wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział VIII





Słońce prażyło niemiłosiernie a powietrze było tak ciężkie, że ledwie można było zaczerpnąć tchu. Taki stan rzeczy był jednak na porządku dziennym w Mieście Aniołów i jego mieszkańcy nauczyli się sobie z nim radzić na różne sposoby. Niektórzy owijali głowy turbanami zrobionymi z mokrych ręczników, inni tachali ze sobą wielolitrowe butelki wody, by w razie przegrzania wylać na siebie ich zawartość. To tylko niektóre z wielu patentów, które klasa robotnicza musiała stosować, by jakoś przetrwać w pracy okresy największych upałów. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, brali urlopy na całe tygodnie i nie wyścibiali nosa ze swoich klimatyzowanych domów.
Udręka panujących latem upałów zdawała się całkowicie omijać dzieci i młodzież. Najmłodsi przesiadywali na placach zabaw i w przydomowych piaskownicach, ci trochę starsi oblegali tłumnie miejsca, gdzie mogli uprawiać ulubione sporty bądź po prostu spędzić czas na świeżym powietrzu w gronie znajomych. Nikt nie narzekał na spieczoną słońcem skórę ani na pot zalewający oczy. Młodzieńcza ekscytacja czasem wolnym od szkoły była ponad wszystkie te niedogodności.
Dwoje przyjaciół w wieku gimnazjalnym ­– świeżo upieczona absolwentka i młodszy od niej, ledwo opierzony pierwszak – nie należeli wcale do wyjątków, jednak ich sposób spędzania wolnego czasu można by uznać za co najmniej niecodzienny. Od kilku kwadransów siedzieli bez ruchu na rozżarzonym do granic możliwości boisku od koszykówki, a po ich błyszczących twarzach spływał ciurkiem pot.
– Poddaję się! – krzyknął chłopak i zerwał się z miejsca jak poparzony. Jego ciemno bordowe włosy kleiły się do opalonej twarzy, która była umorusana bliżej nieokreśloną substancją. Jego towarzyszka posłała mu pełne satysfakcji spojrzenie i po chwili, jak gdyby nigdy nic, sama podniosła się z ziemi. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela nie mogła pochwalić się zdrowo wyglądającą opalenizną. Większość jej ciała była szczelnie zakryta, a te fragmenty skóry, które wyzierały spod przydużych ubrań były silnie zaczerwienione, co mogło wskazywać na poparzenie słoneczne. Jedynie jej twarz pozostawała blado różowa, a to za sprawą kapelusza z szerokim rondem, z którym ostatnio się nie rozstawała.
– Cienias. – skomentowała złośliwym tonem i poprawiła nakrycie głowy, spod którego tu i ówdzie wystawały jasne, bardzo krótko obcięte kosmyki. Gdyby nie jej dość subtelnie zarysowana linia szczęki, w pierwszej chwili można by wziąć ją za mizernego, słabo odżywionego chłopca. – Mówiłam ci od początku, że przegrasz. Taki dzieciak jak ty nie ma ze mną szans.
– Sama jesteś cienias! I żaden ze mnie dzieciak, bo jesteś starsza tylko o rok! Znowu wszczynasz bójkę?
– Ponad rok. – poprawiła go natychmiast wyniosłym tonem. – Poza tym ty jesteś zbyt głupi, by się z tobą bić! – zawołała i natychmiast rzuciła się do ucieczki, widząc że przyjaciel robi krok w jej stronę.
Takie przyjacielskie przepychanki nie były w ich wykonaniu niczym niezwykłym. Ganiali się wokół boiska przez dobrych kilka minut a ich beztroski śmiech przeszywał na wskroś ciężkie powietrze. W końcu umęczeni padli na najbliższą ławkę i w milczeniu zaczęli obserwować grupkę czarnoskórych chłopaków, która właśnie przekroczyła teren boiska.
– O widzisz, jednak będziesz miał z kim pograć.
Chłopak skinął głową i wyszczerzył się dostrzegając znajome twarze. Od rana się palił by zagrać z kimś mecz, a jego przyjaciółka była niestety dość marnym przeciwnikiem.
– Zostaniesz popatrzeć?
– A która godzina?
Chłopak wyszperał w kieszeni spodenek telefon komórkowy i spojrzał na wyświetlacz.
– O, mam smsa… „Jesteśmy już w klinice i Satoru odmawia przyjęcia kroplówki dopóki nie zobaczy się z A. Gdzie ona jest???” – przeczytał na głos treść wiadomości a dziewczyna natychmiast poderwała się z miejsca.
– Cholera jasna! – wykrzyknęła spanikowana i zaczęła naprędce poprawiać zmierzwione włosy i otrzepywać przybrudzone ubrania. – Przez ciebie i twoje durne pomysły znowu się spóźnię na…!
– Hej, to twoja wina! – odparował i wycelował w nią palec wskazujący. – To ty zawsze wymyślasz jakieś idiotyczne zakłady!
– Cicho! Ech, ten idiota znowu będzie mi robił wyrzuty, że nie znam się na zegarku i zlewam swoje obowiązki… Gdyby nie Satoru, to już dawno… – mruknęła do siebie dziewczyna i podniosła walająca się po ziemi torbę. – Lecę tygrysie! Odpisz mu na smsa i wytłumacz, że to twoja wina. Albo wciśnij jakiś kit.
– Nie umiesz się przyznać, że jak zwykle nawaliłaś, co? – zawołał za nią, jednak nic nie odpowiedziała i tylko zaśmiała się bezczelnie, biegnąc do bramki wyjściowej. Po drodze pozdrowiła lekceważącym ruchem reki mijaną grupkę chłopaków i po chwili zniknęła mu z pola widzenia.
Chłopak pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wystukał do przyjaciela krótką wiadomość, po czym chwytając leżącą pod nogami piłkę, udał się na środek boiska.



