij się. – powtórzył głośniej i poczuł nagły przypływ determinacji. Wbił twarde spojrzenie w lustro. Instynktownie wiedział, co powinien zrobić. – Nie muszę już walczyć. To ty przegrałeś.
Zacisnął pięści i odsunął się od umywalki, skupiając się na uczuciu nienawiści, które zaczęło zalewać go od środka niczym rozszalała fala tsunami. Musiał się temu poddać. Tylko w ten sposób mógł odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
– Nawet nie próbuj tego robić! – teraz głos był już wyraźnie spanikowany – Beze mnie jesteś nikim, Seijurou!
– Nie. To ty jesteś tym, który beze mnie nie istnieje. – odpowiedział lodowatym głosem i uderzył pięścią w lustro.
Gładka tafla pękła z trzaskiem. Samotna kropla krwi spłynęła wolno po pokiereszowanej powierzchni i po chwili schowała się w szczelinie między odłamkami. Nastała głucha cisza.
Seijurou wpatrywał się w pęknięte szkło, odczuwając coś na kształt zimnej furii pomieszanej z ekscytacją. Krew wrzała mu w żyłach a serce waliło jak oszalałe. Pęknięta skóra dłoni pulsowała boleśnie, jednak był to przyjemny ból, podszyty satysfakcją.
Po chwili uświadomił sobie, że wcześniejszy ucisk mózgu niespodziewanie ustąpił, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
To stanowiło wystarczające potwierdzenie, że w końcu udało mu się odzyskać całkowitą kontrolę nad własnym umysłem.
Odczuwając bezbrzeżną ulgę, oparł się plecami o chłodną glazurę i przymknął oczy. Jego przyspieszony dotychczas puls stopniowo zwalniał a rozbiegane myśli powoli układały się na swoim miejscu.
Wydawało mu się, że to co najgorsze jest już za nim, jednak gdy uchylił oczy i popatrzył na rozbite lustro,  naiwne przeświadczenie prysnęło niczym bańka mydlana.
Boleśnie zrozumiał, że tak naprawdę najgorsze było dopiero przed nim. Pozbycie się ogarniętej manią wygrywania drugiej osobowości było zaledwie kroplą w morzu problemów, które czekały na niego w nowej rzeczywistości.
Ta konkluzja sprawiła, że znowu poczuł się jak wrak człowieka.
Ledwie powłócząc nogami, wrócił do pokoju i rozejrzał się półprzytomnie, zastanawiając się co ma ze sobą począć.
Przestronna sypialnia wyglądała, jakby nie była przez nikogo zamieszkana, więc kusiło go, by tu zostać, jednak rozsądek podpowiadał mu, że to nie był najlepszy pomysł.
Jego wzrok powędrował na podłogę, na której jeszcze przed chwila leżał. Na widok własnych wymiocin przepełnił go wstyd i odraza. Niewiele myśląc zdjął koszulkę i opadł na kolana by po sobie posprzątać. Następnie wrócił do łazienki, zaprał pod kranem t-shirt i przewiesił go starannie na kabinie prysznica.
Seijurou patrzył tępym wzrokiem na mokrą koszulkę i uzmysłowił sobie, że nie ma bladego pojęcia co dalej. Nie tylko w tej chwili; w ogóle nie był w stanie wyobrazić sobie swojego dalszego życia.
Czuł się jak człowiek, który po mocno zakrapianej imprezie obudził się w nieznanym miejscu, a następnie dowiedział się, że w ciągu tych kilku godzin gdy pił na umór, zostawiła go żona, stracił pracę i okradziono go ze wszystkiego co posiadał.
I choć Seijurou nigdy nie miał ani pracy, ani żony, to ostatni fragment wydał mu się wyjątkowo znajomy. Wszak jego druga osobowość okradła go z niemal pół roku życia.
Dla osoby takiej jak on – która zawsze miała pod kontrolą każdy najmniejszy aspekt życia – utrata sprawowania władzy nad własną egzystencją była najgorszą z możliwych porażek.
Czuł się z tego powodu żałośnie, jednak miał świadomość, że jeśli szybko nie weźmie się w garść, to tamten sukinsyn mógłby ponownie to wykorzystać. 
Seijurou wziął zamach ręką i z całej siły uderzył się w policzek. A potem kolejny raz i kolejny, aż cała twarz pulsowała mu z bólu. Pomogło.
Teraz musiał jakoś doprowadzić się do porządku.
Wyszedł z powrotem na korytarz i z ulgą stwierdził, że był opustoszały. Rozejrzał się gorączkowo, jakby w poszukiwaniu wskazówek dokąd ma się udać. Rozpoznawał te wnętrza – to bez wątpienia była rezydencja w Kioto, w której zwykł spędzać wakacje. Szybko jednak wydedukował, że teraz prawdopodobnie mieszkał tu na stałe.
Jego pamięć zdawała się nadal szwankować. Nawiedzały go tylko jakieś niejasne wspomnienia z ostatnich dwóch tygodni, gdy to na wpół przebudzony dryfował w odmętach własnej świadomości. Ciężko mu było jednak wyłuskać z tych wspomnień cokolwiek konkretnego. 
Ruszył wzdłuż korytarza niepewnym krokiem. Gdzieś z parteru dobiegły jakieś szmery i Seijurou zamarł. Uświadomił sobie, że był na wpół nagi i nie chciałby spotkać nikogo, komu musiałby tłumaczyć się ze swojego podejrzanego wyglądu.
Jego wzrok powędrował do drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Prowadziły do pokoju, który zajmował za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Kioto. Teraz jednak nie miał pewności, czy to nadal była jego sypialnia.
Jego sypialnia.
Uśmiechnął się gorzko, wymawiając w myślach te słowa.
Teraz już nie było jego sypialni. Teraz już nic tutaj nie było jego własnością.
Mimo, iż znajdował się w swoim własnym domu, mimo, iż dobrze znał to miejsce, to czuł się tu obco, niczym jakiś intruz.
To nie on był tym, który mieszkał tu przez ostatnie kilka miesięcy. To nie on był tym, który ułożył sobie tu życie.
A ostatnie na co Seijurou miał ochotę to wtapianie się w świat, do którego nie należał.
Gdyby tylko mógł, wróciłby do Tokio i kontynuował swoje życie od momentu, w którym wszystko się zatrzymało.
W pamięci mignęła mu twarz Murasakibary. To on był ostatnią osobą, którą Seijurou widział. Poczuł niemiły ucisk w żołądku na samą myśl, co mogło wydarzyć się po tym, jak jego druga osobowość przejęła kontrolę nad jego umysłem.
Seijurou potrząsnął impulsywnie głową, zirytowany własną słabością. Musiał natychmiast wziąć się w garść i zostawić przeszłość za sobą. I tak już nie miał na nią wpływu. 
Szmery dochodzące z dołu nasiliły się. Seijurou zawahał się, gdy nagle jego wzrok spoczął na drzwiach, które znajdowały się najbliżej niego. Nie wyróżniały się niczym szczególnym spośród pozostałych drzwi, jednak jego serce zadrgało niespokojnie, zupełnie jakby wyczuło coś znajomego.
Podszedł do nich jak zahipnotyzowany i nie bardzo zastanawiając się nad tym co robi, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Pomieszczenie było skąpane w miękkim blasku zachodzącego słońca, bo w przeciwieństwie do poprzedniego pokoju, tutaj rolety okienne były odsłonięte.
Od razu rzucił mu się w oczy ogólny rozgardiasz. Po podłodze walały się jakieś papierzyska. Stojąca pod oknem kanapa zawalona była stosem kolorowych ubrań a szerokie łóżko było niedbale zaścielone.
Seijurou uznał to za dość nietypowe zjawisko, zwłaszcza, że ubrania piętrzące się na kanapie wyraźnie należały do kogoś płci żeńskiej.
Czyżby gościła tu jakaś kobieta? Może ktoś z rodziny…? Seijurou zaczął rozważać prawdopodobne opcje, jednak coś mu podpowiadało, że odpowiedź była znacznie bardziej zaskakująca, niż mógłby przypuszczać.
Schylił się i podniósł z podłogi jedną z kartek. Zapisana była znakami hiragany, a pod każdym z symboli znajdował się odpowiednik z łacińskiego alfabetu.
– To… Co…? – zdziwił się na głos, zaskoczony nietypową treścią. 
Po chwilowym przeanalizowaniu kartki i kilku kolejnych papierów o podobnej zawartości, Seijurou odłożył je na stojącą obok komodę i jego wzrok przykuł bukiet czerwonych kwiatów w porcelanowym wazonie.
Amarylisy, przeszło mu przez myśl i zbliżył twarz, by powąchać czerwone łebki. Ich intensywna woń przywiodła mu na myśl coś znajomego, lecz zanim zdążył to uchwycić, wspomnienie się rozmazało.
Seijurou poczuł zniecierpliwienie. Zirytował go fakt, że nie był w stanie przypomnieć sobie niczego sprzed swojego całkowitego przebudzenia i tylko jakieś cholerne zapachy mąciły mu w głowie i rozpalały jego pragnienie szybkiego poznania prawdy. Przysiadł na skraju łóżka i zaczął myśleć gorączkowo nad tymi przeklętymi amarylisami, licząc na to, że w końcu coś mu zaświta w głowie. Minuty mijały a on nie wymyślił nic i tylko stukał palcami w kolano, jakby miało mu to pomóc w zwalczeniu amnezji.
Poczuł się bezsilny i znużony. Głowa zaczęła mu ciążyć na karku i dotarło do niego, jak bardzo jego organizm musiał być wycieńczony dzisiejszymi wydarzeniami. Nie mogąc się opanować, opadł z pewnym wahaniem na miękką, jedwabną pościel i przymknął oczy. Po chwili wymacał poduszkę i wtulił w nią twarz. Ze zdziwieniem stwierdził, że pachniała końską grzywą. Nagle we wspomnieniach mignęły mu długie, jasne jak len włosy.
– To jej sypialnia… – wyszeptał do siebie bezwiednie i jego puls przyspieszył.
W jego głowie pojawiły się kolejne mgliste wspomnienia, przedstawiające małe jeziorko i struny skrzypiec, po których przesuwały się smukłe palce. Jakaś znajoma melodia rozbrzmiała mu w myślach, powodując nieznośne drapanie w gardle.
Ona.
Seijurou nie wiedział kim była ona. Nie mógł sobie przypomnieć jej twarzy, imienia ani głosu, nie miał też pojęcia jaką rolę odgrywała w jego życiu. Pamiętał tylko te jasne włosy i ich specyficzny zapach, który wywoływał w nim niezrozumiałą tęsknotę.
Tęsknotę za czym…?
Nagle zapragnął zostać. Zostać w tym łóżku z twarzą wtuloną w tę poduszkę. Nieznajoma – najprawdopodobniej zamieszkująca ten pokój – zdawała się być jedynym pomostem łączącym go z nieznanym światem, w którym przebudził się po pół roku głębokiego snu.
Być może dzięki niej miał jeszcze jakąś szansę na odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Ta myśl dodała mu otuchy, lecz po chwili znowu przejęły go wątpliwości.
Co miał jej powiedzieć, o co miał zapytać…? Przecież nie mógł ot tak, zwyczajnie wyjawić – czy to jej, czy komukolwiek innemu – że jego druga osobowość przejęła na jakiś czas kontrolę nad jego ciałem, a teraz on próbuje wszystko sobie od nowa poukładać. Samo wyobrażanie, już nie mówiąc, że faktycznie mogłoby dojść do takiej sytuacji, było po prostu absurdalne.
Nie mógł tego rozegrać w taki sposób. Musiał czym prędzej opuścić ten pokój. 
Spróbował się podnieść do pozycji siedzącej, lecz nie był w stanie przekonać do współpracy swojego ciała, które nagle zrobiło się tak ociężałe, jakby ważyło co najmniej tonę. Seijurou westchnął sennie w poduszkę.
– Tylko moment…
Jakby na przekór jego woli, powieki opadły i po chwili jego świadomość odpłynęła w nicość.

