April jechała rowerem w dół zbocza, które
prowadziło w stronę miasta. Był wyjątkowo rześki poranek, znacznie chłodniejszy
niż te, do których zdążyła tu przywyknąć. Kioto w czasie pory letniej było
jednym z najbardziej parnych miejsc pod słońcem, dlatego chłodny wiatr
smagający ją teraz po twarzy stanowił naprawdę miłą odmianę.
Rower znalazła pod rezydencją. Nie miała
pojęcia, do kogo może należeć, ale nie miała czasu się dowiadywać. Po prostu na
niego wsiadła i pedałując ile sił w nogach popędziła do kliniki. Dziś był jej
pierwszy dzień wolontariatu, a ona, niczym jakiś nieopierzony żółtodziób,
najzwyczajniej w świecie zaspała. Zła na siebie i tę sytuację przyspieszyła
jeszcze bardziej, w nadziei, że jakimś cudem uda jej się dotrzeć na czas.
Wszystko przez to, że przez pół nocy nie
mogła zmrużyć oka. Wierciła się niespokojnie w łóżku, w głowie mając dziką
gonitwę myśli, dotyczących szpitala, wyjazdu do Tokio, a przede wszystkim –
Seijurou Akashiego. Nie mogła pozbyć się z głowy wspomnienia kolacji, na której
wyjątkowo zebrali się wszyscy aktualni mieszkańcy rezydencji: ona, Anthony,
Masao i Seijurou.
Jeśli chodziło o tego ostatniego to pomimo
incydentu, który miał miejsce wcześniej tego samego dnia w bibliotece,
zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zdawało się, jakby po jego
wzburzeniu nie pozostał najmniejszy ślad. Znowu emanował całkowitym spokojem i
nawet zdobył się na uprzejme skinięcie głową w momencie gdy pojawiła się w
jadalni. Zdziwiło ją to lekko, mimo, iż zakładała, że tak właśnie może się to
skończyć.
Jednak to, co naprawdę ją zaniepokoiło, to
dziwna atmosfera, która panowała między nim a jego ojcem. Na pierwszy rzut oka
wszystko wydawało się w porządku. Rozmowa między nimi, choć może nieco zbyt
oficjalna, toczyła się całkowicie płynnie, bez widocznych oznak, że coś jest
nie tak, jak być powinno. Jednak im dłużej April ich obserwowała, tym trudniej
było jej pozbyć się wrażenia, że miedzy ojcem a synem panuje jakieś osobliwe,
dziwne do opisania napięcie. Tak jakby dzieli jakieś brzemię, którego postronne
osoby takie jak ona i jej ojciec, nigdy nie mogłyby zrozumieć. I jeśli miała
być szczera, to przyprawiało ją to o ciarki na całym ciele.
Gdy później, już na osobności próbowała
poruszyć ten temat z Anthony’m, ten tylko zbył ją stwierdzeniem, że tacy już są
Japończycy i nie ma co doszukiwać się u nich ciepłych rodzinnych uczuć. April
zupełnie nie usatysfakcjonowało tłumaczenie ojca i nadal była przekonana, że to
nie w japońskich konwenansach leży problem. Te zręczne unikanie swojego wzroku,
ta sztywna uprzejmość i wyszukane zwroty, przywodziły jej na myśl oficjalne
spotkanie dwóch polityków reprezentujących przeciwne partie. Nie mogła pojąć,
że tak mogą wyglądać relacje panujące w rodzinie i miała niemiłe podejrzenia,
że osobowość Seijurou ma z tym wszystkim poważny związek.
Gdy w końcu ogarnęło ją znużenie wywołane
intensywnym snuciem teorii na temat sytuacji, których była świadkiem w tym
domu, zapadła w dość niespokojny sen. Po kilku godzinach z pasma niekończących
się koszmarów wybudziła ją nieśmiało jedna z pokojówek, twierdząc, że budzik w
jej sypialni dzwoni już od pół godziny.
Teraz April przebierała pedałami ile sił w
nogach, by zdążyć na umówioną godzinę. Za nic w świecie nie chciała zrobić
wrażenia spóźnialskiej i nieobowiązkowej już pierwszego dnia wolontariatu.
Spojrzała nerwowo na zegarek znajdujący się na lewym nadgarstku. Za trzy minuty
ósma. Po kilku sekundach, jakby w odpowiedzi na jej rozpaczliwe myśli, przed
jej oczami wyrosła sylwetka znajomego budynku. Przyjęła ten widok z bezbrzeżną
ulgą i po chwili znajdowała się już na parkingu pod kliniką. W ekspresowym
tempie zeskoczyła z roweru i niedbałe przypięła go do stojaka, po czym dosłownie
rzuciła się drzwi wejściowych. Pozdrawiając recepcjonistkę ruchem dłoni pognała
schodami na trzecie piętro i po niecałych dwóch minutach stała pod drzwiami
prowadzącymi do gabinetu ordynatora. Całe szczęście, że była wzrokowcem i
doskonale pamiętała, gdzie ostatnio rozmawiała z mężczyzną.
Nieziemsko zdyszana zerknęła na zegarek.
Właśnie wybiła ósma. Przygładzając włosy i starając się uspokoić oddech,
zastukała w drzwi trochę energiczniej niż planowała. Po chwili usłyszała
przytłumione zaproszenie i wgramoliła się niezdarnie do przestronnego gabinetu,
po drodze potykając się o własne nogi.