– Zmieniłaś się. – stwierdził Kagami patrząc z boku na twarz April. Ona tylko uśmiechnęła się filuternie i potrząsnęła głową. – Nie mówię tylko o wyglądzie. Ogólnie wydajesz się trochę… inna.
– Czy to zmiana na gorsze?
– Tego nie powiedziałem…
Zmierzali w stronę okolicznego parku, który April mijała wcześniej po drodze i teraz uparła się, by do niego wstąpić. Kuroko szedł za nimi w odległości kilku kroków i dotychczas niewiele miał do powiedzenia, mimo usilnych prób April wciągnięcia go w rozmowę. Kagami zastanawiał się, czy przyjaciel czuje się niezręcznie w towarzystwie dziewczyny, czy po prostu nie ma wiary w swoje umiejętności językowe. Sam czuł się trochę dziwnie, zważywszy na tak długą rozłąkę i pewne niejasne zmiany, które nastąpiły w April.
– Ciężko mi będzie się przyzwyczaić do twoich długich włosów. Jak to się stało, że tak szybko urosły? – zapytał gdy w końcu znaleźli się na terenie parku i przysiedli przy jednej z fontann. Przy takiej pogodzie tryskająca na wszystkie strony woda była niemal wybawieniem dla ich zgrzanych organizmów. – Wydawało mi się, że zawsze byłaś przeciwniczką takich… eee… dziewczyńskich fryzur.
April zachichotała i zanurzyła opuszki palców w chłodnej wodzie.
– Mówi się: dziewczęcych, Tygrysie. Po prostu zamarzyło mi się, żeby kiedyś zapleść sobie warkocz na głowie. Ale popatrz… – zagarnęła spływające na twarz włosy i ukazała mu przystrzyżony bok głowy – zostawiłam sobie tu krótkie, tak na pamiątkę. Co o tym myślisz?
Kagami podrapał się z dziwną miną po głowie.
– Eee… Tego… Już myślałem, że wyglądasz teraz jak normalna dziewczyna.
Milczący dotychczas Kuroko spojrzał na niego z boku z jawnym politowaniem.
– Kagami-kun, nie wypada mówić takich rzeczy kobiecie.
– No co?! Mówię prawdę! Ona zawsze była jakąś dziwaczką!
– Kagami-kun! Muszę cię prosić, byś zachował chociaż pozory dobrego wychowania.
April roześmiała się głośno na ich zabawną wymianę zdań, podczas gdy Taiga poczerwieniał ze złości i zaczął wygrażać koledze pięścią. Przekomarzali się tak przez chwilę i pomyślała zadowolona, że musi ich łączyć jakaś specjalna więź.
– Nie przejmuj się tym Tetsuya, zarówno on jak i ja jesteśmy specjalistami w opowiadaniu rzeczy, których nie wypada. – zmierzwiła przyjacielsko włosy Kagamiego. –  Pewnie dlatego tak szybko się ze sobą dogadaliśmy.
Kuroko popatrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem w oczach jednak po chwili uśmiechnął się lekko.
April spodobał się nowy znajomy Taigi. Był dość małomówny i roztaczał wokół siebie dziwną aurę tajemnicy, jednak miała co do niego dobre przeczucia. Cieszyła się, że Taiga odnalazł w Japonii dobrych znajomych i miał szansę grać z nimi w jednej drużynie. Choć nigdy nie interesowała się koszykówką, a tym bardziej nie przejawiała żadnych zdolności w tej dziedzinie, to obserwując grę Taigi na boiskach Los Angeles, zdążyła podłapać o co chodzi i teraz ją ciekawiło, czy przyjaciel zrobił jakieś postępy.
– Więc jesteście tuż po obozie treningowym, co? Fajnie było? Nauczyliście się jakichś przydatnych umiejętności?
Obaj jak na zawołanie przybrali niepocieszone miny. Na samo wspomnienie udręki jaką zgotowała im ich trenerka, bolały ich wszystkie mięśnie.
– Było potwornie ciężko… – westchnął Kagami, próbując zwalczyć wizję złośliwego uśmieszku Riko, który pojawiał się na jej twarzy za każdym razem, gdy wymyślała im jakieś nieludzkie ćwiczenia. – Jednak było warto. Tym razem wygramy!
Pokiwali żarliwie głowami a ich twarze wyrażały ogromną determinację. April uniosła oba kciuki w górę i posłała im pełne aprobaty spojrzenie.
– Będę wam kibicować! I może nawet uda mi się zobaczyć jakiś mecz z waszym udziałem!
– Serio?! Zostaniesz w Japonii aż tak długo?
– Przecież mówiłam ci, że cokolwiek kombinuje mój tatko, to jest to wyjątkowo skomplikowana sprawa i tak szybko stąd nie wyjedziemy. A Z Kioto nie jest aż tak daleko…
April zamilkła i zaczęła obserwować ukrytą w cieniu drzew parę, która nieśmiało trzymała się za ręce. Śliczna ciemnowłosa dziewczyna o zarumienionych policzkach, wbijała zawstydzony wzrok w ziemię, podczas gdy jej towarzysz opowiadał jej coś z przejęciem, najwyraźniej równie speszony co ona. Ten widok wydał się jej trochę groteskowy a nawet nierealny, zważywszy na to, że przywykła do widoku par, które bardzo ostentacyjnie okazywały sobie czułość w miejscach publicznych. Jednocześnie było w tym coś nostalgicznego i chwytającego za serce, i jakoś nagle odeszła jej ochota na kontynuowanie rozmowy z Taigą i jego kolegą. Poczuła dziwną pustkę w brzuchu pomieszaną z kłującym uczuciem zazdrości.
– Co jest? – Kagami pomachał jej ręką przed nosem i poczuła z tego powodu dziwne rozdrażnienie. Szybko jednak opanowała się i przywołała na twarz najbardziej naturalny uśmiech, na jaki było ją teraz stać. W końcu była tu dla niego, od tak dawna chciała się z nim spotkać, więc nie mogła pozwolić na to, by jej huśtawka nastrojów zepsuła atmosferę.
– April-san, jak ci się podoba w Kioto?
Przekrzywiła głowę i popatrzyła w pozbawione jakichkolwiek emocji oczy Tetsuyi, zastanawiając się chwilę nad sensem jego pytania.
– Jest… Tak… Podoba mi się. – zaczęła dość nieskładnie, cały czas kątem oka widząc siedzącą pod drzewem parę. Potrząsnęła głową, starając się wziąć w garść. – To piękne miasto, jednak nie miałam zbyt wiele czasu by je porządnie zwiedzić. Na ogół siedzę w szpitalu…
– No właśnie – przerwał jej Kagami z podejrzliwą miną – mówiłaś wcześniej, że znowu łazisz do dziećmi z rakiem, ale ty przecież nie znasz japońskiego…?
– Na całe szczęście trafiłam na placówkę, gdzie jest dużo Amerykanów. To nie tylko kwestia języka, ale… nie sądzę, że na dłuższą metę dogadałabym się z Japończykami.
– Dlaczego tak myślisz, April-san?
Machnęła nonszalancko ręką i uśmiechnęła się blado. Starała się być beztroska jak zwykle, jednak coś stało na przeszkodzie.
– Poznałam kilka fajnych osób, ale… Zauważyłam, że nie przepadacie za otwartością. To chyba przekreśla mnie na dłuższą metę.
W tym momencie na myśl przyszła jej Konako, która początkowo zdawała się przekonywać do jej osoby, jednak po incydencie z Seijurou, April wyczuła, że dziewczyna utrzymuje pewien dystans w ich wzajemnych stosunkach. Nie wspominając już o samym Seijurou i jego jawnie wrogim nastawieniu. Od początku pielęgnowała w sobie dziecięce przekonanie, że z czasem zbliżą się do siebie i wszystko będzie tak, jak sobie to zaplanowała, jednak teraz w przebłysku przytłaczającej rzeczywistości nie była już tego taka pewna. Nagle uświadomiła sobie, jak bardzo jej beztroskie podejście do życia potrafi przyćmić racjonalny osąd. Poczuła się z tego powodu bardzo przygnębiona.
Nieświadomy dziwnych zmian w jej nastroju, Kagami zbagatelizował jej ostatnie słowa twierdząc, że może i jest dziwna, ale przy tym bardzo towarzyska i szybko znajdzie przyjaciół. Po chwili zaczął coś ględzić o koszykówce i April kiwała potakująco głową, starając skupić się na jego opowieści i uśmiechać w odpowiednich momentach. Zdawało się jednak że jej zwyczajny, dobry nastrój zniknął bezpowrotnie. A wszystko to przez jedną, bogu ducha winną zakochaną parę, która koniec końców nijak się miała do jej obecnego stanu ducha.  
Rozglądając się półprzytomnie po parku i usilnie szukając czegoś, co pomogłoby jej oderwać się od dręczących myśli, kątem oka dostrzegła, że Kuroko mierzy ją badawczym wzrokiem. Nie wiedziała o co mu chodzi, jednak skojarzyło jej się to z prześwietlaniem rentgenem i spanikowała lekko, mając wrażenie, że zaraz zostaną odkryte wszystkie zakamarki jej duszy. Podniosła się trochę zbyt energicznie na co Taiga urwał w pół zdania i posłał jej pytające spojrzenie.
– Wybaczcie, ale chyba z głodu zaczynam odlatywać. – powiedziała gładko, instynktownie unikając przy tym spojrzenia Tetsui. – Znacie jakieś przytulne miejsce, gdzie moglibyśmy zjeść coś smacznego i uczcić nasze spotkanie?
Kagami niemalże natychmiast zaproponował, że najlepszym sposób na świętowanie ich spotkania będzie zjedzenie góry hamburgerów w najbliższym barze szybkiej obsługi, jednak April szybko wybiła mu ten pomysł z głowy, wyjaśniając przy tym jego zawiedzionej twarzy, że dopóki jest w Japonii, to woli próbować tutejszych specjałów zamiast bułek z kotletem i serem. Po tak kategorycznej odmowie, zaczął zaczął usilnie główkować, gdzie mogą w takim razie się wybrać jednak w końcu wyszło na to, że przychodziło mu na myśl żadne konkretne miejsce.
Po raz kolejny tego dnia Kuroko westchnął z politowaniem i postanowił skarcić swojego niewydarzonego kolegę.
– Kagami-kun, muszę cię prosić o to, abyś przestał się ośmieszać. Jesteś Japończykiem i mieszkasz w Tokio już od dłuższego czasu, a znasz tylko miejsca, gdzie podają hamburgery.
Jak można było się domyślić, Taidze nie przypadła do gustu ta dość złośliwa uwaga i swoim starym zwyczajem zaczął ciągać Tetsuyę za fraki i wymyślać mu od najgorszych.
Obserwując ich kuriozalne zachowanie, April mimowolnie zaniosła się śmiechem i momentalnie poprawiło się jej samopoczucie. Czuła jeszcze dziwny ciężar na sercu, jednak doszła do wniosku, że tak bardzo wyczekiwane przez nią wcześniej spotkanie, nie może się popsuć przez jej dziwne obawy i wahania nastrojów.
Gdy tylko Kuroko uwolnił się od napastliwego Kagamiego, postanowił przejąć stery i zaprowadzić ich do najbliższej rameniarni, co oboje przyjęli z dużym entuzjazmem. April była pod wrażeniem różnorodności smakowej serwowanych potraw i żałowała, że nie może spróbować wszystkiego. Miała jednak na względzie, że czasy, w których mogła opychać się do woli bez przybierania na wadze minęły bezpowrotnie, a ona nie miała ochoty wymieniać całej swojej garderoby. Nawet jeśli była ona dość uboga.
Taiga, który jak zwykle jadł jak za pięciu, nie mógł się nadziwić, że jego towarzysze skończyli o wiele wcześniej od niego.
– Nie jadłaś wcześniej ramenu, April-san? – zapytał uprzejmie Kuroko, próbując zignorować odgłosy mlaskania i siorbania które wydawał siedzący naprzeciwko nich Kagami.
– Nie, to mój pierwszy raz. Jestem dosłownie wniebowzięta, że tak dobrą macie tu kuchnię!
– Ale zaraz, zaraz – wybełkotał z pełną buzią Taiga, ściągając przy tym w zabawny sposób swoje rozdwojone brwi. – Przecież wspominałaś na początku, że pomieszkujecie u jakiejś rodziny. Nie karmią was tam takimi rzeczami?
April pokręciła głową i uśmiechnęła się lekko, próbując sobie wyobrazić któregoś z Akashich podczas jedzenia Rameau, jednak średnio jej to wychodziło.
– Oni są bajecznie bogaci i afiszują się z tym jak mogą. Podejrzewam, że takie potrawy są dla nich zbyt… plebejskie. – powiedziała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Nie lubiła wypowiadać się o kimś źle w towarzystwie innych osób.
Kagami na wieść, że tak pyszne jedzenie można uznać za plebejskie aż czknął z oburzenia i trochę opluł stół, na co Kuroko natychmiast chwycił chusteczkę i przetarł blat, tym razem jednak powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza.
– Nie lubię takich typków – burknął w końcu Taiga, gdy udało mu się przełknąć ostatni łyk zupy. – Ten chłopak, co to on nim mówiłaś na początku też tak się puszy?
April otworzyła usta i przez chwilę miała ochotę opowiedzieć im ze szczegółami jak dziwną i złożoną osobą jest Seijurou Akashi, lecz ostatecznie uznała to za średni pomysł, zwłaszcza, że Kuroko znała tylko od kilku godzin i nie chciała przy nim wdawać się w podobne dyskusje.