~*~

– Nie tato, nie jestem chora.
– Więc dlaczego jesteś taka blada? Stało się coś?
April westchnęła z rezygnacją i pokręciła głową.
– Tato, błagam. Apeluję o to, byś się ode mnie odczepił.
Ojciec zrobił lekko urażona minę i skrzyżował ramiona na piersi. Chyba nie był w nastroju na przekomarzanie się.
– Dziecko, chyba rozumiesz dlaczego się martwię.
April wzruszyła ostentacyjnie ramionami. Była lekko zniecierpliwiona nadopiekuńczą postawą ojca, lecz przede wszystkim była zła na samą siebie. Że też po powrocie z boiska musiała wpaść na cholerny stojak z parasolkami, który ktoś niefortunnie umieścił tuż przy drzwiach wejściowych. Zrobił się taki raban, że zbiegła się połowa służby oraz – na jej nieszczęście – Anthony.
Planowała przemknąć niezauważona do swojego pokoju, a ostatecznie skończyła spierając się z ojcem na temat stanu swojego zdrowia. Zupełnie nie miała do tego głowy i chciała jak najszybciej zostać sama, jednak Anthony ani myślał dać się spławić. 
– Nie, nie rozumiem tatko. Od lat jest ze mną wszystko w porządku.
Ojciec zamrugał oczami ze zmartwiona miną.
– Ale nigdy nie wiadomo, czy nie dopadnie cię znowu.
– Nawet jeśli, to co? Anemia to nie koniec świata. W końcu będziesz mógł mnie zainstalować w szpitalu, czyli to co lubisz najbardziej. – głos April zabrzmiał tak sarkastycznie, że zdziwiło to nawet ją samą.
– Nie kpij sobie w ten sposób – odpowiedział karcąco ojciec i wbił w nią twarde spojrzenie niebieskich oczu – Ciężka anemia wymaga hospitalizacji. Ty jednak nadal masz do mnie żal o to, że zmarnowałem ci młodość bo przez jakiś czas musiałaś leżeć pod kroplówką.
– Przepraszam tato. – pokajała się przed nim dla świętego spokoju – Wiem. Wiem, że to było konieczne, ale teraz nie jest, więc nie zawracajmy sobie tym głowy. Widziałeś może Seijurou?
– Nie widziałem. – westchnął Anthony i po chwili jego oczy rozbłysły, jakby przypomniał sobie coś ważnego. – Czy to z jego powodu jesteś ostatnio taka rozchwiana? Dopóki nie przyjechaliśmy do Japonii wszystko było z tobą w porządku. Proszę cię, daj sobie spokój z tym chłopakiem. Nie wydaje mi się, by pałał do ciebie sympatią. Myślisz pewnie, że zbawisz cały świat, ale przyjmij do wiadomości, że nie każdy sobie tego życzy.
– Och to oczywiste, że on sobie tego nie życzy. Co więcej, Seijurou mnie wprost nie znosi. – April machnęła ręką jakby odganiała namolną muchę – Ale to właśnie dlatego przebywanie z nim sprawia mi tak niesłychaną przyjemność.
– Dziecko, ty jesteś jakimś ewenementem.
– W końcu jestem twoją córką. – skwitowała i pospiesznie ruszyła w stronę schodów, dając ojcu do zrozumienia, że rozmowa jest skończona – Do zobaczenia później!
Anthony najwyraźniej zrozumiał, że już nic nie wskóra, bo nawet jej nie zatrzymywał.
Gdy April znalazła się na piętrze, zawahała się przez chwilę. Kusiło ją, by zapukać do drzwi na końcu korytarza. Z jednej strony natychmiast chciała uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania a z drugiej… Nie była wcale pewna, czy Seijurou chciałby teraz z nią o czymkolwiek rozmawiać.
Chwilę rozważała, co powinna zrobić. Ostatecznie lekko niepocieszona udała się do siebie. Gdy przekroczyła próg sypialni, szybko zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Jej wzrok powędrował w stronę okna, przez które wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Za chwilę miał nastać zmierzch.
April przymknęła powieki a przed jej oczami po raz kolejny stanęła scena, która rozegrała się na boisku. Analizowała każdy element, począwszy od niezbyt przyjemnej rozmowy, poprzez grę w kosza, aż po najważniejsze – uśmiech na twarzy Seijurou, który zaowocował czymś zupełnie dla niej niepojętym.
Uparcie próbowała znaleźć racjonalne wytłumaczenie, dlaczego tęczówki Seijurou zmieniły kolor. Właściwie – jedna tęczówka, bo prawa pozostała niezmiennie szkarłatna. Jedyne, co przychodziło jej na myśl, to jakaś tajemnicza, rzadko spotykana choroba oczu. Oczywiście wyobraźnia nie omieszkała podsunąć jej teorii, jakoby chłopak był jakimś demonem albo innym nadnaturalnym stworzeniem, jednak podobnych wymysłów nawet nie brała pod uwagę.
April prychnęła, na wpół rozbawiona, na wpół zdegustowana faktem, że przychodziły jej do głowy tak głupie teorie.
Tak, Seijurou Akashi musiał cierpieć na jakąś dziwną przypadłość a ona powinna dać sobie spokój z doszukiwaniem się w tym wszystkim drugiego dna.
Mimo, iż próbowała w ten sposób uspokoić samą siebie, to i tak miała mętlik w głowie. Zwłaszcza, że zachowanie Seijurou tuż przed i zaraz po tym, jak nastąpiła w nim ta osobliwa zmiana, również było zastanawiające. Sprawiał wrażenie, jakby nie był sobą, a pozornie drobna metamorfoza była czymś znacznie bardziej złożonym i głębokim. 
April westchnęła przeciągle. Była zmęczona ciągłym przedzieranie się przez gąszcz tajemnic otaczających Seijurou Akashiego. Co więcej, z dnia na dzień utwierdzała się w przekonaniu, że pewne pytania powinny chyba pozostać bez odpowiedzi. Kto wie, czy prawda nie okazałaby się zbyt ciężka do udźwignięcia.
Czasami ignorancja bywa błogosławieństwem, pomyślała i zaśmiała się cicho do własnych refleksji.  
Po raz kolejny przywołała w pamięci chwile, gdy grali w koszykówkę.
Ta krótka rozgrywka w niemal magiczny sposób wymazała cały jej gniew związany z wcześniejszym zachowaniem Seijurou. Już nie pamiętała, jak bardzo ją zawiódł podłym potraktowaniem swojego kolegi z drużyny. Nie pamiętała wszystkich przykrych słów, które kiedykolwiek jej powiedział, wszystkich pogardliwych spojrzeń, które jej posłał.
W tamtej chwili był tylko on, ona i dziecięca beztroska. Żadnych rozważań o przeszłości, żadnego gdybania na temat przyszłości.
A później wszystko tak nagle prysło i  teraz April nie miała pojęcia co będzie dalej.
Z zamyślenia wyrwał ją cichy szelest dobiegający z głębi sypialni. Drgnęła i rozejrzała się z przestrachem. Jej wzrok padł na łóżko i aż zachłysnęła się z wrażenia. Mimo, iż w pokoju było już dość ciemno, to ludzkiej sylwetki zwiniętej na pościeli nie sposób było pomylić z czymkolwiek innym.
Ktoś leżał na jej łóżku i może April nie byłaby w takim szoku, gdyby ten ktoś nie posiadał charakterystycznych, szkarłatnych włosów.
Lekko oszołomiona tym zaskakującym odkryciem podeszła bliżej.
Seijurou wtulał się w poduszkę i oddychał miarowo. Wszystko wskazywało na to, że najzwyczajniej w świecie spał. I z jakiegoś powodu, którego April absolutnie nie mogła rozgryźć, nie miał na sobie koszulki.
Z uznaniem wodziła wzrokiem po jego szczupłym a jednak pięknie wyrzeźbionym torsie. Po chwili dotarło do niej, że gapiła się zdecydowanie za długo i poczuła nagłe rozdrażnienie. 
– Przecież to jeszcze dzieciak…! – skarciła się głośno z niesmakiem i zakryła usta ręką, obawiając się, że chłopak zaraz się obudzi. 
Seijurou spał jednak dalej, najwyraźniej kompletnie niewzruszony jej okrzykami.
Starając się nie narobić więcej hałasu, April przycupnęła na skraju łóżka i zaczęła zastanawiać się, jak w ogóle mogło dojść do takiej dziwnej sytuacji.
Czyżby Seijurou pomylił sypialnie…? Nie, to byłoby całkowicie do niego niepodobne.
Przyjrzała mu się uważniej. Nawet w tym półmroku mogła dostrzec, że jego twarz była wyjątkowo blada.
Ogarnął ją lekki niepokój. Delikatnie położyła dłoń na czole Seijurou i ze zmartwieniem stwierdziła, że było rozpalone. April zawahała się chwilę i potrząsnęła go delikatnie za ramię. Chłopak wydał z siebie cichy jęk i zwinął się w kłębek. Ani myślał otworzyć oczu.
Po szybkim przeanalizowaniu sytuacji April doszła do wniosku, że chyba powinna kogoś zawiadomić. Wszystko wskazywało na to, że Seijurou był chory i powinien zając się nim lekarz.
Cały czas bacznie go obserwując, podniosła się z łóżka i ruszyła powoli w stronę drzwi.
– N-nie…
April zamarła w pół kroku.
– Obudziłeś się? – zapytała cicho i wróciła na poprzednie miejsce.  
W odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie.
– Masz gorączkę, Seijurou. Muszę komuś o tym powiedzieć.
– Nie…
– Dlaczego nie…?
– N-nie zostawiaj mnie tutaj samego… Mamo…
April drgnęła, dogłębnie poruszona jego słowami, zwłaszcza tym ostatnim.
Mamo.
W gwałtownym przypływie uczuć wyciągnęła dłoń i przejechała opuszkami palców po jego bladych policzkach.
– Nie zostawię. – odszepnęła miękko i pogładziła go po lekko wilgotnych włosach.
Następnie sięgnęła po koc leżący w nogach łóżka i okryła nim szczelnie ciało chłopaka. 
Seijurou już nic nie odpowiedział, a jego miarowy oddech upewnił ją, że znowu usnął.
April patrzyła na jego łagodną twarz i czuła, że ogarnia ją melancholia.
Mamo.
To słowo odbijało się głuchym echem w jej głowie i sprawiało, że jej serce drgało boleśnie w piersi.
Może i Seijurou Akashi bywał zimnym, pozbawionym sumienia draniem, lecz nadal pozostawał tylko człowiekiem, choćby nie wiadomo jak bardzo próbował swoje człowieczeństwo wyprzeć.
A w chwili, gdy ogarnięty gorączką wziął ją ze swoją matką i rozpaczliwie prosił, by z nim została – ujrzała jego ludzką stronę wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nawet ktoś taki jak on posiadał uczucia. Może głęboko zakopane, ale jednak.
Musiał tęsknić za swoją matką, tak samo jak wszystkie inne, na wpół-osierocone dzieci tęskniły za swoimi.
Tak samo jak April tęskniła za swoją.
Na samą myśl o tym poczuła, jakby na jej gardle zacisnęła się jakaś niewidzialna obręcz. Ledwo opanowując drżenie ciała chwyciła Seijurou za bezwładną dłoń i ścisnęła ją kurczowo w krzepiącym geście.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że to nie jemu próbowała dodać otuchy, a samej sobie. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni poczuła się strasznie osamotniona. Dotyk jego ciepłej dłoni podziałał na nią kojąco.
Trwała przy nim w ten sposób do północy, co jakiś czas zmieniając mu na czole prowizoryczny okład zrobiony ze swojej koszulki.
Potem zwinęła się w kłębek na kanapie i obserwowała go spod przymkniętych powiek, zastanawiając się jakim cudem kilka godzin wcześniej postanowiła sobie, że nie chce go nigdy więcej oglądać, a ostatecznie skończyła jako jego osobista pielęgniarka.
Zachichotała sennie pod nosem. Cały dzisiejszy dzień, pełen wrażeń i zaskakujących zwrotów akcji był tak nieprawdopodobny, że aż śmieszny. 
Tuż przed tym jak zmorzył ją sen, spojrzała ostatni raz na twarz Seijurou i wydawało jej się, że przez chwilę kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
Zaraz potem jej powieki opadły a wszystkie myśli rozpłynęły się w ciepłym szkarłacie, który łagodnie ukołysał ją do snu.