– Wyglądasz okropnie dziewczyno–
powiedział na przywitanie ordynator oddziału onkologii, którego miała
przyjemność poznać kilka dni temu. – Uciekałaś przed stadem byków?
Słysząc życzliwość w jego głosie, April
roześmiała się głośno i podeszła bliżej jego biurka. Ordynator siedział
wygodnie rozłożony w obrotowym fotelu i przyglądał jej się z wesołym błyskiem w
oczach. Nazywał się Henry Banks i był siwawym, przysadzistym mężczyzną o
poczciwej twarzy. Już przy pierwszym ich spotkaniu zyskał jej sympatię, a w tym
momencie te uczucie tylko się pogłębiło.
Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, jak
bardzo brakowało jej tej przyjaznej otwartości, którą cechowali się Amerykanie.
Przebywając w Japonii ciężko było uświadczyć podobnego podejścia do życia.
– Powiedzmy, że na opak rozumiem pojęcie
robienia dobrego wrażenia i pierwszego dnia w nowym miejscu pracy zawsze staram
się wyglądać tak okropnie, jak tylko się da. – odpowiedziała nadal lekko
zdyszana i zachęcona ruchem jego dłoni przysiadła na krześle po przeciwnej
stronie biurka.
– To dobrze, właśnie takich ludzi
potrzebujemy w tym miejscu – pokiwał głową i oboje się roześmiali. Wyglądało na
to, że posiadali bardzo podobne poczucie humoru. – A więc… Zanim zaczniesz na
dobre… Właściwie wszystkie istotne informacje przekazałaś mi wcześniej.
Chciałbym tylko poznać twoją motywację. Dlaczego zostałaś wolontariuszką?
– Och… Gdy miałam około 7 lat moja mama
zachorowała, więc często przebywałam w szpitalach. – odpowiedziała
gładko, choć poczuła lekkie ukłucie w sercu na wspomnienie tamtego przykrego
okresu. – Pamiętam, że raz zawędrowałam na oddział onkologii dziecięcej i
zobaczyłam tam mnóstwo łysych dzieci. Jednak nie tyle uderzył mnie brak włosów,
ale ich blade, przeraźliwie smutne buzie. Nie mogłam o tym zapomnieć…–
przymknęła powieki i ścisnęła mocniej poły swojej kolorowej sukienki –… i gdy
kilka lat później nadarzyła się okazja, by zostać wolontariuszką, pomyślałam,
że to jest to. Że w końcu mam szansę coś zdziałać, sprawić, by te dzieciaki
choć na chwilę zapomniały o swojej chorobie. Zostałam wolontariuszką bo
chciałam… podarować im trochę nadziei. I nadal chcę to robić. To wszystko.
Jej głos był pełen siły i przekonania,
jednak to co powiedziała nie do końca pokrywało się z prawdą. April zawsze
starała się być szczera w równym stopniu ze sobą co z ludźmi wokół, jednak tym
razem zdecydowała się pominąć pewne szczegóły. Jakoś nie czuła, by pierwszy
dzień pracy był odpowiednim czasem na przywoływanie pewnych zdarzeń.
Banks pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Więc wszystko jasne. Jak radzisz sobie
ze śmiercią pacjentów? – zapytał po chwili rzeczowo.
– Przez te lata nauczyłam się, że nie
zawsze mamy na nią wpływ. To bolesne uczucie, gdy traci się… pacjenta, jednak
trzeba iść dalej. Inni też potrzebują pomocy. Osobiste uczucia nie mogą
przeszkadzać w pracy. Zrozumiałam to… jakiś czas temu.
– Cieszę się, że masz do tego takie
podejście. To bardzo rozsądne z twojej strony.
April spojrzała na niego spod lekko
przymkniętych powiek. Nadal wpatrywał się w nią z tą samą dobrodusznością,
jednak teraz w jego wzroku wyraźnie dostrzegła jeszcze coś innego. Od razu
zrozumiała, że ordynator odczytał z jej słów więcej, niż planowała mu
przekazać. Miała jednak szczerą nadzieję, że mężczyzna nie będzie się o nic
dopytywał.
Po chwili Banks podniósł się z fotela i
poprawił przekrzywioną plakietkę na swojej piersi.
– Więc to koniec przesłuchania? –
zapytała, czując lekką ulgę.
Ordynator zaśmiał się i zgarnął z blatu
biurka białą teczkę.
– Żałuję, że nie możemy dłużej
porozmawiać, ale pacjenci czekają. Wybierzemy się teraz na obchód i po drodze
wyjaśnię ci co i jak.
April pokiwała energicznie głową i
poderwała się z fotela. Była gotowa do działania.
Gdy wędrowali od jednej sali do drugiej,
Banks objaśniał jej rzeczowym tonem kwestie funkcjonowania szpitala i szczegóły
dotyczące jej obowiązków. Większość dzieci, do których zaglądali jeszcze spała,
więc April nie miała zbyt wielu okazji, by z którymś z nich porozmawiać. Przykro
jej było patrzeć na te wszystkie wygolone główki, blade buzie i spierzchnięte
usta, jednak pamiętała, że jej praca nie ma opierać się na współczuciu, a na
realnej pomocy tym dzieciakom.
– Czy to nie jest trochę dziwne, że Kioto
przyciąga aż tyle obcokrajowców? – zapytała później, gdy wchodzili do kolejnej
z rzędu sali. Dotychczas nie zauważyła ani jednego dziecka o azjatyckiej
urodzie.
– Tak właściwie to leczą się tu dzieci z
rodzin obcokrajowców mieszkających w różnych zakątkach Japonii, nie tylko w Kioto.