– On jest… – zaczęła, szukając odpowiedniego słowa – Jest taki… nie wiem jaki.
– Czyli jakieś cielę. – skwitował zadowolony z siebie Kagami.
– Nie! – zaprzeczyła szybko czym ich najwyraźniej zaskoczyła. Poczuła się trochę głupio lecz szybko odzyskała rezon i zaśmiała się – Po prostu… Nie wiem jak go opisać. Pierwszy raz spotykam się z kimś takim. Jest trochę straszny. Ale na posesji widziałam boisko do koszykówki, więc skoro gra w kosza to nie może być taki zły, prawda? – dokończyła wesoło i Kagami przytaknął jej z przekonaniem, natomiast Kuroko poruszył się niespokojnie.
– Coś się stało? – zainteresowała się natychmiast, dostrzegając jego lekko rozszerzone oczy.
– Nie. – pokręcił powoli głową a na jego ustach pojawił się po chwili cień uśmiechu. – Po prostu coś mi się przypomniało, April-san.
– April-san, April-san. – zaczęła go przedrzeźniać – Zabawnie do mnie się zwracasz. Nie wystarczyłoby April?
– Wybacz, April-san. – odpowiedział – To chyba byłoby zbyt poufałe. Nie chcę cię urazić.
– Nie przejmuj się nim, on lubi takie formalności. – wtrącił się Kagami krzyżując ramiona na piersi, zadowolony z siebie, że zna takie trudne słowa.  
– A czy ja urażam cię, gdy mówię Tetsuya? Mogę tak mówić, prawda? Albo może Tetsu? – w jej głowie rozpoczęła się gonitwa myśli i kompletnie zignorowała fakt, że Kuroko raz po raz otwierał usta próbując coś jej odpowiedzieć. – Ooo, to ładnie brzmi, tak Tetsu. A wiecie, że mnie tam w tym domu w Kioto nazywają panienką? Rozumiesz to Taiga? Trochę mi głupio, ale jednocześnie czuję się taka wyrafinowana z tego powodu. Jak księżniczka. To chyba trochę próżne z mojej strony. Ostatnio…
Kagami przewrócił oczami w reakcji na jej monolog, jednak nie wtrącał się. Z kolei Kuroko siedział wyprostowany jak struna i wbijał w nią swoje zwyczajne, pozbawione wyrazu spojrzenie i co jakiś czas potakiwał cicho „Tak April-san”, „Masz rację, April-san” choć Taiga był pewien, że jego kolega nie rozumie połowy z tego, co ględziła. Sam ledwo wyłapywał sens jej opowieści.
Wcześniej wydała mu się inna, jakby dojrzalsza i lekko przygaszona, lecz teraz te wrażenie prysło. Znowu była tą samą, irytującą paplą, którą pamiętał z Los Angeles.
Sięgnął po leżący tuż przy ramieniu dziewczyny portfel i zaczął w nim grzebać w poszukiwaniu gotówki. Nawet tego nie zauważyła, pochłonięta wymienianiem dziwnych nazw, które chyba wymyślała na poczekaniu. Ledwo wyskrobał odpowiednią sumę i rzucił ją na stół, po czym wstał i skierował się do drzwi. Obejrzał się za siebie, jednak April nie ruszała się z miejsca, zaśmiewając się tym razem z jakiegoś własnego żartu i Kuroko posłał mu znaczące spojrzenie.
Kagami westchnął przeciągle i wrócił do stolika po czym zdecydowanym ruchem chwycił ramię dziewczyny i podniósł ją z siedziska.
– Dość tego. – przywołał ją do porządku stanowczym głosem. – Co ty w ogóle opowiadasz? Idziemy stąd, zapłaciłem z twojej kasy.
April przeniosła na niego pytające spojrzenie i zamrugała kilkakrotnie, kompletnie zbita z pantałyku.  
– Nie dręcz w ten sposób Kuroko, bo później będzie opowiadać chłopakom, że zadaję się z jakimiś dziwolągami.
– Nie będę, Kagami-kun. – zaprzeczył szybko i zwrócił się do April – Pies to inu, nie ibu April-san.
– O, dziękuję Tetsu, to zupełnie zmienia postać rzeczy! – ucieszyła się i zaczęła mruczeć coś do siebie pod nosem.
Kagami zachodził w głowę jakim cudem rozmowa między nimi, o ile to w ogóle można było nazwać rozmową zeszła na taki dziwny tor, jednak szybko popchnął April w stronę drzwi, uniemożliwiając jej dalsze ględzenie.
– Chyba by się nie dogadała z Kise. – rzucił po japońsku w stronę drepczącego za nimi Kuroko.
– Dlaczego tak sądzisz, Kagami-kun?
– Bo jedno i drugie, jakby złapało swoją fazę paplania bez tołku to niczego by się absolutnie od siebie nie dowiedzieli.
Kuroko uśmiechnął się ze zrozumieniem, z kolei April zaczęła się zachwycać jakimś kolorowym straganem, który dostrzegła gdy wyszli przed lokal. Kagami zerknął na Kuroko.
– Sorki za nią, jest starsza od nas a czasem zachowuje się jak dziecko. Myślałem, że już z tego wyrosła. – powiedział drapiąc się po głowie. Kuroko uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
– Nie musisz przepraszać, Kagami- kun. To dość… ciekawe doświadczenie.
– Co tam szepczecie między sobą? – zapytała podejrzliwie April, odzyskując nagle bystrość umysłu. – Przecież wiecie, że nie rozumiem Japońskiego! Ale z was koledzy!
– Mówimy, że… O koszykówce mówimy. Za dwa tygodnie koniec wakacji, a my musimy dobrze wykorzystać ten czas. – zmyślił na poczekaniu Kagami i zaczął ich prowadzić w bliżej nieokreślonym kierunku.
Do późnego popołudnia włóczyli się po ulicach Tokio, zatrzymując się przy co ciekawszych budynkach i obiektach, które April koniecznie musiała obejrzeć ze wszystkich stron.
W momencie gdy właśnie opuszczali sklep z mangą i gadżetami anime, zadzwonił do niej ojciec nalegając, by już kończyła spotkanie. Trochę niepocieszona tym faktem pozwoliła, by chłopcy odprowadzili ją do najbliższej stacji metra, skąd miał ją odebrać kierowca.
– Do zobaczenia, mam nadzieję że szybko – pożegnała się z nimi pogodnie, a Kagami prychnął złośliwie za co oberwał od niej w brzuch. – Trenujcie ciężko, by pokazać tej całej… Generacji Cudów gdzie raki zimują.
Pomachała im energicznie i wsiadła do samochodu, który właśnie po nią podjechał. Stali jeszcze przez chwilę, obserwując jak auta włącza się do ruchu i po chwili znika im z pola widzenia.
– Dobra! W końcu mamy ją z głowy! – zawołał Kagami i podniósł w geście tryumfu zaciśniętą pięść, omal nie uderzając przy tym przechodzącej obok staruszki. – Zbieramy się, co?
Kuroko skinął głową i ruszyli na pobliski peron, gdzie za kilkanaście minut miał przyjechać ich pociąg.
– Kagami-kun…?
– Co jest?
Tetsyua milczał przez chwilę, zastanawiając się jak ubrać swoje myśli w słowa.
– Zdajesz się być w bardzo… braterskich stosunkach z April-san… Nigdy nie widziałem, byś rozmawiał w ten sposób z dziewczyną. Albo żebyś rozmawiał z jakąkolwiek dziewczyną oprócz Riko-san. – dokończył lekko uszczypliwym tonem za co natychmiast oberwał przez łeb.
– No bo… W sumie ona nie jest dziewczyną. – Kuroko uniósł brwi w zaskoczeniu, rozmasowując sobie głowę w miejscu uderzenia. – Eee. To znaczy jest, ale kiedyś, gdy dopiero co się poznaliśmy… W sumie to długa opowieść. – mruknął niechętnie.
– Mamy jeszcze sporo czasu, Kagami-kun.
Taiga westchnął i schował ręce do kieszeni. Nie bardzo lubił długo się produkować, jednak Kuroko patrzył na niego wyczekująco, więc w końcu się ugiął.
 – Przyprowadził ją mój przyjaciel… Z resztą nieważne. Na początku była trochę ponura i nic się nie odzywała, ale gdy zobaczyła, że zamierzamy grać w kosza, to chciała się przyłączyć. Wtedy ja zaprotestowałem, że nie możemy grać z dziewczyną. – uśmiechnął się lekko, przypominając sobie tamtą sytuację. – Ona oburzyła się i powiedziała, że ona nie jest żadną dziewczyną tylko człowiekiem, a to, że jest ładna nie ma nic do rzeczy. Wkurzyłem się, że taka cwaniara próbuje mnie usadzać przy kolegach i jej odpyskowałem, że w takim razie nie mam zamiaru jej traktować nawet jak człowieka, bo go ani trochę nie przypomina.
Kuroko posłał mu pytające spojrzenie, na co Kagami podrapał się po głowie z lekkim zakłopotaniem.
– No wiem, że teraz się wyrobiła i już wygląda jak człowiek… Ale kiedyś była obcięta na jeża, miała ciągle czerwoną od słońca skórę i przypominała małego pomidora. – Zaśmiał się z tego określenia, przywołując w pamięci jej oburzoną minę, gdy ją tak kiedyś nazwał. – Wtedy prawie się pobiliśmy no i jakoś tak później… Jakoś wyszło, że już zawsze się z nami włóczyła.
Z nami…?
– Co jest z tymi pytaniami? To jakiś wywiad, czy co? – obruszył się lekko, bo już mu język ścierpł od tych opowieści.
– Kagami-kun, zachowuj się ciszej, jesteś w miejscu publicznym. – pouczył go w odpowiedzi Kuroko spokojnym głosem. – Po prostu nigdy nie opowiadałeś o swojej przeszłości i jestem trochę ciekawy.
Kagami prychnął z irytacją, jednak po chwili wziął głęboki wdech.
– Miałem na myśli mojego przyjaciela. Tego co ją przyprowadził, bo brat go o to poprosił. Poznał ją w szpitalu, bo miała tam wo-worontariat.
– Wolontariat, Kagami-kun. – poprawił go Kuroko i odsunął się na wszelki wypadek, by znowu nie oberwać. – I co dalej?
Twarz Kagamiego niespodziewanie okryła się dziwnym cieniem.
– Później sprawy się pokomplikowały, dużo się zmieniło a April po jakimś czasie wróciła do Anglii. Tyle, na dziś wystarczy tych opowieści. – burknął oschle i zapatrzył się przed siebie, jasno dając mu do zrozumienia, że na tym zakończyła się jego wypowiedź.
Kuroko widząc zaskakującą zmianę w zachowaniu Kagamiego zamilkł i zaczął zastanawiać się, co takiego mogło wydarzyć się w jego przeszłości, że na samo wspomnienie tak bardzo się zjeżył. Wiedział, że nie ma prawa się o to dopytywać, więc stali obok siebie, bez słowa wyczekując na pociąg.
Po chwili jednak Kagami westchnął przeciągle i zaczął kopać butem leżący na ziemi kamień.
– Eeech, w-wybacz, że tak zareagowałem… – mruknął trochę zawstydzony, patrząc na niego kątem oka. – Po prostu nie mam za specjalnie przyjemnych wspomnień z tamtego okresu. Lepiej ty mi powiedz o co ci chodziło tam wtedy w ramieniarni! – rzucił wyzywającym tonem, chcąc zmienić temat.
Kuroko popatrzył na niego pytająco, nie wiedząc do czego nawiązuje.
– No wtedy, gdy April opowiadała o tej swojej podejrzanej rodzince w Kioto… Zrobiłeś jakąś dziwną minę.
– Aach…
Zdziwił się, że Kagami to dostrzegł, gdyż zwykle nie był zbyt lotny w odczytywaniu cudzych emocji. Pomyślał chwilę jak mu odpowiedzieć. W sumie sam nie do końca wiedział o co mu wtedy chodziło, po prostu naszło go wtedy dziwne przeczucie, ale nie był przekonany, czy chce się nim z kimkolwiek dzielić. Ostatecznie jednak Kagami opowiedział mu dziś trochę o swojej przeszłości, więc i on mógł zdobyć się na szczerość.
– Po prostu przypomniało mi się, że w Kioto mieszka teraz mój dawny… przyjaciel. Niektóre rzeczy, które opowiadała April-san o tamtym chłopaku trochę mi się z nim skojarzyły, to wszystko.
– To czemu nie zapytałeś o imię? Myślisz, że to może być ta sama osoba…?
Kuroko zawahał się nad odpowiedzią. W sumie wiele na to wskazywało, jednak nie miał żadnej pewności. Równie dobrze mógł to być czysty przypadek. Kioto było ogromne i mogło tam mieszkać wiele innych osób, odpowiadających temu, jakby nie patrzeć, dość ubogiemu w fakty opisowi.
– Nie jestem pewien.   
Kagami zmarszczył brwi myśląc intensywnie i po chwili uśmiechnął się, jakby go olśniło.
– Skoro mówiła, że ten chłopak gra w koszykówkę, a ty twierdzisz, że to może być twój jakiś tam kumpel… Nie mów, że masz na myśli… Kogoś z Generacji Cudów?! – zawołał z niedowierzaniem, jednocześnie niesłychanie dumny ze swojej umiejętności dedukcji.
Tetsuya przytaknął głową po dłuższej chwili.
– Jeszcze go nie znasz. – odpowiedział mu dziwnie odległym głosem. – Nie osobiście. – dodał cicho.
– Jeśli to nie Kise, ani Aomine, ani Midorima… – Taiga zerknął kątem oka na Kuroko i poczuł jak po plecach przebiega mu nieprzyjemny dreszcz. Jeszcze nigdy, od kiedy się znali nie widział, by chłopak miał tak poważny i zacięty wyraz twarzy.
– W Kioto mieszka kapitan Generacji Cudów. A k a s h i - k u n . April-san jest dobrą osobą, prawda, Kagami-kun...? Dlatego, jako jej przyjaciel... Powinieneś mieć nadzieję, że to nie o niego chodzi, a ona nigdy go nie poznała. I że nigdy nie zdarzy się jej go poznać. 