~*~

Biegł przez jakiś las a jasne światło księżyca przedzierało się przez korony drzew i oświetlało ścieżkę, którą się poruszał. Przed sobą słyszał trzask łamanych gałązek, który co jakiś czas przeplatał się z czyimś melodyjnym śmiechem.
– Poczekaj… na mnie! – zawołał ledwo łapiąc powietrze w płuca.
Nie pamiętał jak długo biegł, jednak musiał to być spory kawałek, zważywszy na to, jak bardzo był zmachany. Wiedział tylko tyle, że ciągle nie udawało mu się dogonić osoby z przodu.
– Pospiesz się! – odkrzyknął mu głos i po raz kolejny radosny śmiech przeszył nocne, wyjątkowo rześkie powietrze.
Nagle roślinność zaczęła się przerzedzać i oto po chwili znalazł się nad brzegiem małego jeziorka. Przez kilka sekund wpatrywał się urzeczony w gładką taflę wody, na której odbijało się perłowe światło księżyca. Uświadomił sobie, że kiedyś przyjeżdżał tu konno. Podszedł bliżej brzegu i zanurzył palce w wodzie. Była lodowata, zupełnie jakby pochodziła z górskiego potoku. Nie przeszkadzało mu to jednak, wręcz przeciwnie – ucieszył się i zanurzył dłonie głębiej by nabrać w nie wody i jej skosztować. Była tak pyszna, że padł na kolana i zaczął łapczywie chłeptać prosto z jeziora. Im więcej jednak pił, tym większe odczuwał pragnienie. W końcu zmusił się, by przestać i powiódł wzrokiem wzdłuż gładkiej tafli. Dostrzegł, że drugi brzeg jeziorka gdzieś zniknął. Nagle zrozumiał, że przed jego oczami rozciąga się bezkresny ocean, a on sam od jakiegoś czasu poił się słoną wodą.
Jak poparzony odskoczył od brzegu. Zaczął się czołgać z powrotem do lasu, jednak ten także rozpłynął się w powietrzu. Zewsząd otaczała go piaszczysta plaża.
– Dlaczego boisz się oceanu…? – powietrze przeszył czyjś przenikliwy szept.
Seijurou rozejrzał się gorączkowo, ale w pobliżu nikogo nie dostrzegł.
– Kim jesteś…?
– Akashi-kun, nie pamiętasz już co mi mówiłeś?
– Tetsuya…? Kuroko, to ty…? Gdzie jesteś…? – zapytał podnosząc się z ziemi.
– Tutaj, Akashi-kun.
Nagle jak za mgłą dostrzegł niewyraźną sylwetkę zwieńczoną niebieską czupryną.
– Po co mnie tu przyprowadziłeś, Kuroko…? – zawołał i zrobił kilka kroków w jego kierunku.
– To nie ja cię tu przyprowadziłem, Akashi-kun. To ona.
– Jaka ona…? – rozejrzał się wokół, jednak oprócz nich nie dostrzegł nikogo innego. – Kim jest ona i po co mnie tu przyprowadziła?
Odpowiedziało mu tylko głuche echo własnych słów.   

Gdy Seijurou przebudził się, miał wrażenie, że jego przełyk płonie żywym ogniem. Chyba jeszcze nigdy nie był tak spragniony i zaczął zastanawiać się, czy miało to coś wspólnego z tym, że we śnie pił słoną wodę prosto z oceanu.
Na wpół przytomny podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał się po pogrążonym w mroku pomieszczeniu, instynktownie poszukując czegoś do picia.
Przez chwilę wodził wokół siebie rozgorączkowanym wzrokiem, jednak w tych ciemnościach nie był w stanie zbyt wiele dostrzec. Nie do końca pojmował ani gdzie jest, ani co się z nim stało. Czuł lekkie pulsowanie w skroniach, które w połączeniu z potwornym pragnieniem nie pozwalało mu na zebranie myśli.
Coś miękkiego i ciepłego okrywało go od pasa w dół. Wybadał to ręką i zdał sobie sprawę, że dotyka grubego, puchatego koca. Trochę zaskoczyło go to odkrycie, jednak nie zastanawiał się na tym zbyt długo. Jego uwagę przykuła jasna plama, która zamajaczyła naprzeciwko niego. Wytężył wzrok i dostrzegł jakiś nieregularny kształt leżący na kanapie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wpatrywał się w ludzką sylwetkę, a to co wcześniej wziął za odblask księżyca, było długimi, jasnymi włosami, spływającymi wzdłuż oparcia, aż do samej ziemi.
Bezwiednie wstrzymał oddech, jakby w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji. Nic jednak się nie wydarzyło; osoba leżąca na kanapie nie poruszyła się i Seijurou zorientował się, że najprawdopodobniej spała.
Wpatrywał się w nią tępym wzrokiem jeszcze przez kilka sekund, gdy nagle coś w jego mózgu przeskoczyło i wtedy wszystko stało się jasne.
Przypomniał sobie wydarzenia sprzed kilku godzin i uświadomił sobie, w jakim znalazł się położeniu.
Jednak to wszystko wydało mu się nagle kompletnie bez znaczenia. Jego serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, gdyż w końcu dotarło do niego kim była ta osoba.
Seijurou wyswobodził się z koca i powoli zszedł z łóżka. Na miękkich nogach zbliżył się do kanapy i popatrzył z góry na śpiącą dziewczynę. Po chwili wahania przykucnął, tak, że ich twarze znalazły się na jednej wysokości.
Mimo panującego mroku Seijurou miał wrażenie, że widzi wyraźniej, niż kiedykolwiek w całym swoim życiu.
– April… Jej imię to April. – usłyszał swój własny szept i nagle poczuł, jakby w jego głowie pękła tama, która wcześniej blokowała wspomnienia.
Z każdą sekundą jego umysł zalewały kolejne obrazy.
Już pamiętał. Jej włosy falujące na wietrze, podczas przejażdżki konno. Jej wesoły śmiech za każdym razem, gdy robiła coś całkowicie niestosownego. Jej głos, gdy z przejęciem opowiadała jakieś niedorzeczne historie.
Jednak przede wszystkim pamiętał jej oczy. Oczy, których głębia i kolor przypominały spokojne wody oceanu podczas słonecznego dnia.
To właśnie ten intensywny turkus przywrócił go do świadomości po niemal pół roku pozbawienia zmysłów i błądzenia w ciemnościach.
To one były pierwszym co ujrzał.
To one były jego ratunkiem.
Seijurou poczuł, że jego gardło niebezpiecznie się zaciska. Niespodziewanie zawładnęło nim pragnienie zbudzenia dziewczyny tylko po to, by jeszcze raz móc popatrzeć w jej turkusowe tęczówki.
Wyciągnął w jej kierunku dłoń. Jego palce były o milimetr od jej skóry gdy nagle cały zesztywniał a jego ręka zawisła w powietrzu.
Co ty do cholery robisz…? – skarcił się w myślach i szybko cofnął dłoń.
Jak coś takiego mogło mu w ogóle przyjść do głowy? Seijurou nie był w stanie pojąć własnego, kompletnie nieracjonalnego postępowania.
Przecież on nigdy nie zachowywał się w ten sposób; nie ulegał absurdalnym pokusom. Przede wszystkim jednak zupełnie nie miał zwyczaju myśleć w taki sposób o osobie, z którą nic go nie łączyło.
To prawda, zawdzięczał jej bardzo wiele. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu to właśnie dzięki niej powrócił do świadomości. Można było nawet powiedzieć, że ocaliła mu życie i pewnie Seijurou nigdy nie zdoła jej się za to odpłacić.


Jednak w obliczu zaistniałych okoliczności to wszystko i tak nie miało większego znaczenia.
Seijurou nie miał prawa czegokolwiek od niej oczekiwać z jednej, prostej przyczyny: to nie on był osobą, z którą April van Rosenberg dzieliła wspomnienia.  
Ona nigdy nie spotkała prawdziwego Seijurou Akashiego. Nie miała nawet pojęcia o jego istnieniu.
Był dla niej obcy, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Przez ten cały czas, od momentu w którym ujrzał ją po raz pierwszy, Seijurou był tylko kimś na kształt postronnego obserwatora. Nigdy nie stanął z nią twarzą w twarz, nigdy nie zamienił z nią słowa.
Ona tym nie wiedziała i nie miała prawa kiedykolwiek się dowiedzieć.
Po jego plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Patrzenie na jej usłaną piegami twarz nagle przerodziło się w udrękę.  
– Wybacz mi, April van Rosenberg… – usłyszał swój własny szept.
Nie mogąc dłużej znieść przebywania tak blisko niej, podniósł się gwałtownie z podłogi  i nie oglądając się za siebie ani razu, opuścił po cichu pokój.

Otworzyła oczy w momencie, gdy usłyszała trzask zamykających się drzwi.
Seijurou prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że April nie spała już od dłuższej chwili.