Jedynie w Tokio jest jeszcze podobna placówka, z tym, że znacznie mniejsza i
znacznie mniej nowoczesna.
April pokiwała głową ze zrozumieniem i
zajrzała w głąb przestronnej sali z kolorowymi ścianami.
Na łóżku stojącym pod oknem leżał mały
chłopiec o kaukaskiej urodzie. Jako jedno z nielicznych, przebywających na
oddziale dzieci miał na głowie włosy. Nie spał, wpatrując się z
zainteresowaniem w swoich gości.
– Czy to moja nowa opiekunka? – zapytał
ożywionym głosem i podniósł się do pozycji siedzącej. April uśmiechnęła się do
niego przyjaźnie i podeszła bliżej jego łóżka. Chłopiec miał nie więcej niż 6
lat. Był nieco blady, jednak jego błyszczące oczy i jasne, gęste pukle
świadczyły o tym, że jest w znacznie lepszym stanie, niż reszta dzieci, które
zdążyła tu zobaczyć. – Wygląda jakoś śmiesznie…
Ordynator zaśmiał się na te szczere
stwierdzenie i zaczął przeglądać jego kartę pacjenta.
– Allen, to jest April, od dziś będzie
pracować w szpitalu. Twoja opiekunka zjawi się po południu. – wytłumaczył mu
łagodnym głosem i spojrzał na niego badawczo. – Jak się dziś czujesz?
Chłopiec nagle spochmurniał i opadł z
powrotem na błękitną pościel. Widząc jego zaciśnięte usta, April przycupnęła
delikatnie na skraju jego łóżka.
– Cześć Allen.
Chłopiec nadal milczał, wpatrując się w
nią z niepewnością w oczach.
– Jesteś lekarzem? – zapytał w końcu
cicho.
– Nie.
– Tak myślałem, lekarze tak nie wyglądają.
– A jak?
– Nie noszą takich fajnych, kolorowych
ubrań.
April uśmiechnęła się pogodnie i spojrzała
na swoją sukienkę. Była niebieska z nadrukowanym wzorem misia pandy. Zawsze
wkładała ją na pierwsze spotkanie z dziećmi.
–Podoba ci się?
Chłopiec pokiwał nieśmiało głową.
– Ja też uważam, że jest super. – powiedziała
śmiejąc się i małemu Allenowi po chwili udzielił się jej dobry humor.
– Jeśli nie jesteś lekarzem, to kim? –
zapytał odważniej, wpatrując się w nią z zaciekawieniem.
– Przyszłam tu po to by być twoją
przyjaciółką. Twoją i innych dzieci, które tu tymczasowo mieszkają. Myślisz, że
to okej?
Chłopiec wyglądał, jakby intensywnie
zastanawiał się nad znaczeniem jej słów, jednak po chwili skinął głową.
– Myślę, że tak.
Banks chrząknął i spojrzał na April.
– Myślę, że poradzisz już sobie sama. W
razie pytań zwróć się do pielęgniarek lub lekarzy. Wszyscy tu z chęcią
ci pomogą.
April uśmiechnęła się pogodnie i skinęła
głową.
– Dziękuję.
Ordynator opuścił salę Allen’a i April
spojrzała z powrotem w zielone oczy chłopca.
– To co Allen, chcesz pogadać o czymś
fajnym?
Chłopiec się rozpromienił a ona pierwszy
raz od dłuższego czasu poczuła, że jest dokładnie tam, gdzie być powinna. I
była z tego powodu bardzo, bardzo szczęśliwa.
~*~
W rezydencji Akashich rozbrzmiewała cicha
melodia grana na fortepianie. Seijurou siedział przy instrumencie znajdującym
się w pokoju bawialnym i od godziny szlifował wyjątkowo trudną kompozycję
Straussa. Wprawnymi ruchami przesuwał palcami po kolejnych klawiszach,
wydobywając z nich odpowiednie dźwięki. Właśnie miał przejść do najbardziej
skomplikowanej części utworu gdy nagle przerwał a jego dłonie zawisły w
powietrzu. Wyprostował plecy i wbił wzrok w oparte na pulpicie nuty.
– Słucham, Konako…?
Odwrócił powoli głowę i spojrzał w stronę
stojącej w wejściu gosposi. Dziewczyna patrzyła na niego lekko speszona,
zachodząc w głowę jak zorientował się, że od dłuższej chwili znajdowała się za
jego plecami.
– Paniczu Seijurou, proszę mi wybaczyć,
ale obiad został podany.
– Dziękuję, zaraz przyjdę.
Konako skłoniła głowę i szybko opuściła pomieszczenie.
Ostatnio wyjątkowo nie przepadała za przebywaniem w jego towarzystwie dłużej,
niż to było konieczne. Zawsze ją onieśmielał, ale od momentu, gdy zamieszkała
tu April, przeważnie był w bardzo dziwnym nastroju.
Seijurou wstał niespiesznie z obitego
perkalem stołka i delikatnym ruchem zamknął pokrywę fortepianu. Nie lubił, gdy
musiał przerywać jakąkolwiek czynność w kluczowym momencie, ale zimnego posiłku
też nie miał ochoty jeść.