--------------------------------------------------------------------
Cześć wam!
Wiem, że niektórzy będą zawiedzeni, że w rozdziale nie pojawia się Sei-chan, za to dużo jest waszego ulubieńca Kagamiego, jednak rozdział był na tyle długi, że musiałam go podzielić na dwie części i gdy tylko wprowadzę poprawki (tzn. popsuję coś tu i ówdzie) to wstawię drugą. Mam nadzieję, że nie zajmie mi tu dużo czasu.
Rozdział niespecjalnie energiczny, jednak jest istotny dla całości fabuły. Całkiem niedawno Amaterasu (którą pozdrawiam serdecznie mimo drobnych różnic w naszych poglądach :D ) napisała mi, że oczekuje z mojej strony na coś dojrzalszego. Odpowiedziałam mniej więcej tak, że ja i dojrzałość literacka to dwie różne bajki, po prostu wolę lekkie, niezbyt ambitne, często kiczowate podejście do tematu romansów (i ogólnie wszystkiego)… Nie oznacza to jednak, że rezygnuję z pogłębiania postaci i wyjaśniania czynników kształtujących ich osobowość i tłumaczących ich postępowanie, bo to jest według mnie ważne. Staram się stopniowo dozować pewne fakty i powoli odkrywać karty, by wszystko jakoś sensownie ułożyło się na koniec w jedną całość.To może niestety nużyć osoby, które preferują szybkie przechodzenie do sedna sprawy, no ale cóż...
Tyle ode mnie, więc zadzieram kiecę i lecę, gary czekają. Kura domowa to zawód jak każdy inny.
Ciao! :)
 