Tym bardziej nie mógł wiedzieć, że przez cały ten czas jej serce waliło w piersi jak oszalałe, choć sama nie rozumiała dlaczego. 

Właśnie, dlaczego...?









------------------------------------------
Cześć wam dziewczyny (o ile ktoś tu jeszcze zagląda) !
Wiecie, muszę się z wami czymś podzielić. Rozstałam się ze swoim A., z którym byłam przez ostatnie 4 lata. Jest to dla mnie tym bardziej przykre, że razem mieszkaliśmy, co w praktyce oznacza, że byliśmy razem prawie non stop. A teraz jestem sama i jest… dziwnie i strasznie. Ale nie chcę się nad tym rozwodzić.
Przez dłuższy czas nie byłam w stanie nic napisać a butelka wina była moją najlepszą przyjaciółką. Potem trochę próbowałam się zmusić, ale zawsze z marnym efektem. Przez chwilę miałam nawet ochotę rzucić to wszystko w cholerę, ale ostatecznie pomyślałam sobie, że niby dlaczego mam to zrobić…? Więc wzięłam się w garść i napisałam. Z pewnością mój stan emocjonalny wpłynął na jakość tekstu, lecz nie chciałam już dłużej czekać, aż poprawi mi się na tyle, że będę mogła napisać coś w miarę przyzwoitego.  
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale nawet jeśli nie, to i tak będę pisać. Bo muszę to doprowadzić do końca. Bo jakoś mi lepiej, gdy przenoszę się do świata, w którym żyje Seijurou Akashi.
No a tak serio, to wcale nie jest ze mną tak najgorzej, jakoś się trzymam. Wzięłam nawet przykład z April i zapisałam się do wolontariatu. Idealny sposób, by zapomnieć o swoich problemach, to zetknąć się z problemami innych ludzi.
To super terapia, polecam!
I pozdrawiam gorąco, po tej jakże długiej przerwie! :)

PS. Zniknął głupi nagłówek, a że nie mam go u siebie na komputerze tylko u rodziców, więc pojawi się pewnie dopiero pod koniec tygodnia. 

środa, 16 września 2015

Rozdział XII






     Kotarou Hayama był najbardziej wścibskim człowiekiem pod słońcem. I do tego bezmyślnym jak stado owiec pasących się na hali.
To właśnie pomyślał sobie Reo Mibuchi, obserwując z ukosa nieudolne próby kolegi w podsłuchaniu czegokolwiek przez grube, przeciwpożarowe drzwi prowadzące do hali gimnastycznej.
– To się źle dla ciebie skończy, Kotarou. Lepiej stąd chodźmy, zanim Sei-chan… 
Hayama machnął tylko ręką i dalej przyciskał twarz do drzwi.
Reszta drużyny rozpierzchła się do domu, został tylko on, Reo, Nebuya i pochmurny, jak zwykle, Mayuzumi.
Wszyscy przyglądali się staraniom Hayamy z pewnym politowaniem, choć nie mogli powiedzieć, ze sami nie byli ciekawi wydarzeń rozgrywających się aktualnie w hali.
– Myślicie, że ją zabije…? Coś długo nie wychodzą…
Jak na ironię, metalowe drzwi szarpnęły z impetem i zdezorientowany Hayama wylądował tyłkiem na ziemi. Przed nosem zatrzepotały mu długie, jasne pasma, po czym w mgnieniu oka zniknęły za rogiem budynku.
– O rzesz ty… Ile pary w łapach. – stęknął, podnosząc się niezdarnie z trawnika – Widzieliście to…?
Nikt mu nie odpowiedział. Wpatrywali się z konsternacją w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą mogli dostrzec drobną sylwetkę odzianą w czerwoną sukienkę.
– Chyba była trochę wkurzona… – stwierdził odkrywczo Nebuya i podrapał się po głowie. – Jak myślicie, co tam mogło się wydarzyć…?
– Chodźmy stąd. – nalegał Mibuchi a w jego głosie zabrzmiała błagalna nutka. – Chcecie zdenerwować go jeszcze bardziej…?
– Zerknę do środka, co? – Hayama był głuchy na prośby kolegi. Z wymalowaną na twarzy ekscytacją sięgnął ręką w kierunku klamki.
– Życie ci niemiłe…? – zapytał z przestrachem Mibuchi – Jak Sei-chan cię zobaczy, to nie chce nawet myśleć co…  
Nie dokończył, gdyż Hayama zdążył już uchylić drzwi do hali i wsadzić nos do środka.
Pozostali, niewiele myśląc, poszli za jego przykładem.
Akashi stał na środku boiska, dokładnie w tym samym miejscu, w którym widzieli go wychodząc z budynku. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała a jego kark był lekko pochylony ku ziemi. Coś w jego postawie sprawiło, że Kotarou obleciał nagły strach i chciał się wycofać, gdy nagle wielkie cielsko Nebuyi naparło z całej siły na jego plecy. Hayama stracił równowagę i z cichym jękiem wtoczył się do środka. Akashi odwrócił się gwałtownie i utkwił w nim wzrok.
– Kotarou… – jego cichy głos przeszył powietrze – Co tu robisz…?
Hayama przełknął ślinę, wyrzucając sobie w duchu kompletny brak rozsądku.
– Eee, bo… Chyba z-zostawiłem w szatni tego, no… T-telefon. – zmyślił na poczekaniu rozdygotanym głosem, licząc na to, że ta marna wymówka brzmi choć odrobinę wiarygodnie.
­– Telefon znajduje się w twojej kieszeni, Kotarou. – odpowiedział mu kapitan, nawet na moment nie odrywając wzroku od jego twarzy. – Trening na dziś jest skończony, wracaj do domu. To samo tyczy się was. – zwrócił się do tłoczących się za plecami Hayamy reszty członków pierwszego składu. 
Nie musiał im dwa razy tego powtarzać. Pokornie wycofali się z hali, z ulgą przyjmując, że nie spotkała ich żadna kara.
– No i…? Co o tym myślicie…? – zapytał Hayama konspiracyjnym szeptem, gdy tylko oddalili się na bezpieczną odległość od hali. – Widzieliście jego wzrok?! Wyglądał jakby… Jakby…
– Jakby był całkowicie rozbity… – dokończył za niego Reo, nie mogąc się oswoić z irracjonalnym brzmieniem własnych słów.
Popatrzyli po sobie, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Tylko Mayuzumi nie włączył się do tej niemej debaty o stanie emocjonalnym ich kapitana.
Skrzyżował ręce na piersi i prychnął cicho.
– O co chodzi Chihiro…? – zapytał lekko podirytowany Kotarou, podejrzewając ze kolega drwi sobiez ich poruszenia.
– O nic takiego. – odpowiedział mu cicho. – Zbieram się.
– Dokąd? Wyglądasz jakbyś coś kombinował.
– Ach tak…? No cóż, być może tak właśnie jest. – Chihiro uśmiechnął się kpiąco, patrząc na ich zdumione twarze. – Po prostu… Zainteresowała mnie osoba, która doprowadziła do takiego stanu wspaniałego Seijurou Akashiego.
– Nie mów, że chcesz…
– Owszem. – potwierdził i odwrócił się do nich plecami. – Do jutra.
Odszedł wyjątkowo żwawym jak na niego krokiem, zostawiając swoich kolegów z drużyny w kompletnym osłupieniu.
– Ja wam mówię… – mruknął Hayama wkładając ręce do kieszeni – Akashi to jedno. Ale ten koleś… Z nim też jest coś mocno nie w porządku.