Opuścił bawialnię, ostatni raz zerkając w
stronę czarnego, błyszczącego fortepianu i skierował się do jadalni. Zupełnie
tak samo jak przy śniadaniu, zastał stół nakryty tylko dla jednej osoby. Przez
chwilę miał ochotę zapytać Konako, czy April nadal jest nieobecna, jednak
szybko zrezygnował z tego zamiaru. Skoro podano posiłek tylko dla niego, to
było oczywiste, że dziewczyna jeszcze nie wróciła stamtąd, gdziekolwiek teraz
przebywała, a on nie chciał wydać się nadmiernie zainteresowany jej osobą. Bo
przecież nie był. Nie obchodziło go w najmniejszym stopniu, gdzie mogła się
włóczyć od samego rana, jednak bądź co bądź, był trochę zaskoczony jej
nieobecnością. Trudno mu było nie zauważyć, że pierwszy raz od kilku dni nikt
za nim nie łazi i nie zadaje dziwnych pytań. Na początku przeszło mu przez
myśl, że może wtedy w bibliotece przemówił jej trochę do rozsądku i postanowiła
dać mu spokój. Szybko jednak porzucił tę teorię, zważając na to, że dziewczyna
należała do najbardziej upartych osób świata i nie sądził, by tak łatwo
zrezygnowała z zadręczania go swoją uciążliwą obecnością.
Kurczak po seczuańsku przygotowany przez
Konako pachniał wyjątkowo dobrze. Seijurou przysiadł z namaszczeniem do stołu i
zabrał się za jedzenie. Powoli przeżuwał każdy kęs rozkoszując się delikatnym
smakiem kruchego mięsa. W jadalni panowała cisza i miał wrażenie, jakby jego
ojciec wcale nie przyjechał na początku sierpnia i nie obwieścił mu, że przez
jakiś czas będą gościć tu dwoje Anglików. Nie miał pojęcia ile potrwa ten stan
spokoju, ale napawał się nim póki miał ku temu okazję. Stojący w rogu zegar
wskazywał na 2:15 po południu. Seijurou przełknął ostatni kęs posiłku i w
elegancki sposób otarł usta chusteczką. Dokończył stojące w kieliszku wino,
które mimo swej niepełnoletności zawsze pił do obiadu, po czym wstał od stołu.
Po drodze do wyjścia bez słowa wyminął Konako, która niepostrzeżenie pojawiła
się w jadalni by posprzątać po posiłku. Kładąc dłoń na klamce drzwi odwrócił
głowę i spojrzał na pochyloną nad stołem gosposię.
– Konako-san. Dziękuję za posiłek, kurczak
był naprawdę wyśmienity. – powiedział miękkim głosem i nie czekając na
jakąkolwiek odpowiedź wyszedł z pomieszczenia. Ogromny hol świecił pustkami,
jednak przez uchylone drzwi wejściowe usłyszał jakieś dziwne poruszenie. Mając
nieodparte wrażenie, że nie zwiastuje to nic przyjemnego, wyszedł przed
rezydencję. Strapiony kamerdyner tłumaczył coś szybko stojącym wokół niego
pokojówkom, które miały równie niepocieszone miny.
– Coś się stało?
Rozmowy natychmiast ucichły a kamerdyner,
obrzucając pokojówki ostrzegawczym spojrzeniem, wyszedł przed szereg i pokłonił
przed nim głowę.
– Paniczu Seijurou, nie wiem jak to się
stało ale… zniknął pański rower. Wystawiłem go rano z garażu, żeby naoliwić
łańcuch i poszedłem po smar, jednak gdy wróciłem, to roweru już nie było.
Seijurou skrzyżował ramiona na piersi i
wbił w mężczyznę twarde spojrzenie.
– Dlaczego nikt nie poinformował mnie o
tym wcześniej? Chyba wiecie, że popołudniu miałem nim jechać na trening. Która
jest godzina?
– Dochodzi w pół do trzeciej, paniczu. –
odpowiedział kamerdyner i ponownie pochylił przed nim głowę. – Proszę o
wybaczenie, myśleliśmy, że szybko się znajdzie i nie chcieliśmy panicza
niepotrzebnie niepokoić.
– Szukaliście go przez osiem godzin? –
zapytał z powątpiewaniem, ściągając brwi. Miał już swoje podejrzenia, związane
z tajemniczym zniknięciem roweru. – Nieważne. O 17 mam trening. Po prostu
znajdź mi do tego czasu inny rower.
Kamerdyner pokiwał żarliwie głową a
stojące za nim pokojówki odetchnęły z ulgą.
Seijurou westchnął lekko i rozluźnił napięte
ramiona.
– Następnym razem po prostu mi powiedzcie.
– powiedział już łagodniejszym tonem i wrócił do środka.
Wrażenie, że wszystko jest po staremu
zniknęło bezpowrotnie. Nawet jeśli April van Rosenberg nie było w pobliżu to i
tak sprawiała same kłopoty. Najwyraźniej w przywłaszczaniu sobie cudzych rzeczy
także nie widziała żadnego problemu. Z całych sił próbował nie zawracać sobie
nią głowy, a gdy w końcu mu się to udawało, ona zawsze robiła coś, co
wyprowadzało go z równowagi.
Nie miał ochoty dociekać dlaczego wzięła
bez pozwolenia jego rower i gdzie się nim udała. Gdy w końcu zjawi się w domu,
zamierzał dać jej do zrozumienia, że takie postępowanie nie jest mile widziane.
Jak się okazało, nastąpiło to o wiele
później niż przypuszczał. Zdążył wybrać się na trening, wrócić z niego i zjeść
kolację. W międzyczasie zjawili się jego ojciec i Anthony, jednak ten drugi
wcale nie wydawał się być zaskoczony długą nieobecnością córki a Seijurou nie
miał zamiaru go o to wypytywać.