piątek, 3 lipca 2015

Rozdział VII




April jechała rowerem w dół zbocza, które prowadziło w stronę miasta. Był wyjątkowo rześki poranek, znacznie chłodniejszy niż te, do których zdążyła tu przywyknąć. Kioto w czasie pory letniej było jednym z najbardziej parnych miejsc pod słońcem, dlatego chłodny wiatr smagający ją teraz po twarzy stanowił naprawdę miłą odmianę.
Rower znalazła pod rezydencją. Nie miała pojęcia, do kogo może należeć, ale nie miała czasu się dowiadywać. Po prostu na niego wsiadła i pedałując ile sił w nogach popędziła do kliniki. Dziś był jej pierwszy dzień wolontariatu, a ona, niczym jakiś nieopierzony żółtodziób, najzwyczajniej w świecie zaspała. Zła na siebie i tę sytuację przyspieszyła jeszcze bardziej, w nadziei, że jakimś cudem uda jej się dotrzeć na czas.
Wszystko przez to, że przez pół nocy nie mogła zmrużyć oka. Wierciła się niespokojnie w łóżku, w głowie mając dziką gonitwę myśli, dotyczących szpitala, wyjazdu do Tokio, a przede wszystkim – Seijurou Akashiego. Nie mogła pozbyć się z głowy wspomnienia kolacji, na której wyjątkowo zebrali się wszyscy aktualni mieszkańcy rezydencji: ona, Anthony, Masao i Seijurou.
Jeśli chodziło o tego ostatniego to pomimo incydentu, który miał miejsce wcześniej tego samego dnia w bibliotece, zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zdawało się, jakby po jego wzburzeniu nie pozostał najmniejszy ślad. Znowu emanował całkowitym spokojem i nawet zdobył się na uprzejme skinięcie głową w momencie gdy pojawiła się w jadalni. Zdziwiło ją to lekko, mimo, iż zakładała, że tak właśnie może się to skończyć.
Jednak to, co naprawdę ją zaniepokoiło, to dziwna atmosfera, która panowała między nim a jego ojcem. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Rozmowa między nimi, choć może nieco zbyt oficjalna, toczyła się całkowicie płynnie, bez widocznych oznak, że coś jest nie tak, jak być powinno. Jednak im dłużej April ich obserwowała, tym trudniej było jej pozbyć się wrażenia, że miedzy ojcem a synem panuje jakieś osobliwe, dziwne do opisania napięcie. Tak jakby dzieli jakieś brzemię, którego postronne osoby takie jak ona i jej ojciec, nigdy nie mogłyby zrozumieć. I jeśli miała być szczera, to przyprawiało ją to o ciarki na całym ciele.
Gdy później, już na osobności próbowała poruszyć ten temat z Anthony’m, ten tylko zbył ją stwierdzeniem, że tacy już są Japończycy i nie ma co doszukiwać się u nich ciepłych rodzinnych uczuć. April zupełnie nie usatysfakcjonowało tłumaczenie ojca i nadal była przekonana, że to nie w japońskich konwenansach leży problem. Te zręczne unikanie swojego wzroku, ta sztywna uprzejmość i wyszukane zwroty, przywodziły jej na myśl oficjalne spotkanie dwóch polityków reprezentujących przeciwne partie. Nie mogła pojąć, że tak mogą wyglądać relacje panujące w rodzinie i miała niemiłe podejrzenia, że osobowość Seijurou ma z tym wszystkim poważny związek.
Gdy w końcu ogarnęło ją znużenie wywołane intensywnym snuciem teorii na temat sytuacji, których była świadkiem w tym domu, zapadła w dość niespokojny sen. Po kilku godzinach z pasma niekończących się koszmarów wybudziła ją nieśmiało jedna z pokojówek, twierdząc, że budzik w jej sypialni dzwoni już od pół godziny.
Teraz April przebierała pedałami ile sił w nogach, by zdążyć na umówioną godzinę. Za nic w świecie nie chciała zrobić wrażenia spóźnialskiej i nieobowiązkowej już pierwszego dnia wolontariatu. Spojrzała nerwowo na zegarek znajdujący się na lewym nadgarstku. Za trzy minuty ósma. Po kilku sekundach, jakby w odpowiedzi na jej rozpaczliwe myśli, przed jej oczami wyrosła sylwetka znajomego budynku. Przyjęła ten widok z bezbrzeżną ulgą i po chwili znajdowała się już na parkingu pod kliniką. W ekspresowym tempie zeskoczyła z roweru i niedbałe przypięła go do stojaka, po czym dosłownie rzuciła się drzwi wejściowych. Pozdrawiając recepcjonistkę ruchem dłoni pognała schodami na trzecie piętro i po niecałych dwóch minutach stała pod drzwiami prowadzącymi do gabinetu ordynatora. Całe szczęście, że była wzrokowcem i doskonale pamiętała, gdzie ostatnio rozmawiała z mężczyzną.
Nieziemsko zdyszana zerknęła na zegarek. Właśnie wybiła ósma. Przygładzając włosy i starając się uspokoić oddech, zastukała w drzwi trochę energiczniej niż planowała. Po chwili usłyszała przytłumione zaproszenie i wgramoliła się niezdarnie do przestronnego gabinetu, po drodze potykając się o własne nogi.
– Wyglądasz okropnie dziewczyno– powiedział na przywitanie ordynator oddziału onkologii, którego miała przyjemność poznać kilka dni temu. – Uciekałaś przed stadem byków?
Słysząc życzliwość w jego głosie, April roześmiała się głośno i podeszła bliżej jego biurka. Ordynator siedział wygodnie rozłożony w obrotowym fotelu i przyglądał jej się z wesołym błyskiem w oczach. Nazywał się Henry Banks i był siwawym, przysadzistym mężczyzną o poczciwej twarzy. Już przy pierwszym ich spotkaniu zyskał jej sympatię, a w tym momencie te uczucie tylko się pogłębiło.
Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak bardzo brakowało jej tej przyjaznej otwartości, którą cechowali się Amerykanie. Przebywając w Japonii ciężko było uświadczyć podobnego podejścia do życia.
– Powiedzmy, że na opak rozumiem pojęcie robienia dobrego wrażenia i pierwszego dnia w nowym miejscu pracy zawsze staram się wyglądać tak okropnie, jak tylko się da. – odpowiedziała nadal lekko zdyszana i zachęcona ruchem jego dłoni przysiadła na krześle po przeciwnej stronie biurka.
– To dobrze, właśnie takich ludzi potrzebujemy w tym miejscu – pokiwał głową i oboje się roześmiali. Wyglądało na to, że posiadali bardzo podobne poczucie humoru. – A więc… Zanim zaczniesz na dobre… Właściwie wszystkie istotne informacje przekazałaś mi wcześniej. Chciałbym tylko poznać twoją motywację. Dlaczego zostałaś wolontariuszką?
– Och… Gdy miałam około 7 lat moja mama zachorowała, więc często przebywałam w szpitalach.  – odpowiedziała gładko, choć poczuła lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie tamtego przykrego okresu. – Pamiętam, że raz zawędrowałam na oddział onkologii dziecięcej i zobaczyłam tam mnóstwo łysych dzieci. Jednak nie tyle uderzył mnie brak włosów, ale ich blade, przeraźliwie smutne buzie. Nie mogłam o tym zapomnieć…– przymknęła powieki i ścisnęła mocniej poły swojej kolorowej sukienki –… i gdy kilka lat później nadarzyła się okazja, by zostać wolontariuszką, pomyślałam, że to jest to. Że w końcu mam szansę coś zdziałać, sprawić, by te dzieciaki choć na chwilę zapomniały o swojej chorobie. Zostałam wolontariuszką bo chciałam… podarować im trochę nadziei. I nadal chcę to robić. To wszystko.
Jej głos był pełen siły i przekonania, jednak to co powiedziała nie do końca pokrywało się z prawdą. April zawsze starała się być szczera w równym stopniu ze sobą co z ludźmi wokół, jednak tym razem zdecydowała się pominąć pewne szczegóły. Jakoś nie czuła, by pierwszy dzień pracy był odpowiednim czasem na przywoływanie pewnych zdarzeń.
Banks pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Więc wszystko jasne. Jak radzisz sobie ze śmiercią pacjentów? – zapytał po chwili rzeczowo.
– Przez te lata nauczyłam się, że nie zawsze mamy na nią wpływ. To bolesne uczucie, gdy traci się… pacjenta, jednak trzeba iść dalej. Inni też potrzebują pomocy. Osobiste uczucia nie mogą przeszkadzać w pracy. Zrozumiałam to… jakiś czas temu.
– Cieszę się, że masz do tego takie podejście. To bardzo rozsądne z twojej strony.
April spojrzała na niego spod lekko przymkniętych powiek. Nadal wpatrywał się w nią z tą samą dobrodusznością, jednak teraz w jego wzroku wyraźnie dostrzegła jeszcze coś innego. Od razu zrozumiała, że ordynator odczytał z jej słów więcej, niż planowała mu przekazać. Miała jednak szczerą nadzieję, że mężczyzna nie będzie się o nic dopytywał.
Po chwili Banks podniósł się z fotela i poprawił przekrzywioną plakietkę na swojej piersi.
– Więc to koniec przesłuchania? – zapytała, czując lekką ulgę.
Ordynator zaśmiał się i zgarnął z blatu biurka białą teczkę.
– Żałuję, że nie możemy dłużej porozmawiać, ale pacjenci czekają. Wybierzemy się teraz na obchód i po drodze wyjaśnię ci co i jak.
April pokiwała energicznie głową i poderwała się z fotela. Była gotowa do działania.