~*~

April szła tak szybko, że ledwie łapała oddech. Nie myślała o tym dokąd zmierza. Była odurzona silnym gniewem, który buzował w całym jej ciele i przesłaniał racjonalne myślenie. Mijała nieznane uliczki, co chwilę potrącając kogoś na swojej drodze, jednak zupełnie nie zwracała na to uwagi. Chciała tylko znaleźć się jak najdalej od liceum Rakuzan i przede wszystkim – jak najdalej od Seijurou Akashiego.
Gdzieś po prawej zamajaczyła jej furtka prowadząca do parku. Skręciła tam instynktownie i opadła na najbliższą ławkę, skrytą w cieniu rozłożystego dębu. Rozejrzała się wokół półprzytomnie, z trudem łapiąc powietrze w płuca. Wszystko wokół wydawało się być nienaturalnie jaskrawe i wypaczone, jak w jakimś złym śnie.
Roztrzęsionymi rękoma zaczęła grzebać w swojej małej torebce, nie do końca wiedząc czego w niej szuka. Znalazła klika walających się luzem chusteczek higienicznych, plik paragonów i innych kwitków, kartę kredytową, telefon komórkowy i paczkę gum rozpuszczalnych o smaku truskawkowym.
Chaotycznym ruchem rozerwała plastikowe opakowanie i wepchnęła wszystkie gumy do ust. Z trudem przeżuwając mdlącą masę, April poczuła, że silne wzburzenie powoli zaczyna słabnąć i ustępować miejsca bezradności.
Jej wzrok padł z powrotem na telefon i przyszło jej do głowy, by do kogoś zadzwonić. Poskarżyć się, że Seijurou Akashi jest tak okrutnym człowiekiem, że aż dech w piersiach zapiera. Chciała, by ktoś razem z nią przeżywał jego straszne zachowanie, a potem uspokoił i pocieszył, że wszystko będzie dobrze.
Im dłużej sobie to wyobrażała, tym boleśniej uświadamiała sobie jedną rzecz – nie przychodził jej na myśl nikt, z kim mogłaby lub chciałaby podzielić się swoimi troskami. Oprócz swego ojca i Kagamiego, April nie posiadała żadnych zaufanych osób. Z tym pierwszym jednak nadal nie rozmawiała, a Taiga… Nie sądziła, by zrozumiał jej poruszenie w tej sprawie. Pewnie zbagatelizowałby jej odczucia słowami w stylu : „Ogarnij się dziewczyno, nie masz większych problemów? Olej tego dupka i tyle”.
April nie potrzebowała teraz twardego sprowadzania na ziemię. Chciała zrozumienia i ukojenia skołowaciałych nerwów.
Czując nieprzyjemną pustkę w brzuchu, zaczęła gorączkowo wertować w pamięci wszystkie twarze i imiona ludzi, z którymi miała kontakt przez ostatnie półtora roku. Liczyła na to, że z tłumu znajomych – czy to ze szkoły średniej w Londynie, czy też ze szpitali, w których zwykła być wolontariuszką – uda się jej wyłowić kogoś bliższego jej sercu. W głębi duszy wiedziała jednak, że to bezcelowe.
April lubiła otaczać się ludźmi i zawierać nowe znajomości. Jednak zawiązywanie jakichkolwiek głębszych więzi było zupełnie inną historią. Zawsze zachowywała bezpieczny dystans z jednego względu – wychodziła z założenia, że przyjaciołom należy się zwierzać, a ona miała z tym pewien problem. Choć wszystkim wokół mogło wydawać się, że jest otwarta i bezpośrednia, to w rzeczywistości jak ognia unikała mówienia o swoich prawdziwych uczuciach. Nie lubiła obarczać ludzi swoimi problemami. A jeszcze bardziej nie lubiła okazywać, że jakiekolwiek problemy mogą jej dotyczyć.
Westchnęła przeciągle i podkurczyła kolana pod brodę, nie przejmując się, że w takiej pozycji ktoś może zobaczyć jej bieliznę. Jedyne o czym była w stanie teraz myśleć, to obezwładniające uczucie samotności.
Ktoś przysiadł obok niej. Instynktownie przesunęła się na drugi brzeg ławki, nadal wpatrując się przed siebie tępym wzrokiem.
Minuty mijały. Ludzie wchodzili i wychodzili z parku, dzieci biegały po trawniku i krzyczały radośnie. April miała wrażenie, że siedząc na tej ławce jest kompletnie odcięta od otaczającego ją świata.
Przypomniało jej się, że jakiś czas temu ktoś się do niej przysiadł. Mimowolnie zerknęła z ukosa na swojego towarzysza i wstrzymała oddech. Szare, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu tęczówki zdawały się prześwietlać ją na wskroś.
– Cześć. – dobiegło ją beznamiętne pozdrowienie i przekręciła głowę w tamtym kierunku.
– Znamy się? – usłyszała swój własny, lekko poirytowany głos. Nie miała ochoty na zaczepki ze strony nieznajomych, jednak nie mogła odeprzeć wrażenia, że już gdzieś widziała tego chłopaka.
Przyjrzała mu się dokładniej. Miał jasne włosy wpadające w szarawy odcień, nieco jaśniejszy od koloru jego oczu. Dość przystojna twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Nie wiem, ty mi powiedz czy się znamy. – uśmiechnął pod nosem w sposób, który niespecjalnie jej się spodobał. Nagle przypomniała sobie, skąd kojarzy tego chłopaka.
– Jesteś z drużyny… Z drużyny koszykówki. – powiedziała powoli, lustrując go od góry do dołu. – Co tu robisz? On cię przysłał?
– On…? Chciałabyś, by tak było?
April obruszyła się lekko. Dziwny ton, w którym przemawiał chłopak, również nie przypadł jej do gustu.
– O co chodzi? – zapytała ostrym głosem, spinając się w sobie.
– Spokojnie, nie musisz się tak denerwować. Nikt mnie nie przysłał.
Jego słowa wcale jej nie uspokoiły. Wręcz przeciwnie, poczuła dziwny niepokój związany z nieproszonym towarzystwem. Coś jej nie grało w zachowaniu rozmówcy i zaczęła zastanawiać się, czy nie jest czasem przewrażliwiona. Powoli wypuściła powietrze z płuc i siląc się na opanowanie posłała mu pytające spojrzenie. 
– Więc…? Dlaczego tu przyszedłeś i ze mną rozmawiasz?
– Zainteresowałaś mnie. Chciałem przekonać się na własnej skórze, kim jest osoba, która nie przejawia nawet cienia strachu względem naszego kapitana. Czyżbyś… była z nim… blisko? Może jesteś jego ukochaną?
April prychnęła jak najeżona kotka.
– Nie mogłabym być ukochaną kogoś takiego.
Po chwili dotarło do niej, że zachowywała się wyjątkowo wrogo i nieuprzejmie. Zrobiło jej się głupio, że wyżywa się na kimś, kto w zasadzie nie zrobił jej nic złego.
– Wybacz… Byłam niemiła. Zacznijmy od początku. – zwróciła się do niego pokojowo – Jak się nazywasz?
– Mayuzumi Chihiro. Miło mi.
– Jestem April.
– Wiem jak masz na imię.
– Skąd…? – zdziwiła się.
Mayuzumi poprawił się na ławce i skrzyżował w kostkach swoje długie nogi.
– Od jakiegoś czasu jesteś tematem numer jeden wśród moich kolegów z pierwszego składu. Wszyscy zastanawiają się kim może być Europejka, która pojawiła się w życiu Akashiego. Cóż… – uśmiechnął się podejrzanie – Po dzisiejszym dniu ta ciekawość osiągnęła punkt krytyczny.
April starała się przetrawić tą informację. Nie zdawała sobie sprawy, że swoją obecnością wywołała aż takie zainteresowanie. 
– Nie wiedziałam, że stanowię aż taką sensację. To trochę dziwne, nie uważasz?
Mayuzumi prychnął z niedowierzaniem.
– Ty chyba naprawdę zupełnie inaczej postrzegasz świat, co? Jesteś jeszcze bardziej interesująca niż przypuszczałem.
April pokręciła głową.
– Nie wiem jak mam to rozumieć. Mayzumi Chihiro, zgadza się? – spojrzała na niego na co skinął głową. –Więc posłuchaj, Mayuzumi Chihiro… Wbrew temu co sobie o mnie myślisz… Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego.
Tym razem to on potrząsnął głową.
– Sam fakt, że sprzeciwiłaś się absolutowi i to jeszcze w taki sposób, można uznać za nadzwyczajny. Kto by sądził, że kiedykolwiek zobaczę go w takiej rozsypce…
April nie miała w tej chwili najmniejszej ochoty, by dyskutowaćz nim o zachowaniu Seijurou, jednak coś w tonie głosu chłopaka nie dawało jej spokoju.
– Nie darzysz go sympatią. – stwierdziła po chwili ciszy.
– Nie darzę sympatią nikogo, przed kim muszę czuć respekt. – odpowiedział spokojnie, ale w jego oczach błysnęło niezadowolenie.
April poczuła się nienaturalnie wstrząśnięta tym krótkim zdaniem.
– Dlaczego… – zaczęła powoli, zastanawiając się nad właściwym doborem słów. – Co jest w nim takiego, że wszyscy…
– Chylą przed nim głowę? Boją się go? – dokończył za nią Mayuzumi a ona skinęła głową. – Sam chciałbym wiedzieć. Dlatego tak mnie zaciekawiłaś. Wydaje się, że ciebie to nie dotyczy.
– Nie dotyczy… – powtórzyła za nim głucho, przywołując w pamięci uczucie odrętwienia, które ogarnęło ją ostatnio w sypialni Seijurou. – Nie wiem, czy mnie to nie dotyczy. Po prostu nie godzę się na to, co uważam za nienormalne i sprzeczne z moimi przekonaniami.
– Cóż, jego samego z pewnością nie możesz nazwaćnormalną osobą.
– A jednak słuchacie go. Pozwalacie mu na takie traktowanie.
Mayuzumi zaśmiał się jakby opowiedziała mu dobry żart i powiódł wzrokiem za grupką dzieci, które przebiegły tuż przed nimi.
– Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Choć go nie znoszę, to muszę przyznać, że jest pewnie najlepszym kapitanem w historii drużyny. Traktuje nas bardzo dobrze. Drużyna okazuje mu swój respekt, a on odpłaca się tym samym.
– Rzeczywiście. – odparowała gorzko. – Okazuje to w niebywały sposób.
– To czego byłaś dziś świadkiem jest tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę.
– Nie rozumiem! – zawołała gniewnie – Przychodzisz do mnie i dajesz mi do zrozumienia, że coś jest z nim nie tak, by później go usprawiedliwiać! Skoro to była pojedyncza sytuacja, skoro tak wspaniale was traktuje, to dlaczego nikt nie zareagował? Dlaczego nikt nic nie powiedział?!
Wstała z impetem z ławki i wbiła w Mayzyumiego świdrujące spojrzenie.
– Pewnie dlatego, że w głębi serca wszyscy zgadzali się z jego decyzją. Naszą doktryną jest absolutne zwycięstwo. Skoro ktoś nie potrafi tego udźwignąć… Najwyraźniej nie powinien być w tej drużynie.
– Co jest z wami wszystkimi…? Musicie być nienormalni.
Odwróciła się na pięcie i na rozdygotanych nogach ruszyła w stronę wyjścia z parku. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Nie chciała patrzeć na nikogo, kto podzielał chore poglądy Seijurou Akashiego.
Z pewnością też nie chciała oglądać samego Seijurou. Nawet wizja powrotu do domu w którym mieszkał – i w którym niestety mieszkała także i ona – wywołała u niej mdłości.
April uzmysłowiła sobie, że nie ma co ze sobą począć ani dokąd się udać. Mogłaby iść do kliniki, ale uznała, że jest w zbyt wielkiej rozsypce i nie może w takim stanie przebywać z pacjentami.
W jej głowie zatliła się pewna myśl, która z sekundy na sekundę zaczęła nabierać kształtów. Nie był to może najwspanialszy z pomysłów na jakie kiedykolwiek wpadła, jednak w tej chwili nie potrafiła wymyślić nic innego. Zerknęła na zegarek oplatający jej lewy przegub.
Było piętnaście minut po południu.
Wyciągnęła z torebki telefon i drżącymi rękoma napisała krótkiego smsa.