Dopiero około godziny 22, gdy w swojej
sypialni kończył pisać sprawozdanie z wakacyjnego spotkania rady uczniowskiej
Rakuzan, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Będąc przekonanym, że to pokojówka,
nawet nie przerwał wykonywanej czynności.
– Wejść.
Drzwi otworzyły się cicho jednak przez
dłuższą chwilę do jego uszu nie dobiegał żaden inny odgłos.
– Cześć.
Ręka w której trzymał długopis zawisła
kilka milimetrów nad kartką papieru. Powoli odwrócił głowę i ujrzał stojącą w
progu April. Jej długie włosy były w totalnym nieładzie a dziwna, niebieska
sukienka, pognieciona chyba w każdym możliwym miejscu, wyglądała jak psu z
gardła wyjęta. Dziewczyna uśmiechała się do niego przyjaźnie a on poczuł
nieodpartą ochotę potrząśnięcia jej ciałem.
Dlaczego do cholery ona zawsze się do
niego uśmiecha w taki sposób? Jakby byli przyjaciółmi…?
– To ty.
Podniósł się z krzesła, jednak nie zrobił
kroku w jej stronę.
– Słyszałam, że ukradłam dziś twój rower a
ty miałeś jechać nim na trening. Mogę usiąść? – zapytała, kierując wzrok na
kremową kanapę po prawej.
Seijurou prychnął w odpowiedzi, czując
narastającą w nim irytację.
– Tylko żartowałam, nie mam zamiaru
naruszać twojej sfery intymnej. Pewnie kazałbyś później wymienić tapicerkę. –
Zaśmiała się wesoło z własnego żartu jednak po chwili spoważniała. – Wybacz, że
wzięłam go bez pozwolenia. Byłam w podbramkowej sytuacji.
– To wszystko? – zapytał mierząc ją
lodowatym spojrzeniem.
– Nie. – odpowiedziała. – Chciałam zapytać
jak minął ci dzień. Robiłeś dziś coś fajnego? Jakieś polowanie na zające?
Wspinaczka górska? Skoki spadochronowe?
Jej spojrzenie było życzliwe, jednak w jej
głosie wyczuł zakamuflowaną złośliwość.
– Znowu próbujesz ze mnie kpić.
– Skądże.
– Myślisz, że mi dokuczysz… No cóż, w
takim razie nie będę wyprowadzać cię z błędu. Nie mam ochoty tracić
czasu na tłumaczenie ci oczywistości.
– Szkoda. – stwierdziła tylko i wzruszyła
ramionami. – Więc powiesz mi jak spędziłeś dzień?
Seijurou popatrzył na nią ze znużeniem w
oczach, mając już po dziurki w nosie prowadzenia z nią tej jałowej rozmowy.
– Robiłem dziś wiele rzeczy. Nikt mi
nie przeszkadzał.
April uśmiechnęła się lekko, nie zwracając
uwagi na jego wyniosły ton.
– Domyślam się, Seijurou Akashi. Jednak
chcę żebyś wiedział, że ja mimo wszystko lubię spędzać z tobą czas. Jest…
wesoło. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdzie się ku temu jakaś
okazja.
Jakaś okazja…?, pomyślał z niedowierzaniem. Poza dniem dzisiejszym
nie odstępowała go nawet na krok i ona rozpatrywała to w ramach jakiejś
okazji…?
– No cóż, robi się późno, a ja jestem dość
zmęczona. Do zobaczenia jutro! – mrugnęła do niego okiem, po czym odwróciła się
na pięcie, a jej długie jasne włosy zafalowały miękko na plecach.
– Nie bierz więcej mojego roweru. Ani
żadnej rzeczy, która do mnie należy.
– Nie martw się. – rzuciła przez ramię
zanim zniknęła za drzwiami. – Następnym razem pójdę na piechotę.
Seijurou westchnął przeciągle i przymknął
powieki, myśląc z niechęcią o kolejnym dniu w jej towarzystwie.
Jednak ku jego zdziwieniu, następnego dnia April znowu nie było od samego rana. I kolejnego dnia też. Następnego po nim także. W sumie widywał ją tylko późnymi wieczorami, gdy w towarzystwie swego ojca spacerowała po ogrodzie, lub siedziała z nim w salonie, wesoło o czymś dyskutując.
W końcu mógł cieszyć się świętym spokojem.
Nikt go nie zaczepiał, nie chodził za nim, nie zadawał dziwnych pytań. Było
dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Mimo wszystko kilkakrotnie złapał się na
tym, że zastanawia się nad powodem tajemniczej nieobecności dziewczyny. Choć irytowało go to i czuł się z tego powodu samym sobą zawiedziony, to mimowolnie zaczął odczuwać pewną ciekawość. Nikt
jednak nic na ten temat nie mówił, a on nie miał zamiaru pytać. Zwłaszcza
jej.
~*~
W piątek po południu, gdy Seijurou
siedział samotnie w bibliotece, czytając jakąś wyjątkowo nieciekawą powieść,
usłyszał, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Podniósł wzrok znad książki, a jego
oczom ukazał się Anthony van Rosenberg. Zdziwiło go to lekko, bo nie zauważył
nawet kiedy on i jego ojciec wrócili z firmy.
– Witaj Seijurou. – przywitał go z
uśmiechem i rozejrzał się po pomieszczeniu z uznaniem w oczach. – Mam nadzieję,
że nie przeszkadzam.