Gdy wędrowali od jednej sali do drugiej, Banks objaśniał jej rzeczowym tonem kwestie funkcjonowania szpitala i szczegóły dotyczące jej obowiązków. Większość dzieci, do których zaglądali jeszcze spała, więc April nie miała zbyt wielu okazji, by z którymś z nich porozmawiać. Przykro jej było patrzeć na te wszystkie wygolone główki, blade buzie i spierzchnięte usta, jednak pamiętała, że jej praca nie ma opierać się na współczuciu, a na realnej pomocy tym dzieciakom.
– Czy to nie jest trochę dziwne, że Kioto przyciąga aż tyle obcokrajowców? – zapytała później, gdy wchodzili do kolejnej z rzędu sali. Dotychczas nie zauważyła ani jednego dziecka o azjatyckiej urodzie.
– Tak właściwie to leczą się tu dzieci z rodzin obcokrajowców mieszkających w różnych zakątkach Japonii, nie tylko w Kioto. Jedynie w Tokio jest jeszcze podobna placówka, z tym, że znacznie mniejsza i znacznie mniej nowoczesna.
April pokiwała głową ze zrozumieniem i zajrzała w głąb przestronnej sali z kolorowymi ścianami.
Na łóżku stojącym pod oknem leżał mały chłopiec o kaukaskiej urodzie. Jako jedno z nielicznych, przebywających na oddziale dzieci miał na głowie włosy. Nie spał, wpatrując się z zainteresowaniem w swoich gości.  
– Czy to moja nowa opiekunka? – zapytał ożywionym głosem i podniósł się do pozycji siedzącej. April uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i podeszła bliżej jego łóżka. Chłopiec miał nie więcej niż 6 lat. Był nieco blady, jednak jego błyszczące oczy i jasne, gęste pukle świadczyły o tym, że jest w znacznie lepszym stanie, niż reszta dzieci, które zdążyła tu zobaczyć. – Wygląda jakoś śmiesznie…
Ordynator zaśmiał się na te szczere stwierdzenie i zaczął przeglądać jego kartę pacjenta.
– Allen, to jest April, od dziś będzie pracować w szpitalu. Twoja opiekunka zjawi się po południu. – wytłumaczył mu łagodnym głosem i spojrzał na niego badawczo. – Jak się dziś czujesz?
Chłopiec nagle spochmurniał i opadł z powrotem na błękitną pościel. Widząc jego zaciśnięte usta, April przycupnęła delikatnie na skraju jego łóżka.
– Cześć Allen.
Chłopiec nadal milczał, wpatrując się w nią z niepewnością w oczach.
– Jesteś lekarzem? – zapytał w końcu cicho.
– Nie.
– Tak myślałem, lekarze tak nie wyglądają.
– A jak?
– Nie noszą takich fajnych, kolorowych ubrań.
April uśmiechnęła się pogodnie i spojrzała na swoją sukienkę. Była niebieska z nadrukowanym wzorem misia pandy. Zawsze wkładała ją na pierwsze spotkanie z dziećmi.
–Podoba ci się?
Chłopiec pokiwał nieśmiało głową.
– Ja też uważam, że jest super. – powiedziała śmiejąc się i małemu Allenowi po chwili udzielił się jej dobry humor.
– Jeśli nie jesteś lekarzem, to kim? – zapytał odważniej, wpatrując się w nią z zaciekawieniem.
– Przyszłam tu po to by być twoją przyjaciółką. Twoją i innych dzieci, które tu tymczasowo mieszkają. Myślisz, że to okej?
Chłopiec wyglądał, jakby intensywnie zastanawiał się nad znaczeniem jej słów, jednak po chwili skinął głową.
– Myślę, że tak.
Banks chrząknął i spojrzał na April.
– Myślę, że poradzisz już sobie sama. W razie pytań zwróć się do pielęgniarek lub lekarzy. Wszyscy tu z chęcią ci pomogą.  
April uśmiechnęła się pogodnie i skinęła głową.
– Dziękuję.
Ordynator opuścił salę Allen’a i April spojrzała z powrotem w zielone oczy chłopca.
– To co Allen, chcesz pogadać o czymś fajnym?
Chłopiec się rozpromienił a ona pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła, że jest dokładnie tam, gdzie być powinna. I była z tego powodu bardzo, bardzo szczęśliwa.

~*~

W rezydencji Akashich rozbrzmiewała cicha melodia grana na fortepianie. Seijurou siedział przy instrumencie znajdującym się w pokoju bawialnym i od godziny szlifował wyjątkowo trudną kompozycję Straussa. Wprawnymi ruchami przesuwał palcami po kolejnych klawiszach, wydobywając z nich odpowiednie dźwięki. Właśnie miał przejść do najbardziej skomplikowanej części utworu gdy nagle przerwał a jego dłonie zawisły w powietrzu. Wyprostował plecy i wbił wzrok w oparte na pulpicie nuty.
– Słucham, Konako…?
Odwrócił powoli głowę i spojrzał w stronę stojącej w wejściu gosposi. Dziewczyna patrzyła na niego lekko speszona, zachodząc w głowę jak zorientował się, że od dłuższej chwili znajdowała się za jego plecami.
– Paniczu Seijurou, proszę mi wybaczyć, ale obiad został podany.
– Dziękuję, zaraz przyjdę.
Konako skłoniła głowę i szybko opuściła pomieszczenie. Ostatnio wyjątkowo nie przepadała za przebywaniem w jego towarzystwie dłużej, niż to było konieczne. Zawsze ją onieśmielał, ale od momentu, gdy zamieszkała tu April, przeważnie był w bardzo dziwnym nastroju.
Seijurou wstał niespiesznie z obitego perkalem stołka i delikatnym ruchem zamknął pokrywę fortepianu. Nie lubił, gdy musiał przerywać jakąkolwiek czynność w kluczowym momencie, ale zimnego posiłku też nie miał ochoty jeść.
Opuścił bawialnię, ostatni raz zerkając w stronę czarnego, błyszczącego fortepianu i skierował się do jadalni. Zupełnie tak samo jak przy śniadaniu, zastał stół nakryty tylko dla jednej osoby. Przez chwilę miał ochotę zapytać Konako, czy April nadal jest nieobecna, jednak szybko zrezygnował z tego zamiaru. Skoro podano posiłek tylko dla niego, to było oczywiste, że dziewczyna jeszcze nie wróciła stamtąd, gdziekolwiek teraz przebywała, a on nie chciał wydać się nadmiernie zainteresowany jej osobą. Bo przecież nie był. Nie obchodziło go w najmniejszym stopniu, gdzie mogła się włóczyć od samego rana, jednak bądź co bądź, był trochę zaskoczony jej nieobecnością. Trudno mu było nie zauważyć, że pierwszy raz od kilku dni nikt za nim nie łazi i nie zadaje dziwnych pytań. Na początku przeszło mu przez myśl, że może wtedy w bibliotece przemówił jej trochę do rozsądku i postanowiła dać mu spokój. Szybko jednak porzucił tę teorię, zważając na to, że dziewczyna należała do najbardziej upartych osób świata i nie sądził, by tak łatwo zrezygnowała z zadręczania go swoją uciążliwą obecnością.
Kurczak po seczuańsku przygotowany przez Konako pachniał wyjątkowo dobrze. Seijurou przysiadł z namaszczeniem do stołu i zabrał się za jedzenie. Powoli przeżuwał każdy kęs rozkoszując się delikatnym smakiem kruchego mięsa. W jadalni panowała cisza i miał wrażenie, jakby jego ojciec wcale nie przyjechał na początku sierpnia i nie obwieścił mu, że przez jakiś czas będą gościć tu dwoje Anglików. Nie miał pojęcia ile potrwa ten stan spokoju, ale napawał się nim póki miał ku temu okazję. Stojący w rogu zegar wskazywał na 2:15 po południu. Seijurou przełknął ostatni kęs posiłku i w elegancki sposób otarł usta chusteczką. Dokończył stojące w kieliszku wino, które mimo swej niepełnoletności zawsze pił do obiadu, po czym wstał od stołu. Po drodze do wyjścia bez słowa wyminął Konako, która niepostrzeżenie pojawiła się w jadalni by posprzątać po posiłku. Kładąc dłoń na klamce drzwi odwrócił głowę i spojrzał na pochyloną nad stołem gosposię.
– Konako-san. Dziękuję za posiłek, kurczak był naprawdę wyśmienity. – powiedział miękkim głosem i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź wyszedł z pomieszczenia. Ogromny hol świecił pustkami, jednak przez uchylone drzwi wejściowe usłyszał jakieś dziwne poruszenie. Mając nieodparte wrażenie, że nie zwiastuje to nic przyjemnego, wyszedł przed rezydencję. Strapiony kamerdyner tłumaczył coś szybko stojącym wokół niego pokojówkom, które miały równie niepocieszone miny.
– Coś się stało?
Rozmowy natychmiast ucichły a kamerdyner, obrzucając pokojówki ostrzegawczym spojrzeniem, wyszedł przed szereg i pokłonił przed nim głowę.
– Paniczu Seijurou, nie wiem jak to się stało ale… zniknął pański rower. Wystawiłem go rano z garażu, żeby naoliwić łańcuch i poszedłem po smar, jednak gdy wróciłem, to roweru już nie było.
Seijurou skrzyżował ramiona na piersi i wbił w mężczyznę twarde spojrzenie.
– Dlaczego nikt nie poinformował mnie o tym wcześniej? Chyba wiecie, że popołudniu miałem nim jechać na trening. Która jest godzina?
– Dochodzi w pół do trzeciej, paniczu. – odpowiedział kamerdyner i ponownie pochylił przed nim głowę. – Proszę o wybaczenie, myśleliśmy, że szybko się znajdzie i nie chcieliśmy panicza niepotrzebnie niepokoić.
– Szukaliście go przez osiem godzin? – zapytał z powątpiewaniem, ściągając brwi. Miał już swoje podejrzenia, związane z tajemniczym zniknięciem roweru. – Nieważne. O 17 mam trening. Po prostu znajdź mi do tego czasu inny rower.
Kamerdyner pokiwał żarliwie głową a stojące za nim pokojówki odetchnęły z ulgą.
Seijurou westchnął lekko i rozluźnił napięte ramiona.
– Następnym razem po prostu mi powiedzcie. – powiedział już łagodniejszym tonem i wrócił do środka.
Wrażenie, że wszystko jest po staremu zniknęło bezpowrotnie. Nawet jeśli April van Rosenberg nie było w pobliżu to i tak sprawiała same kłopoty. Najwyraźniej w przywłaszczaniu sobie cudzych rzeczy także nie widziała żadnego problemu. Z całych sił próbował nie zawracać sobie nią głowy, a gdy w końcu mu się to udawało, ona zawsze robiła coś, co wyprowadzało go z równowagi.
Nie miał ochoty dociekać dlaczego wzięła bez pozwolenia jego rower i gdzie się nim udała. Gdy w końcu zjawi się w domu, zamierzał dać jej do zrozumienia, że takie postępowanie nie jest mile widziane.  
Jak się okazało, nastąpiło to o wiele później niż przypuszczał. Zdążył wybrać się na trening, wrócić z niego i zjeść kolację. W międzyczasie zjawili się jego ojciec i Anthony, jednak ten drugi wcale nie wydawał się być zaskoczony długą nieobecnością córki a Seijurou nie miał zamiaru go o to wypytywać.
Dopiero około godziny 22, gdy w swojej sypialni kończył pisać sprawozdanie z wakacyjnego spotkania rady uczniowskiej Rakuzan, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Będąc przekonanym, że to pokojówka, nawet nie przerwał wykonywanej czynności.
– Wejść.
Drzwi otworzyły się cicho jednak przez dłuższą chwilę do jego uszu nie dobiegał żaden inny odgłos.
– Cześć.
Ręka w której trzymał długopis zawisła kilka milimetrów nad kartką papieru. Powoli odwrócił głowę i ujrzał stojącą w progu April. Jej długie włosy były w totalnym nieładzie a dziwna, niebieska sukienka, pognieciona chyba w każdym możliwym miejscu, wyglądała jak psu z gardła wyjęta. Dziewczyna uśmiechała się do niego przyjaźnie a on poczuł nieodpartą ochotę potrząśnięcia jej ciałem.
Dlaczego do cholery ona zawsze się do niego uśmiecha w taki sposób? Jakby byli przyjaciółmi…?
– To ty.
Podniósł się z krzesła, jednak nie zrobił kroku w jej stronę.
– Słyszałam, że ukradłam dziś twój rower a ty miałeś jechać nim na trening. Mogę usiąść? – zapytała, kierując wzrok na kremową kanapę po prawej.
Seijurou prychnął w odpowiedzi, czując narastającą w nim irytację.
– Tylko żartowałam, nie mam zamiaru naruszać twojej sfery intymnej. Pewnie kazałbyś później wymienić tapicerkę. – Zaśmiała się wesoło z własnego żartu jednak po chwili spoważniała. – Wybacz, że wzięłam go bez pozwolenia. Byłam w podbramkowej sytuacji.
– To wszystko? – zapytał mierząc ją lodowatym spojrzeniem.
– Nie. – odpowiedziała. – Chciałam zapytać jak minął ci dzień. Robiłeś dziś coś fajnego? Jakieś polowanie na zające? Wspinaczka górska? Skoki spadochronowe?
Jej spojrzenie było życzliwe, jednak w jej głosie wyczuł zakamuflowaną złośliwość.
– Znowu próbujesz ze mnie kpić.
– Skądże.
– Myślisz, że mi dokuczysz… No cóż, w takim razie nie będę wyprowadzać cię z błędu. Nie mam ochoty tracić czasu na tłumaczenie ci oczywistości.
– Szkoda. – stwierdziła tylko i wzruszyła ramionami. – Więc powiesz mi jak spędziłeś dzień?
Seijurou popatrzył na nią ze znużeniem w oczach, mając już po dziurki w nosie prowadzenia z nią tej jałowej rozmowy.
– Robiłem dziś wiele rzeczy. Nikt mi nie przeszkadzał.
April uśmiechnęła się lekko, nie zwracając uwagi na jego wyniosły ton.
– Domyślam się, Seijurou Akashi. Jednak chcę żebyś wiedział, że ja mimo wszystko lubię spędzać z tobą czas. Jest… wesoło. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdzie się ku temu jakaś okazja.
Jakaś okazja…?, pomyślał z niedowierzaniem. Poza dniem dzisiejszym nie odstępowała go nawet na krok i ona rozpatrywała to w ramach jakiejś okazji…?
– No cóż, robi się późno, a ja jestem dość zmęczona. Do zobaczenia jutro! – mrugnęła do niego okiem, po czym odwróciła się na pięcie, a jej długie jasne włosy zafalowały miękko na plecach.
– Nie bierz więcej mojego roweru. Ani żadnej rzeczy, która do mnie należy.
– Nie martw się. – rzuciła przez ramię zanim zniknęła za drzwiami. – Następnym razem pójdę na piechotę.
Seijurou westchnął przeciągle i przymknął powieki, myśląc z niechęcią o kolejnym dniu w jej towarzystwie.