~*~

Dworzec centralny w Tokio był chyba najbardziej zatłoczonym miejscem na Ziemi. April przedzierała się z wysiłkiem przez gwarny peron, zastanawiając się czy aby na pewno dobrze postąpiła. Czuła się trochę jak wygnaniec, który pokornie pogodził się ze swoim losem i odszedł, zamiast stawić czoła wyzwaniu i walczyć o swoje.
Nie, przecież nikt jej nie wygnał. Ona uciekła, jak ostatni tchórz. Uciekła od myśli, że przegrała. „Naszą doktryną jest absolutne zwycięstwo”. Cały czas miała w głowie słowa Mayuzimiego.
Tak bardzo ją rozgniewało takie podejście do życia, a przecież sama się temu poddała. Próbowała wygrać za wszelką cenę. Wygrać Seijurou Akashiego. Miała wrażenie, że to dążenie ją zgubiło.
Ogarnęło ją przygnębienie. Wyciągnęła szyję, próbując wypatrzyć w nieprzebranym tłumie znajomą twarz.
Nagle poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciła się z przestrachem.
– April-san. Miło cię znów widzieć.
Przed nią stał przyjaciel Taigi, Tetsuya. Uśmiechał się do niej łagodnie.
– Ach, to ty, Tetsu. Przestraszyłeś mnie trochę. – odwzajemniła jego uśmiech. – Ciebie też dobrze widzieć.
Rozejrzała się wokół, jednak nigdzie nie dostrzegła Taigi.
– Kagami-kun nie mógł przyjść. – pospieszył z wyjaśnieniami Kuroko, widząc, że April wypatruje swojego przyjaciela. – Został na jakiś czas uziemiony.
– Uziemiony…?
– Nie może chwilowo ruszać się z łóżka. Ma kontuzję nogi.
– Ojej… – zmartwiła się – W takim razie może niepotrzebnie się napraszałam. Mógł mi powiedzieć o tym przez telefon.
– Jego stan nic nie zmienia, April-san. Ucieszył się, że zamierzasz go odwiedzić. Akurat byłem u niego, więc zaoferowałem, że odbiorę cię z dworca i dostarczę do jego mieszkania.
– Ach… To bardzo miło z twojej strony. Jak w ogóle wypatrzyłeś mnie w tym tłumie?
– To nie było zbyt trudne zadanie – Tetsuya spojrzał znacząco na jej włosy i April w lot pojęła aluzję. Roześmiała się.
– No tak, już rozumiem. Muszę tu wyglądać jak przybysz z obcej planety. Chociaż… – tym razem to ona zawiesiła wzrok na jego niebieskich kosmykach. – Ty też wyróżniasz się z tłumu.
– Tak myślisz April-san? Zawsze wydawało mi się, że ludzie niespecjalnie zwracają uwagę na mój kolor włosów. Albo na mnie samego. – dodał i uśmiechnął się, widząc brak zrozumienia w jej oczach. Nie chciał jednak zagłębiać się w ten temat. – Idziemy, April-san? Kagami-kun z pewnością już się niecierpliwi.
April zawahała się. Nagle spotkanie z Taigą – zwłaszcza z kontuzjowanym Taigą – wydało jej się niezbyt kuszące. Podejrzewała, że był w kiepskim nastroju i pewnie to ona musiałaby pełnić rolę jego pocieszycielki, a nie na odwrót.
Kuroko zauważył jej wątpliwości.
– Wszystko w porządku, April-san? Może masz ochotę wcześniej coś zjeść?
April uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, jednocześnie zaskoczona, że tak trafnie odczytał targające nią uczucia.
– Szczerze mówiąc… Tak, chciałabym coś zjeść.
– W porządku. Zabiorę cię do naszego ulubionego miejsca.
– Naszego…?
– Ja i Kagami-kun lubimy tamtejsze jedzenie.
– Czy to nie będzie dla ciebie problem, Tetsu?
– Skądże, April-san. W końcu są wakacje. Poza treningami nie mam zbyt wielu zajęć.
April odetchnęła w duchu, ciesząc się z takiego obrotu sprawy. Jednocześnie poczuła się podle, że specjalnie odwleka spotkanie z Taigą, który pewnie potrzebował teraz otuchy.
Potrząsnęła głową. Nie chciała teraz myśleć o tym, jaka zrobiła się samolubna.
Opuścili dworzec i ruszyli w kierunku, który Kuroko wskazał wcześniej ruchem ręki.
Po drodze ucięli sobie luźną pogawędkę, chociaż to April głównie mówiła, a Tetsuya słuchał. Nie przeszkadzało jej to zupełnie. Zauważyła, że bezbrzeżny spokój, który bił od chłopaka, podziałał na nią wyjątkowo kojąco. Już prawie zapomniała o całym swoim  przygnębieniu.
Dotarli do knajpki i rozsiedli się wygodnie na czerwonych kanapach. Panował gwar typowy dla miejsca, w którym serwowano fastfoody.
April sięgnęła po menu i zaczęła studiować kolejne pozycje. Na jej szczęście oprócz japońskich znaczków było także tłumaczenie w języku angielskim.
– Wezmę… – jej wzrok padł na zdjęcie charakterystycznie wyglądających kubeczków ze słomką – Shake’a waniliowego.
Kuroko spojrzał na nią z zaskoczeniem i po chwili uśmiechnął się lekko.
– Bardzo lubię tutejsze shake’i. Też wezmę jednego.
Poszedł złożyć zamówienie a April obserwowała go do momentu, w którym wrócił niosąc ze sobą dwa dość spore kubeczki.
– Pycha. – zachwyciła się, pociągnąwszy przez słomkę porządny łyk napoju.
– Jesteś pewna, że ci to wystarczy, April-san?
April skinęła głową.
– Jeśli mam być szczera, to jestem niespecjalnie głodna. Po prostu chciałam… – ugryzła się w język, zanim zdążyła wypaplać, że wolała odwlec spotkanie z Kagamim. – No właśnie, to co znów nawywijał ten oszołom, że nie może ruszyć się łóżka? – zapytała, zmieniając temat.
Kuroko westchnął i odłożył shake’a na stół.
– Zignorował zalecenia naszej trener i grał pomimo nadwyrężonego mięśnia.
–Cały Taiga. Bezmyślny jak zwykle. – April zaśmiała i po chwili ucichła. – W sumie nie mogę powiedzieć, że sama błyszczę intelektem. Zwłaszcza ostatnio.
Tetsuya nie był pewien jak ma zareagować na jej słowa. Wyczuł jednak wyraźnie, że kryło się za nimi coś poważniejszego. Coś, co tłumaczyłoby jej niespodziewaną wizytę w Tokio.
– Wszystko w porządku April-san? – zapytał po chwili ostrożnie.
April otworzyła usta, mając zamiar zbyć go jakąś banalną odpowiedzią. Po chwili uzmysłowiła sobie, że wcale nie miała ochoty tego robić. Chciała z kimś pogadać. Nie, wcale nie z kimś. Chciała pogadać właśnie z nim. 
Dosączyła do końca swojego shake’a i wyrzuciła pusty kubeczek.
– Nie wiem Tetsu. Chyba nie jest w porządku, skoro natychmiast potrzebowałam wyjechać z Kioto. Nie mogę tam na razie wrócić. – przyznała cicho. – Czy to nie dziwne, że prawie się nie znamy, a ja nagle mam ochotę opowiedzieć ci o całym swoim życiu…?
– Ani trochę, April-san. – zaprzeczył Kuroko i popatrzył na nią z wyrozumiałym uśmiechem. – Jeśli chciałabyś o czymś pomówić, z chęcią cię wysłucham.
– Masz ochotę na randkę? – wypaliła nagle i podniosła się z miejsca.
– Na randkę…?
April zaśmiała się, rozbawiona tym, co mógł sobie pomyśleć o jej propozycji.
– Oczywiście na taką przyjacielską randkę. Jakiś spacer, czy coś. Jeśli mam być szczera, nie spieszy mi się do spotkania z Taigą.
– Rozumiem. Chodźmy. – odpowiedział po prostu i podniósł się z siedzenia, a April ucieszyła się, że nie zadawał żadnych zbędnych pytań.
Poszli pobliskim bulwarem, otoczonym z dwóch stron szpalerem kwitnących wiśni. Pachniały tak intensywnie, że aż zakręciło im się w głowach.
Przez jakiś czas żadne z nich się nie odzywało, napawając się tym przyjemnym, wonnym odurzeniem.
– Wiesz Tetsu… – zaczęła w końcu April, zerkając na niego z ukosa. – Prawdę mówiąc kompletnie nie przemyślałam przyjazdu do Tokio. Jak się okazało Taiga ma swoje zmartwienia… Mogłam wziąć pod uwagę podobną sytuację, ale jak zwykle okazałam się wyjątkowo samolubna. Naprawdę doceniam, że chciało ci się po mnie przyjść. W sumie jestem dla ciebie obcym człowiekiem.
– W porządku April-san. – Kuroko uśmiechnął się do niej lekko i wskazał ręką na najbliższą ławkę. – Kagami-kun jest moim przyjacielem i może zabrzmi to banalnie, ale jego przyjaciele są także moimi.
Przysiedli obok siebie na drewnianym siedzisku, które było przyjemnie zagrzane od słońca. Przez kilka minut rozmawiali jeszcze o błahych sprawach, po czym April spoważniała i utkwiła wzrok w wirujących w powietrzu płatkach wiśni.
– Nie jestem zbyt dobra w opowiadaniu o swoich uczuciach.
– Nie przejmuj się April-san. Ja również nie jestem mistrzem w tej dziedzinie.
April rozluźniła się na te słowa, jednocześnie czując do Kuroko coraz większe zaufanie.Nie mogła pojąć, że ktoś, kogo dopiero co poznała, wzbudzał w niej taką dziecięcą ufność.
Odetchnęła głęboko.
– Dziś… Ktoś bardzo mnie zawiódł. Wpadłam w straszną złość, nie mogłam tego opanować. Nie poznawałam samej siebie. – wyznała, nadal wodząc wzrokiem za unoszącymi się wokół różowymi płatkami. – Teraz gdy już trochę ochłonęłam… Nie mogę nawet znaleźć powodu, dla którego tak emocjonalnie zareagowałam. Nic mnie właściwie nie łączy z tą osobą.
Zamilkła, czując bolesne ukłucie w okolicach serca, na samo wspomnienie tego, o którym mówiła.
Jednocześnie uzmysłowiła sobie, że płoną jej policzki. Przejęła ją wewnętrzna niepewność, spowodowana obnażaniem przed kimś swoich myśli i uczuć. 
Chwilę jej zajęło, by pozbierać się w sobie i doceniła fakt, że Tetsuya jej nie pospieszał.
– Ta osoba… – celowo wyrażała się w ten sposób, nie chcąc wdawać się w niepotrzebne szczegóły – Od początku dała mi się poznać od niezbyt dobrej strony. A mimo to uparłam się, by się z nią zaprzyjaźnić. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu ubzdurałam coś sobie. I dziś uświadomiłam sobie, że moje starania poszły na marne. Nie jestem w stanie pomóc komuś, kto tego nie chce.
Kuroko nadal milczał, jednak nie przeszkadzało jej to. Pomimo przygnębienia zrobiło jej się jakoś lżej na duszy.
– Nie wiem, co sobie myślałam. – uśmiechnęła się blado i wbiła wzrok w ziemię. – Muszę być strasznie naiwna, nie uważasz?
– Naiwność to nie jest zła rzecz, April-san. – stwierdził łagodnym głosem Tetsuya i dotknął lekko jej ramienia, zmuszając ją tym samym, by na niego spojrzała. – Myślę, ze jest wręcz przeciwnie. Dzięki naiwności ludzie pokładają wiarę w innych i w samych sobie. Gdyby nie to… Wszyscy byliby samotni, nie mając odwagi na zaufanie drugiemu człowiekowi.
April przymknęła powieki rozważając jego słowa. Były dojrzałe i kojące, jednak nie rozwiewały jej wątpliwości.
– Ale co wtedy, gdy ktoś nie chce by pokładać w nim wiarę? Co wtedy, kiedy zamieniamy się w ślepców i głupców, którzy brną w coś, co nie ma najmniejszego sensu…?
Tetsuya westchnął przeciągle i zapatrzył się przed siebie.
– Szczerze mówiąc, nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie, April-san. – zawahał się przez chwilę i wziął głęboki wdech. – Kiedyś… Sam miałem podobny dylemat. Prawdę mówiąc do tej pory nie daje mi to spokoju.
Nie do końca wiedział, dlaczego zdecydował się to powiedzieć. Tak jak stwierdziła sama April-san – byli dla siebie praktycznie obcymi ludźmi. A on nie był wylewny nawet względem osób, z którymi był w bliskich stosunkach.
Być może zaufanie, którym zdecydowała się go obdarzyć, podziałało również w drugą stronę. A może po prostu coś w jej oczach, tak czystych i przejrzystych jak wody Pacyfiku… Wywołało w nim nieznane do tej pory odczucia.
– Opowiedz mi o tym, Tetsu. – poprosiła cicho, a on ze zdziwieniem pomyślał, że zrobiłby to nawet, gdyby nie powiedziała zupełnie nic.
–W mojej byłej drużynie… Zaczęły dziać się złe rzeczy. Osoby, które miałem za swych przyjaciół, w pewnym momencie zmieniły się nie do poznania. Nie chciały już mojej przyjaźni, nie chciały mojego zaufania. Próbowałem to naprawić, ale moje starania zdawały się przynosić odwrotny skutek– westchnął cicho, do tej pory odczuwając cień dawnej frustracji – Jednak było coraz gorzej i w końcu… Przestałem walczyć. Wycofałem się.
– Żałujesz tego…?
– Teraz już nie. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie źle by się to skończyło. Ale do tej pory nie wiem, czy zrobiłem wszystko co w mojej mocy.
April wysłuchała go z przejęciem. Pocieszył ją fakt, że Tetsuya miał podobne doświadczenia a jednocześnie jego słowa przepełniły ją smutkiem.  
– Szkoda, że nie posiadam w sobie tyle dojrzałości co ty. Jedyne co mam, to swoja własna głupota, tak wielka, że nawet nie wiem o co mi chodzi.   
– Nie doceniasz siebie, April-san.
April pokręciła głową.
– Nie znasz mnie, Tetsu. Czasem wydaje mi się, że jestem najgorszą osobą na świecie. To przygnębiające.
– Ktoś kto sam o sobie myśli w ten sposób, nie może być najgorszą osobą na świecie.
– Masz rację, gorszy ode mnie jest tylko ten, który doprowadził mnie do takiego stanu, że jadę pociągiem ponad 400 kilometrów tylko po to, by pozadręczać porządnych ludzi swoimi błahymi problemami – April zaśmiała się cicho i popatrzyła lekko zawstydzona na swoje buty. – Nie… Nie powinnam w ten sposób myśleć. Teraz do mnie dotarło, że ktoś taki jak ja nie ma prawa kogokolwiek osądzać.
Kuroko popatrzył na nią, czując pewnego rodzaju uznanie dla jej słów.
– Kim dla ciebie jest ta osoba, April-san? – wyrwało mu się z ust całkowicie bezwiednie.
– Nie wiem, Tetsu… – westchnęła przeciągle. – Kimś kto, według mnie zrobił coś niewybaczalnego. Kimś kto mnie zawiódł i doprowadził do takiego stanu, że przestałam odróżniać to co jest dobre i złe. Jest więc kimś od kogo powinnam trzymać się z daleka a mimo to… – głos jej zadrżał, gdy uświadomiła sobie pewną prawdę – Myśl o tym, że miałabym go zostawić… Jest dla mnie całkowicie nie do zniesienia.
Tetsuya był poruszony jej słowami do głębi serca.  
– Myślę, że naprawdę zależy ci na tej osobie, April-san.
April nie odpowiedziała. Mimo panującego upału przejął ją niespodziewany chłód. Milczała przez dłuższą chwilę.
– Co mam robić Tetsu…? – zapytała w końcu brzmiąc wyjątkowo żałośnie. – Dalej rzucać się na oślep, czy poddać się? Myślałam, że uciekłam z wściekłości i żalu, a tak naprawdę… Uciekłam, bo bałam się podjąć jakąkolwiek decyzję. Mam wrażenie, że każda będzie zła. Ile mam jeszcze czekać, by w końcu zrozumieć co mam robić?
– April-san… – Tetsuya wymówił jej imię wyjątkowo miękkim głosem – Nie mogę ci powiedzieć, jaką powinnaś podjąć decyzję. Ale pomyśl… Czy czekanie cokolwiek zmieni?
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Mam na myśli, że jak trudna nie byłaby decyzja, to odwlekanie jej niczego nie ułatwi. Czasem sami sobie komplikujemy pewne sprawy i nie widzimy, że w rzeczywistości wszystko jest prostsze niż się wydaje.
April popatrzyła prosto w jego łagodne, jasnoniebieskie tęczówki. Powoli docierało do niej znaczenie jego słów i poczuła jak jej puls przyspiesza.
– Masz rację… – wyszeptała. – Boże, masz rację. Tetsu… Jestem tak głupia.
– April-san…? – Tetsuya był zdezorientowany nagłą zmianą, która zaszła na jej twarzy. 
– Muszę wracać. – podniosła się pospiesznie i posłała mu roztargniony uśmiech. – Jesteś najwspanialszą osobą pod słońcem, Tetsu. Naprawdę cieszę się, że cię poznałam. Spotkajmy się jeszcze! I błagam, przeproś ode mnie Taigę!
Zanim Kuroko zdążył jakkolwiek zareagować, April odwróciła się i pobiegła przed siebie bulwarem, machając mu ręką przez ramię.
– Ale przecież… – szepnął do siebie, obserwując trzepoczące w powietrzu jasne włosy.  Czuł się oszołomiony i nie do końca docierał do niego sens tego, co właśnie się stało.  
Nagle jego telefon rozdzwonił się w kieszeni. Półprzytomnie odebrał połączenie.
– No, gdzie wy się podziewacie, co? – w słuchawce rozległ się gderliwy głos Kagamiego. – Przyjechała ona w ogóle czy nie?
– Tak, przyjechała. – odpowiedział mu machinalnie, nie spuszczając wzroku z coraz bardziej oddalającej się sylwetki dziewczyny – Przyjechała, ale… już pojechała.
– Co?! O czym ty mówisz, Kuroko?
Tetsuya nie odpowiedział. Skupiał się na tym, by nie stracić z oczu jasnych włosów i czerwonej sukienki. Po kilku sekundach zniknęły mu jednak z pola widzenia.
– Ej, jesteś tam?
Kuroko westchnął cicho.
– Tak Kagami-kun. April-san… musiała jednak wracać. Później ci o tym opowiem.
– Stało się coś? – zapytał Kagami zaniepokojonym głosem.
Tetsuya milczał przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Nie, Kagami-kun. Wszystko w porządku. Do jutra.  
Rozłączył się.
„Wszystko w porządku” dźwięczały mu w głowie jego własne słowa. Przecież taka była prawda. Nic takiego się nie stało. Nie rozumiał jednak, dlaczego czuł się tak, jakby okłamał przyjaciela.
Czyżby zawód z powodu zniknięcia z horyzontu czerwonej sukienki był czymś, co zaliczało się do kategorii „Coś Się Jednak Stało”…?