Seijurou odłożył książkę i uprzejmie
odwzajemnił jego uśmiech. O ile jego córkę uznawał za nieznośną ignorantkę, to
nie miał najmniejszego powodu, by tak samo myśleć o nim. Mimo, że nie miał zbyt
wielu okazji by z nim porozmawiać, to szanował fakt, że mężczyzna posiadał
nienaganne maniery i dobrze znał się na interesach.
– Nie przeszkadza pan. – odrzekł i ręką
wskazał mu miejsce na fotelu obok. – Czy mogę w czymś pomóc?
– Och, nie. – zaprzeczył szybko i podszedł
do najbliższego regału z książkami. – Wcześniej tu nigdy nie byłem i wpadłem
się tylko rozejrzeć. Wasz księgozbiór jest doprawdy imponujący.
– Dziękuję.
Anthony pokręcił się jeszcze przez chwilę
między regałami i wrócił do miejsca w którym siedział Seijurou.
– Tak właściwie to… Nie wiem czy wiesz,
ale jutro wybieramy się na dwa dni do Tokio.
Seijurou skinął twierdząco głową, bo
poprzedniego wieczora został o tym poinformowany przez ojca.
– Co prawda Masao mówił, że masz inne
zajęcia… – kontynuował mężczyzna patrząc na niego uważnie – Ale może jednak
masz ochotę wybrać się z nami? April na pewno ucieszyłaby się z twojego
towarzystwa.
Seijurou skrzywił się w duchu na ostatnie
stwierdzenie jednak nie dał po sobie niczego poznać.
– Z chęcią odwiedziłbym mój dom rodzinny,
ale niestety mam inne zobowiązania tu na miejscu – odpowiedział dyplomatycznie
na co Anthony pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Oczywiście. No trudno. Cóż, w takim
razie zbieram się, idę zwiedzić okolicę, może gdzieś po drodze spotkam swoją
córkę.
– Gdzie ona… jest? – pytanie padło z ust
Seijurou zanim zdążył się zorientować.
Anthony popatrzył na niego wyraźnie
zaskoczony ale po chwili zaśmiał się cicho.
– Och, czyli nic ci nie powiedziała? No
cóż, to dość dziwne, ale… Skoro sama się nie zdradziła, to ja także nic nie
będę na ten temat mówić. Kto wie, co siedzi w jej głowie. Może uważa, że to
jakaś wielka tajemnica. – odpowiedział dziwnie się uśmiechając. – Musisz sam ją
o to zapytać.
Pożegnał się z nim ruchem dłoni i opuścił
bibliotekę sprężystym krokiem. Seijurou patrzył jeszcze chwilę na zamykające
się za nim drzwi, nadal nie mogąc uwierzyć, że w ogóle zadał takie pytanie.
~*~
W sobotę April wstała z samego rana
podekscytowana niczym małe dziecko. Krzątała się niespokojnie po pokoju, ze
zniecierpliwieniem wypatrując godziny wyjazdu do Tokio. Ostatnie dnie spędzała
od rana do wieczora w szpitalu i jeśli miała być ze sobą szczera, to powoli
odczuwała pierwsze oznaki przepracowania. Uwielbiała przebywać z tymi
dzieciakami, jednak jak zwykle narzuciła sobie bardzo długie godziny pracy i
teraz czuła, że dwudniowa przerwa dobrze jej zrobi. Zwłaszcza, że miała spotkać
się z dawno nie widzianym przyjacielem.
Tak jak przewidywała, Taiga początkowo nie
mógł uwierzyć w wiadomość o jej wizycie, jednak gdy w końcu go przekonała,
sprawiał wrażenie bardzo uszczęśliwionego tym faktem.
Ostatni raz widzieli się prawie dwa lata
temu, gdy jeszcze mieszkała z ojcem w Los Angeles i teraz zastanawiała się, czy
jej przyjaciel bardzo się zmienił od tego czasu. Co prawda wymieniali się
wiadomościami, jednak to oczywiście nie było to samo, co spotkanie twarzą w
twarz. A ona bardzo tęskniła za jego poczciwą buzią, choć pewnie teraz ta buzia znacznie
zmężniała.
– Ciekawe, czy ma już zarost… – zaczęła
się zastanawiać na głos i zachichotała do własnych myśli, bo jakoś nie mogła go
sobie wyobrazić z brodą.
Punkt ósma zeszła na śniadanie i
zawiedziona spostrzegła, że Seijurou nie było przy stole. Miała nadzieję
pożegnać się z nim przed wyjazdem, zwłaszcza, że ostatnimi dniami widywała go
tylko przelotem.
– Jesteś gotowa? – zapytał jej ojciec
zaglądając w pośpiechu do jadalni gdy właśnie kończyła posiłek.
April pokiwała żwawo głową i zerwała się z
krzesła. Chwyciła przygotowaną wcześniej torbę i wybiegła przed rezydencję,
gdzie stał zaparkowany czarny, elegancki samochód. Spojrzała ostatni raz w
stronę domu, jednak Seijurou nie pojawił się na horyzoncie, więc ponaglana
przez ojca zapakowała się w końcu na siedzenie pasażera. Masao Akashi dał
kierowcy znak, że mogą jechać i samochód ruszył z podjazdu z cichym chrzęstem
żwiru pod kołami.