Jednak ku jego zdziwieniu, następnego dnia April znowu nie było od samego rana. I kolejnego dnia też. Następnego po nim także. W sumie widywał ją tylko późnymi wieczorami, gdy w towarzystwie swego ojca spacerowała po ogrodzie, lub siedziała z nim w salonie, wesoło o czymś dyskutując.
W końcu mógł cieszyć się świętym spokojem. Nikt go nie zaczepiał, nie chodził za nim, nie zadawał dziwnych pytań. Było dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Mimo wszystko kilkakrotnie złapał się na tym, że zastanawia się nad powodem tajemniczej nieobecności dziewczyny. Choć irytowało go to i czuł się z tego powodu samym sobą zawiedziony, to mimowolnie zaczął odczuwać pewną ciekawość. Nikt jednak nic na ten temat nie mówił, a on nie miał zamiaru pytać. Zwłaszcza jej.

~*~

W piątek po południu, gdy Seijurou siedział samotnie w bibliotece, czytając jakąś wyjątkowo nieciekawą powieść, usłyszał, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Podniósł wzrok znad książki, a jego oczom ukazał się Anthony van Rosenberg. Zdziwiło go to lekko, bo nie zauważył nawet kiedy on i jego ojciec wrócili z firmy.
– Witaj Seijurou. – przywitał go z uśmiechem i rozejrzał się po pomieszczeniu z uznaniem w oczach. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Seijurou odłożył książkę i uprzejmie odwzajemnił jego uśmiech. O ile jego córkę uznawał za nieznośną ignorantkę, to nie miał najmniejszego powodu, by tak samo myśleć o nim. Mimo, że nie miał zbyt wielu okazji by z nim porozmawiać, to szanował fakt, że mężczyzna posiadał nienaganne maniery i dobrze znał się na interesach.
– Nie przeszkadza pan. – odrzekł i ręką wskazał mu miejsce na fotelu obok. – Czy mogę w czymś pomóc?
– Och, nie. – zaprzeczył szybko i podszedł do najbliższego regału z książkami. – Wcześniej tu nigdy nie byłem i wpadłem się tylko rozejrzeć. Wasz księgozbiór jest doprawdy imponujący.
– Dziękuję.   
Anthony pokręcił się jeszcze przez chwilę między regałami i wrócił do miejsca w którym siedział Seijurou.
– Tak właściwie to… Nie wiem czy wiesz, ale jutro wybieramy się na dwa dni do Tokio.
Seijurou skinął twierdząco głową, bo poprzedniego wieczora został o tym poinformowany przez ojca.
– Co prawda Masao mówił, że masz inne zajęcia… – kontynuował mężczyzna patrząc na niego uważnie – Ale może jednak masz ochotę wybrać się z nami? April na pewno ucieszyłaby się z twojego towarzystwa.
Seijurou skrzywił się w duchu na ostatnie stwierdzenie jednak nie dał po sobie niczego poznać.
– Z chęcią odwiedziłbym mój dom rodzinny, ale niestety mam inne zobowiązania tu na miejscu – odpowiedział dyplomatycznie na co Anthony pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Oczywiście. No trudno. Cóż, w takim razie zbieram się, idę zwiedzić okolicę, może gdzieś po drodze spotkam swoją córkę.  
– Gdzie ona… jest? – pytanie padło z ust Seijurou zanim zdążył się zorientować.
Anthony popatrzył na niego wyraźnie zaskoczony ale po chwili zaśmiał się cicho.
– Och, czyli nic ci nie powiedziała? No cóż, to dość dziwne, ale… Skoro sama się nie zdradziła, to ja także nic nie będę na ten temat mówić. Kto wie, co siedzi w jej głowie. Może uważa, że to jakaś wielka tajemnica. – odpowiedział dziwnie się uśmiechając. – Musisz sam ją o to zapytać.
Pożegnał się z nim ruchem dłoni i opuścił bibliotekę sprężystym krokiem. Seijurou patrzył jeszcze chwilę na zamykające się za nim drzwi, nadal nie mogąc uwierzyć, że w ogóle zadał takie pytanie.