~*~

Podróż powrotna do Kioto zabrała April mniej niż 3 godziny. Gdy wybiła 19 była już w rezydencji, nie mogąc uwierzyć, że wyjeździła dziś pociągiem około 900 kilometrów. Czuła się zmęczona i przerażona wizją tego co ją czekało, ale też zdeterminowana jak nigdy.
Tetsu miał rację. Nie mogła zwlekać.
W holu wejściowym wpadła na swojego ojca. Pierwszy raz od dwóch dni stanęła z nim twarzą w twarz.
– April… Dawno się nie widzieliśmy. Czy słyszysz jak to głupio brzmi? – zapytał Anthony, świdrując ją wzrokiem. – Gdzie się podziewałaś ostatnimi czasy?
– Przecież wiesz, że zajmowałam się unikaniem ciebie, tato. – przyznała z rozbrajającą szczerością – A jeśli pytasz o konkrety, to właśnie wróciłam z Tokio. Tak w ogóle to jestem winna ci przeprosiny.
– Tokio…? – Anthony wytrzeszczył lekko oczy – Przecież byliśmy tam dwa dni temu! Tłukłaś się sama pociągiem?! Nie, nawet nie będę dopytywać o szczegóły. Ostatnio twoje zachowanie jest doprawdy istną udręką.  
– Nie obchodzi cię, że chcę cię przeprosić? Zachowywałam się wyjątkowo głupio.
– Cóż, to miłe z twojej strony, ale dobrze wiesz, że cię nie obwiniam.
– Tato. – powiedziała z ostrzegawczą nutą w głosie. – Właśnie, że powinieneś mnie o to obwiniać. Przestań mnie w końcu usprawiedliwiać. Jesteś względem mnie całkowicie bezkrytyczny. Przyjmij w końcu do wiadomości, że wbrew twoim teoriom sama odpowiadam za swoje wątpliwe poczynania. 
Anthony westchnął jednak nie ciągnął tematu. Cieszył się, że April przestała się na niego boczyć. Spojrzał jej w oczy i nagle dostrzegł w nich coś dziwnego.
– Stało się coś? – zapytał z troską – Może pójdziemy do salonu pogadać? Opowiesz mi co robiłaś ostatnio, jak tam w szpitalu…
– Chciałabym, ale… – uśmiechnęła się tak smutno, że prawie pękło mu serce. –Najpierw muszę coś załatwić. Do zobaczenia później.