Po kilku godzinach jazdy, które April na
zmianę przespała i przegadała z ojcem, w końcu znaleźli się w Tokio. Z rosnącym
podnieceniem wychylała się przez okno i głośno komentowała mijane krajobrazy i
zabudowania. Masao wyglądał na lekko podirytowanego jej ożywioną paplaniną,
jednak April za nic w świecie nie mogła poskromić swojego zachwytu tym pięknym
miastem. Gdy w końcu zatrzymali się na jej prośbę gdzieś w centrum, April miała
wrażenie, jakby znalazła się na Times Square w Nowym Jorku. Tu także wszystko
było takie kolorowe a chodniki i ulice zalewała cała masa ludzi.
– Niedaleko umówiłam się z Taigą. –
powiedziała półprzytomnie w stronę ojca, czując lekkie odurzenie otaczającymi
ja zewsząd kolorami.
– Jesteś pewna, że trafisz? – zapytał z
troską Anthony, patrząc z lekkim powątpiewaniem w jej rozbiegane oczy.
– On po mnie przyjdzie, jedźcie już gdzie
macie jechać.
– Jak już skończysz, to zadzwoń po
kierowcę, zrozumiałaś?
– Tak, tak. – machnęła nonszalancko ręką.
Ledwo do niej docierały słowa ojca.
Anthony pokręcił głową widząc nadmierne zaaferowanie
córki, jednak po chwili uśmiechnął się pobłażliwie i wsiadł z powrotem do
samochodu. April pomachała mu na pożegnanie nawet nie patrząc w stronę
odjeżdżającego auta. Gdy pierwsze podniecenie nowym miejscem opadło, zamknęła
oczy i odetchnęła pełną piersią. Do jej nozdrzy dostało się ciężkie powietrze
przepełnione spalinami, jednak zupełnie jej to nie przeszkadzało. Tak jak to,
że co chwilę była potrącana przez idących tłumnie przechodniów. Po kilku
minutach napawania się tym unikalnym doświadczeniem April spojrzała na zegarek.
Miała godzinę na to, by dotrzeć w umówione miejsce. Nie lubiła okłamywać ojca,
jednak chciała sobie zrobić małą wycieczkę po mieście a on z pewnością
niepotrzebnie by się zamartwiał, gdyby mu o tym powiedziała. Kierując się zgodnie
z nawigacją w telefonie, którą nauczyła się obsługiwać specjalnie na tę okazję,
ruszyła zatłoczonym chodnikiem, wykręcając z ciekawości głowę na wszystkie
stronę. Po jakichś 20 minutach marszu znalazła się poza ścisłym centrum, lub
tak jej się po prostu wydawało, gdyż ulice były już mniej zatłoczone, a
architektura bardziej tradycyjna. Walczyła ze sobą, by nie zatrzymywać się przy
każdej mijanej świątyni, muzeum lub jakimkolwiek innym budynkiem, który równie
dobrze mógł być po prostu czyimś domem. Wszystko ją tu niezmiernie
interesowało, jednak nie chciała spóźnić się na spotkanie z Taigą. Po kolejnych
15 minutach marszu nawigacja łaskawie poinformowała ją, że znalazła się u celu.
April rozejrzała się wokół, upewniając się, czy dobrze trafiła. Był to szeroki,
wybrukowany bulwar otoczony z dwóch stron różnego rodzaju restauracjami, barami
i pubami. Tutaj także było dość tłumnie i gwarno i po kilku średnio przyjemnych
stłuczkach, April zdecydowała się przysiąść na stojącej nieopodal ławeczce by
nikomu nie tarasować drogi. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje a nazwy
pojawiające się w nawigacji niewiele jej mówiły, jednak jakoś niespecjalnie się
tym przejmowała. Po prostu chłonęła widok rozpościerający się przed jej oczami,
ciesząc się trwającą chwilą.
Powoli dochodziła godzina spotkania i April zaczęła niecierpliwie rozglądać się na wszystkie strony. W końcu po kilku minutach dostrzegła na horyzoncie osobę, której wyczekiwała z takim wytęsknieniem. Poderwała się z miejsca i zaczęła biec w tamtą stronę. Chłopak był niebywale wysoki a jego twarz miała znacznie ostrzejsze rysy niż pamiętała, jednak nie miała najmniejszej wątpliwości, że to był Taiga Kagami. Stał w towarzystwie jakiegoś niewysokiego chłopaka i wyciągał szyję rozglądając się nerwowo. Będąc kilka metrów od niego April zaczęła machać rękoma jak oszalała i krzyczeć jego imię. Spojrzał w jej stronę a jego twarz pojaśniała w szerokim uśmiechu. Dwoma susami pokonał dzieląca ich odległość i po chwili trzymał ją w ramionach śmiejąc się gardłowo.
– April! – wykrzyknął radośnie i po chwili
wypuścił ją ze swojego żelaznego uścisku. April chciała coś powiedzieć, jednak
głos uwiązł jej w gardle i poczuła nieprzyjemne łaskotanie w nosie. Uśmiechnęła
się tylko wzruszona, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Dopiero teraz tak
naprawdę odczuła, jak bardzo tęskniła za jego poczciwą twarzą.
– Taiga… – powiedziała w końcu ledwo
słyszalnie i z nadmiaru emocji zaczęła śmiać się jak oszalała. Wydawało jej
się, że kilku przechodniów przystanęło, z zainteresowaniem obserwując tę scenę,
jednak niewiele ją to obeszło. Gdy w końcu się opanowała, zadarła głowę i
spojrzała z uczuciem w jego ciemne oczy. – Jak dobrze cię w końcu zobaczyć.