~*~

W sobotę April wstała z samego rana podekscytowana niczym małe dziecko. Krzątała się niespokojnie po pokoju, ze zniecierpliwieniem wypatrując godziny wyjazdu do Tokio. Ostatnie dnie spędzała od rana do wieczora w szpitalu i jeśli miała być ze sobą szczera, to powoli odczuwała pierwsze oznaki przepracowania. Uwielbiała przebywać z tymi dzieciakami, jednak jak zwykle narzuciła sobie bardzo długie godziny pracy i teraz czuła, że dwudniowa przerwa dobrze jej zrobi. Zwłaszcza, że miała spotkać się z dawno nie widzianym przyjacielem.
Tak jak przewidywała, Taiga początkowo nie mógł uwierzyć w wiadomość o jej wizycie, jednak gdy w końcu go przekonała, sprawiał wrażenie bardzo uszczęśliwionego tym faktem.
Ostatni raz widzieli się prawie dwa lata temu, gdy jeszcze mieszkała z ojcem w Los Angeles i teraz zastanawiała się, czy jej przyjaciel bardzo się zmienił od tego czasu. Co prawda wymieniali się wiadomościami, jednak to oczywiście nie było to samo, co spotkanie twarzą w twarz. A ona bardzo tęskniła za jego poczciwą buzią, choć pewnie teraz ta buzia znacznie zmężniała.
– Ciekawe, czy ma już zarost… – zaczęła się zastanawiać na głos i zachichotała do własnych myśli, bo jakoś nie mogła go sobie wyobrazić z brodą.
Punkt ósma zeszła na śniadanie i zawiedziona spostrzegła, że Seijurou nie było przy stole. Miała nadzieję pożegnać się z nim przed wyjazdem, zwłaszcza, że ostatnimi dniami widywała go tylko przelotem.
– Jesteś gotowa? – zapytał jej ojciec zaglądając w pośpiechu do jadalni gdy właśnie kończyła posiłek.
April pokiwała żwawo głową i zerwała się z krzesła. Chwyciła przygotowaną wcześniej torbę i wybiegła przed rezydencję, gdzie stał zaparkowany czarny, elegancki samochód. Spojrzała ostatni raz w stronę domu, jednak Seijurou nie pojawił się na horyzoncie, więc ponaglana przez ojca zapakowała się w końcu na siedzenie pasażera. Masao Akashi dał kierowcy znak, że mogą jechać i samochód ruszył z podjazdu z cichym chrzęstem żwiru pod kołami.
Po kilku godzinach jazdy, które April na zmianę przespała i przegadała z ojcem, w końcu znaleźli się w Tokio. Z rosnącym podnieceniem wychylała się przez okno i głośno komentowała mijane krajobrazy i zabudowania. Masao wyglądał na lekko podirytowanego jej ożywioną paplaniną, jednak April za nic w świecie nie mogła poskromić swojego zachwytu tym pięknym miastem. Gdy w końcu zatrzymali się na jej prośbę gdzieś w centrum, April miała wrażenie, jakby znalazła się na Times Square w Nowym Jorku. Tu także wszystko było takie kolorowe a chodniki i ulice zalewała cała masa ludzi.
– Niedaleko umówiłam się z Taigą. – powiedziała półprzytomnie w stronę ojca, czując lekkie odurzenie otaczającymi ja zewsząd kolorami.
– Jesteś pewna, że trafisz? – zapytał z troską Anthony, patrząc z lekkim powątpiewaniem w jej rozbiegane oczy.
– On po mnie przyjdzie, jedźcie już gdzie macie jechać.
– Jak już skończysz, to zadzwoń po kierowcę, zrozumiałaś?
– Tak, tak. – machnęła nonszalancko ręką. Ledwo do niej docierały słowa ojca.
Anthony pokręcił głową widząc nadmierne zaaferowanie córki, jednak po chwili uśmiechnął się pobłażliwie i wsiadł z powrotem do samochodu. April pomachała mu na pożegnanie nawet nie patrząc w stronę odjeżdżającego auta. Gdy pierwsze podniecenie nowym miejscem opadło, zamknęła oczy i odetchnęła pełną piersią. Do jej nozdrzy dostało się ciężkie powietrze przepełnione spalinami, jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało. Tak jak to, że co chwilę była potrącana przez idących tłumnie przechodniów. Po kilku minutach napawania się tym unikalnym doświadczeniem April spojrzała na zegarek. Miała godzinę na to, by dotrzeć w umówione miejsce. Nie lubiła okłamywać ojca, jednak chciała sobie zrobić małą wycieczkę po mieście a on z pewnością niepotrzebnie by się zamartwiał, gdyby mu o tym powiedziała. Kierując się zgodnie z nawigacją w telefonie, którą nauczyła się obsługiwać specjalnie na tę okazję, ruszyła zatłoczonym chodnikiem, wykręcając z ciekawości głowę na wszystkie stronę. Po jakichś 20 minutach marszu znalazła się poza ścisłym centrum, lub tak jej się po prostu wydawało, gdyż ulice były już mniej zatłoczone, a architektura bardziej tradycyjna. Walczyła ze sobą, by nie zatrzymywać się przy każdej mijanej świątyni, muzeum lub jakimkolwiek innym budynkiem, który równie dobrze mógł być po prostu czyimś domem. Wszystko ją tu niezmiernie interesowało, jednak nie chciała spóźnić się na spotkanie z Taigą. Po kolejnych 15 minutach marszu nawigacja łaskawie poinformowała ją, że znalazła się u celu. April rozejrzała się wokół, upewniając się, czy dobrze trafiła. Był to szeroki, wybrukowany bulwar otoczony z dwóch stron różnego rodzaju restauracjami, barami i pubami. Tutaj także było dość tłumnie i gwarno i po kilku średnio przyjemnych stłuczkach, April zdecydowała się przysiąść na stojącej nieopodal ławeczce by nikomu nie tarasować drogi. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje a nazwy pojawiające się w nawigacji niewiele jej mówiły, jednak jakoś niespecjalnie się tym przejmowała. Po prostu chłonęła widok rozpościerający się przed jej oczami, ciesząc się trwającą chwilą.

Powoli dochodziła godzina spotkania i April zaczęła niecierpliwie rozglądać się na wszystkie strony. W końcu po kilku minutach dostrzegła na horyzoncie osobę, której wyczekiwała z takim wytęsknieniem. Poderwała się z miejsca i zaczęła biec w tamtą stronę. Chłopak był niebywale wysoki a jego twarz miała znacznie ostrzejsze rysy niż pamiętała, jednak nie miała najmniejszej wątpliwości, że to był Taiga Kagami. Stał w towarzystwie jakiegoś niewysokiego chłopaka i wyciągał szyję rozglądając się nerwowo. Będąc kilka metrów od niego April zaczęła machać rękoma jak oszalała i krzyczeć jego imię. Spojrzał w jej stronę a jego twarz pojaśniała w szerokim uśmiechu. Dwoma susami pokonał dzieląca ich odległość i po chwili trzymał ją w ramionach śmiejąc się gardłowo.
– April! – wykrzyknął radośnie i po chwili wypuścił ją ze swojego żelaznego uścisku. April chciała coś powiedzieć, jednak głos uwiązł jej w gardle i poczuła nieprzyjemne łaskotanie w nosie. Uśmiechnęła się tylko wzruszona, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Dopiero teraz tak naprawdę odczuła, jak bardzo tęskniła za jego poczciwą twarzą.
– Taiga… – powiedziała w końcu ledwo słyszalnie i z nadmiaru emocji zaczęła śmiać się jak oszalała. Wydawało jej się, że kilku przechodniów przystanęło, z zainteresowaniem obserwując tę scenę, jednak niewiele ją to obeszło. Gdy w końcu się opanowała, zadarła głowę i spojrzała z uczuciem w jego ciemne oczy. – Jak dobrze cię w końcu zobaczyć.
– Ciebie też. – odpowiedział miękko, po czym wyszczerzył do niej swoje białe zęby. April chciała natychmiast powiedzieć mu milion różnych rzeczy i gdy już otwierała usta by zacząć jakąś bezładną paplaninę, za jego plecami dostrzegła chłopaka, w którego towarzystwie stał wcześniej. To trochę orzeźwiło jej umysł i pozwoliło na zebranie myśli. Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową.
– Cześć! Jesteś przyjacielem Taigi? – zapytała otwarcie, uśmiechając się do niego zachęcająco. Chłopak popatrzył na nią zaskoczony i najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, jednak Taiga natychmiast mu to uniemożliwił swoimi dzikimi krzykami.
– To niemożliwe! – darł się zszokowany, patrząc to na nią, to na niego. – Ty go widzisz?!  
April roześmiała się rozbawiona jego dziwną reakcją, jednak po chwili posłała mu karcące spojrzenie.
– Taiga, przecież on ma niebieskie włosy! – powiedziała lekko ściszonym głosem i przeniosła wzrok z powrotem na drugiego chłopaka. – Jak mogłabym nie zauważyć kogoś takiego…? Swoją drogą ostatnio mam szczęście do takich kolorowych osób… – mruknęła do siebie, przywołując w pamięci szkarłatne kosmyki Seijurou.
Znajomy Taigi wydawał się być lekko zdezorientowany zaistniałą sytuacją, jednak po chwili ukłonił przed nią głowę.
– Jestem Kuroko Tetsuya, miło mi cię poznać. – przedstawił się po angielsku z zabawnym akcentem.
– Mi również miło, Tetsuya. Jestem April van Rosenberg. – podała mu dłoń z uśmiechem, patrząc w oczy tak błękitne i czyste, jak letnie, bezchmurne niebo.












--------------------------------------------------

Tak na to czekałam (i ufam, że Wy też)... i w końcu jest!!! Dochodzi trzecia w nocy a ja mrużąc nieprzytomnie oczy wprowadzam ostatnie poprawki. 
Wczoraj wróciłam na wakacje do domu. Myślałam, że w końcu będę mogła poświęcić całe dnie na pisanie, ale gdzie tam! Ciągle tylko słyszę: Heileen przynieś buraki, Heileen obierz ziemniaki, Heileen podlej ogórki. I tak latam jak szalona w tę i z powrotem i co przysiądę, to znowu jestem potrzebna marchewkom czy innym warzywom. Dlatego też muszę blogować po nocy, jednak póki nie wyzionę ducha z przepracowania, zupełnie mi to nie przeszkadza. 
Kurcze blade, już jasno za oknem się robi. 
Idę w końcu spać, a Wam życzę miłego czytania! 
Ciao!!! :*