~*~

Pierzaste jak wata cukrowa chmury sunęły leniwie po zaróżowionym niebie.
Seijurou obserwował je w zamyśleniu, trzymając w rękach pomarańczową piłkę o przyjemnie chropowatej powierzchni. Chciał pograć, ale boisko znajdujące się na tyłach rezydencji wydało mu się nagle zbyt duże, by odbijać piłkę w samotności.
Zamiast tego zapatrzył się w niebo i po raz pierwszy w życiu marnotrawił swój czas na całkowitej bezczynności.
Cały dzień czuł się kompletnie rozbity. Oszukiwał samego siebie, że nic się nie zmieniło. Machinalnie wykonywał wszystkie czynności, jednak jedna, nieznośna myśl powracała do niego niczym bumerang.
Pomylił się.
Wmawiał sobie, że była to pomyłka błaha, w nieistotnej dla niego sprawie. Tym bardziej nie mógł pojąć, dlaczego nie jest w stanie puścić tego w niepamięć i funkcjonować jak zazwyczaj.
Odbił piłkę od twardej nawierzchni boiska i ponownie złapał ją w dłonie. Nie, nie miał ochoty grać. Właściwie nie miał pojęcia, czy miał ochotę na cokolwiek.
Poczuł się, jakby nie wiedział kompletnie nic. To było żałosne.
Usłyszał cichy szelest za plecami. Będąc przekonanym, że to jedna z pokojówek przyszła zaprosić go na kolację, nawet nie fatygował się, by odwrócić głowę.
– Dziś nie będę jadł kolacji.
– Nie mam pojęcia co powiedziałeś, ale niech ci będzie.  
Na dźwięk tego głosu, Seijurou poczuł jak serce drgnęło mu w piersi. Jego dłonie zacisnęły się mocniej na trzymanej piłce.
Starając się zmyć z twarzy wszystkie emocje, odwrócił się powoli.
Stała na krańcu boiska i pierwsze co dostrzegł, to jej zaróżowione policzki. Jasne włosy spływały dość smętnie wzdłuż szczupłych ramion. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak bardzo drobnej była postury.
To odkrycie zaskoczyło go równie bardzo, jak sama jej obecność. Był przekonany, że nie będzie chciała go widzieć przez najbliższy czas. Stała jednak – tu i teraz – i Seijurou pomyślał, że nie ma bladego pojęcia, czego jeszcze może spodziewać się z jej strony.
Raz po razie przełamywała wszelkie konwencje, wybiegała poza utarte w jego głowie schematy.
Błąd statystyczny, przeszło mu przez myśl.
April van Rosenberg uparcie wpasowywała się w granice błędu statystycznego, dlatego jego przewidywania ciągle mijały się z rzeczywistością.
Był tym zmęczony.
Otworzył usta, nawet nie wiedząc co chce powiedzieć.
– Przyszłaś. – stwierdził w końcu i pomyślał, że zabrzmiał jakby jej oczekiwał. Cóż, jakoś go to nie obeszło. Nagle wszystko wydało mu się kompletnie bez znaczenia. – Niepotrzebnie.  
April poczuła, że zaciska jej się gardło a żołądek zawiązuje w supeł. To, jak Seijurou wyglądał na tle tego niemal bajkowego nieba wcale nie dodawało jej odwagi, by wprowadzić swój zamiar w życie. 
– Potrzebnie. – odpowiedziała w końcu, starając się opanować drżenie w głosie. – Musiałam przyjść. Musiałam przyjść by… cię przeprosić.
Seijurou uniósł mimowolnie brwi. Przeprosić…?  
Po raz kolejny to co robiła i to mówiła wprawiło go w osłupienie. Chyba powinien przywyknąć do takiego stanu rzeczy. Niemal uśmiechnął się do własnych myśli.
April nie czekała na odzew z jego strony. Chciała uporać się z tym wszystkim jak najszybciej, zanim własne tchórzostwo odbierze jej resztki determinacji.
– Dziś… Powiedziałam ci coś, czego nie powinnam. Dlatego przepraszam. Nadal uważam, że to co zrobiłeś… – urwała i popatrzyła na niego spod przymkniętych powiek. – Było podłe. I nigdy czegoś takiego nie zrozumiem. Jednak nie mam prawa by cię oceniać. Nie ja. – powiedziała z naciskiem. – Nie mam pojęcia kim jesteś. Jesteśmy dla siebie po prostu parą obcych ludzi. Ludzi pochodzących z zupełnie odmiennych światów. Ty nie zrozumiesz nigdy mnie, ja nie zrozumiem nigdy ciebie. Próbowałam, ale uzmysłowiłam sobie, że mi się nie uda. Ty… Ty po prostu tego nie chcesz.   
Przykucnęła i zaczęła bawić się leżącymi pod jej stopami kamykami, by ukryć jakoś swoje roztrzęsienie.
– Dlaczego…? – jego dziwnie odległy głos dotarł do jej uszu i miała wrażenie, że zaraz coś w niej pęknie. – Dlaczego od początku tak ci na tym zależało? Mimo moich ostrzeżeń ty dalej w to brnęłaś. Czy nie powiedziałem ci, że nauczka będzie bolesna?
– Po prostu… byłam naiwna. Nadal jestem. Nie mogę tak… się poddać. – wyszeptała i już nie wiedziała, czy próbuje przekonać jego czy samą siebie. Podniosła się z ziemi. – Jesteś podły. Okropny. Ciężko mi na ciebie patrzeć. A mimo to coś nie pozwala mi odpuścić.
– Powinnaś.
– Masz rację. Powinnam. Tak mi nakazuje zdrowy rozsądek. – przyznała i popatrzyła jak zachodzące powoli słońce odbija się słabym blaskiem w jego dwukolorowych, zimnych jak lód oczach. Serce krajało jej się z bólu a ona nadal nie wiedziała dlaczego. – Tak też zrobię.
Seijuro poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz. Nie takich słów się spodziewał.
– Doskonale. – stwierdził tylko i odwrócił się, starając się zwalczyć niezrozumiałe uczucia, które zawładnęły nim od środka. Piłka, którą dotychczas trzymał kurczowo w dłoniach upadła na ziemię, i po kilku niemrawych podskokach potoczyła się do stóp April.
Podniosła ją i przebiegła palcami po jej szwach.
– Zagrajmy, Akashi Seijurou. – powiedziała nagle – Jeśli wygram, pozwolisz mi spróbować ostatni raz. Ostatni raz spróbuję cię uratować.
Usłyszała jego ciche prychnięcie.
– A jeśli przegrasz?
– Wtedy dam sobie spokój. Poddam się z czystym sumieniem, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Spakuję się i wrócę do domu. Zniknę raz na zawsze z twojego życia.
Seijurou drgnął. Ostatnie zdanie odbiło się głuchym echem w jego głowie.
– To bezcelowe. – stwierdził w końcu cicho – Ja nie przegrywam. Dobrze o tym wiesz. Do czego dążysz?
April wzruszyła ramionami.
– Po prostu chcę to zakończyć z klasą. Jeśli mam przegrać to przegram. Chcę, żebyś to ty mi pokazał moją porażkę. Bo sama pewnie nigdy jej nie pojmę.
Jej głos był wyprany z emocji.
Nie mógł się powstrzymać, by na nią nie spojrzeć.
Miała spierzchnięte usta i przygaszony wzrok. Niespodziewany podmuch wiatru sprawił, że pojedyncze kosmyki zawirowały wokół jej twarzy.
Seijurou poczuł dziwną suchość w przełyku. Jeżeli wygra, to teraz widzi ją po raz ostatni w życiu. Jeżeli… Co za bzdura, skarcił się myślach. Nie było żadnego jeżeli. On zawsze wygrywał.
– Zgoda. – powiedział w końcu.
April uśmiechnęła się blado i zdjęła buty, po czym weszła na powierzchnię boiska.
– Chcę, żebyś wiedział, że dam z siebie wszystko.
– Do ilu?
– Do 50. – palnęła i nagle, mimo całego swego przygnębienia, roześmiała się głośno. Jeszcze bardziej rozbawił ja fakt, że na Seijurou nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Jeśli masz ochotę przegrać aż tyloma punktami.
– Nie zakładaj proszę, że nie uda mi się zdobyć żadnego. Skąd wiesz, że nie potrafię grać?
– Po prostu to widzę.
Seijurou ustawił się pod koszem. April ustała naprzeciwko niego i zaczęła odbijać piłkę. Nim zdążyła się obejrzeć, straciła posiadanie.
– Oo? – zadziwiła się obserwując, jak Seijuro wykonuje niedbały rzut. Piłka wpadła do kosza. – To nie fair. Oszukujesz. W takim razie ja też będę.
Pobiegła po piłkę i znowu ustała naprzeciwko Seijurou. Tym razem nie miała zamiaru wypuszczać przedmiotu z rąk. Przytuliła go do piersi i uśmiechnęła się złośliwie.
– Co robisz? – zapytał, patrząc na nią jakby była niespełna rozumu.
April w mgnieniu oka wykorzystała, że stracił czujność. Wyminęła go i rzuciła w stronę kosza. Ku jej rozczarowaniu piłka odbiła się od obręczy i wpadła prosto w ręce Seijurou.
Prychnął kpiąco.  
– Żałosne. Nawet gdy pozwalam ci oszukiwać, ty nie jesteś w stanie trafić do kosza. Dlaczego uparłaś się na coś, o czym nie masz bladego pojęcia?
– Lubię koszykówkę. Jest sympatyczna.
– Sympatyczna… – powtórzył za nią i wykonał rzut,  zdobywając kolejny punkt.  
April nie zniechęcała się tym jak kiepsko jej idzie. Uzmysłowiła sobie, że zaczęła dobrze się bawić i pragnęła, by ten stan trwał jak najdłużej. Nie chciała myśleć o momencie, w którym gra dobiegnie końca.
– No to co, Akashi Seijurou, jak masz zamiar zabrać mi ją teraz? – włożyła piłkę między łydki i zaczęła skakać po boisku.  
Seijurou westchnął.
– Nic prostszego – zrobił krok w jej stronę, jednak zdążyła odskoczyć i uciekła na drugi koniec boiska. Z gardła wyrwał jej się radosny śmiech.
– A teraz? – zawołała, pokazując mu język.
– W takim razie poczekam, aż tu wrócisz i spróbujesz trafić do kosza.
– Nie wrócę!
– Twoja sprawa. Zamierasz grać na zwłokę?
– Nie zamierzam. Będę rzucać stąd!
– Powodzenia. Nie byłaś w stanie trafić z odległości pół metra.
– Trafię, zobaczysz! Miej we mnie trochę wiary.
Seijurou westchnął i ruszył w jej stronę z zamiarem zakończenia tej farsy, jednak April znowu uciekła mu sprzed nosa.
– Jak długo masz zamiar przeciągać strunę? Dobrze wiesz, że w końcu cię złapię.
– Spróbuj! – zawołała prowokująco i zaczęła podrzucać piłkę nad głową.
– Sama się o to prosiłaś.  
Ruszył biegiem w jej stronę, zastanawiając się w którym momencie ta irracjonalna sytuacja zaczęła sprawiać mu przyjemność.
Wyciągnął dłonie by odebrać jej swoją własność i wtedy stało się coś zdumiewającego.
April wyrzuciła piłkę wysoko w powietrze. Oboje obserwowali, jak leci niebotycznie wysokim łukiem i po chwili wpada prosto do obręczy.  
April roześmiała się gardłowo i zaczęła klaskać w dłonie jak małe dziecko.
– Widziałeś to?! Widziałeś? Ale jestem dobra! – zawołała z podnieceniem i znowu zaczęła się śmiać, rozbawiona swoim niewiarygodnym szczęściem. – Mówiłam ci, że trafię!
Przeniosła rozentuzjazmowany wzrok na twarz Seijurou i śmiech zamarł jej w gardle.
To, co zobaczyła sprawiło, że wszystko wokół jakby straciło swoje barwy. April wstrzymała oddech, zastanawiając się, czy wzrok jej nie zawodzi.

Nieprawdopodobne.

Seijurou Akashi uśmiechał się.

Nie z wymuszonej uprzejmości. Nie szyderczo, kpiąco, czy cynicznie.
Po raz pierwszy była świadkiem, jak kąciki jego ust unosiły się w szczerym, łagodnym uśmiechu.
April napawała się tym nadzwyczajnym widokiem przez kilka długich sekund, podświadomie przeczuwając, że zaraz stanie się coś, co sprawi że czar chwili pryśnie.
Intuicja jej nie zawiodła.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Ich oczy się spotkały. Wpatrywali się w siebie przez ułamek sekundy i nagle Seijurou pochylił się ku ziemi, jakby zebrało mu się na wymioty.
April zamarła. Nie miała zielonego pojęcia co się dzieje i poczuła jak przejmuje ją strach. Wyciągnęła ku niemu dłoń, lecz odtrącił ją lekko swoją własną.
Zaraz potem wyprostował się i zerknął na nią przelotnie, po czym gwałtownie się od niej odwrócił.     
– W-wybacz. Ja...
Nie dokończył i oddalił się szybkim krokiem w stronę rezydencji.
April odprowadzała go wzrokiem, dopóki nie zniknął za żywopłotem otaczającym ogród.
Nie zawołała za nim. Nie próbowała też go dogonić, albo zatrzymać w jakikolwiek inny sposób.
Nie zrobiła tego, bo najzwyczajniej w świecie nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu.  

Serce załomotało jej w piersi.

To była chwila.
Ich oczy spotkały się zaledwie na moment, tuż przed tym, jak tak niespodziewanie ją tu zostawił. Ten moment jednak wystarczył.

To, czego była świadkiem wydawało się nielogiczne i pozbawione jakiegokolwiek sensu.

A jednak April była więcej niż pewna. 

Obie tęczówki Seijurou Akashiego błyszczały szkarłatnym odcieniem czerwieni.









--------------------------------------
! Ach Seijurou, mój ty najdroższy. Przyprawiasz mnie o zawał. 
<3