– Ciebie też. – odpowiedział miękko, po
czym wyszczerzył do niej swoje białe zęby. April chciała natychmiast powiedzieć
mu milion różnych rzeczy i gdy już otwierała usta by zacząć jakąś bezładną
paplaninę, za jego plecami dostrzegła chłopaka, w którego towarzystwie stał
wcześniej. To trochę orzeźwiło jej umysł i pozwoliło na zebranie myśli.
Odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową.
– Cześć! Jesteś przyjacielem Taigi? – zapytała
otwarcie, uśmiechając się do niego zachęcająco. Chłopak popatrzył na nią
zaskoczony i najwyraźniej chciał coś odpowiedzieć, jednak Taiga natychmiast mu
to uniemożliwił swoimi dzikimi krzykami.
– To niemożliwe! – darł się zszokowany,
patrząc to na nią, to na niego. – Ty go widzisz?!
April roześmiała się rozbawiona jego
dziwną reakcją, jednak po chwili posłała mu karcące spojrzenie.
– Taiga, przecież on ma niebieskie włosy!
– powiedziała lekko ściszonym głosem i przeniosła wzrok z powrotem na drugiego chłopaka.
– Jak mogłabym nie zauważyć kogoś takiego…? Swoją drogą ostatnio mam szczęście
do takich kolorowych osób… – mruknęła do siebie, przywołując w pamięci szkarłatne
kosmyki Seijurou.
Znajomy Taigi wydawał się być lekko
zdezorientowany zaistniałą sytuacją, jednak po chwili ukłonił przed nią głowę.
– Jestem Kuroko Tetsuya, miło mi cię
poznać. – przedstawił się po angielsku z zabawnym akcentem.
– Mi również miło, Tetsuya. Jestem April
van Rosenberg. – podała mu dłoń z uśmiechem, patrząc w oczy tak błękitne i
czyste, jak letnie, bezchmurne niebo.
--------------------------------------------------
Tak na to czekałam (i ufam, że Wy też)... i w końcu
jest!!! Dochodzi trzecia w nocy a ja mrużąc nieprzytomnie oczy wprowadzam
ostatnie poprawki.
Wczoraj wróciłam na wakacje do domu. Myślałam, że w
końcu będę mogła poświęcić całe dnie na pisanie, ale gdzie tam! Ciągle tylko
słyszę: Heileen przynieś buraki, Heileen obierz ziemniaki, Heileen
podlej ogórki. I tak latam jak szalona w tę i z powrotem i co
przysiądę, to znowu jestem potrzebna marchewkom czy innym warzywom. Dlatego też
muszę blogować po nocy, jednak póki nie wyzionę ducha z
przepracowania, zupełnie mi to nie przeszkadza.
Kurcze blade, już jasno za oknem się robi.
Idę w końcu spać, a Wam życzę miłego czytania!
Ciao!!! :*
Kobieto! Co ty ze mną robisz ;c. Po raz kolejny przełamałam swoje lenistwo. Tak dobremu Akashiemu się nie odmawia komentarz. Mam wrażenie, że jest identyczny jak w mandze i w anime. Zostałaś moim mistrzem Helleen <3 Co już wspominałam i wspomnę jeszcze dużo razy ^^ Dalej nie mogę uwierzyć, że komentuje to pierwsza :) Przejdę teraz do rozdziału ^^:
OdpowiedzUsuń~Biedny Seijurou zabrali mu rowerek ;c Taki biedny!
~ April taka słodka, ciesze się, że wreszcie jest w szpitalu na wolontariacie.
~ Nie lubię Kagamiego xD, ale zniosę go :)
~ Podobało mi się ^^ choć czekam na żywszą akcje ;}
Teraz wbije ci z chamską reklamą....Tsa nie byłabym sobą! No, więc tak jeśli ci się nudzi i masz ochotę to zajrzyj ;) http://seijuroakashixocetka.blogspot.com lub tutaj http://knbxoneshot.blogspot.com
Od razu nie polecam ^^
Dzięki, dzięki, dzięki! :) Pierwszy raz w życiu jestem czyimś mistrzem, te uczucie jest nie do opisania! :*
UsuńJa też nie jestem jakąś fanką Kagamiego, ale był mi tu potrzebny, więc trzymaj się, jakoś to będzie :) dla pocieszenia zdradzę, że nie jest on jakąś mega ważną postacią :P
Dzięki za adresy, ja wychodzę z założenia, że jak ma się co, to trzeba to reklamować:)
Zaraz tam do Ciebie zajrzę :)
Przyjeżdżam z wakacji a tu:
OdpowiedzUsuńCzeka na mnie cieplutki jeszcze rozdział! :D
Nie no powiem Ci genialne teksty piszesz. Ale Akaś mógł z nimi na serio pojechać, bo fajnie by było, jakby spotkał się z Kuroko. :) Takie spotkanie po latach.
Tylko czemu Aprli zna się z Kagamim, a nie z Kuroko, na przykład? ( ͡° ʖ̯ ͡°)
(Kagamiego nie lubię) XD
No cóż... :D
Ale super się czyta Twoje opowiadanie. ;)
Życzę weny!
Patrzę, że koło antyfanów Kagamiego zatacza coraz szersze kręgi :P w sumie wcale się nie dziwię, ja też go kiedyś nie lubiłam, teraz jest dla mnie raczej obojętny.
UsuńJeśli chodzi o znajomość April i Kagamiego, to poznali się, gdy ona jeszcze mieszkała z ojcem w Los Angeles, no a jak wiadomo Kagami też tam mieszkał przez jakiś czas.
Bardzo się cieszę, że dobrze Ci się czyta moje opowiadanie, staram się z całych sił, by pisać jednocześnie zrozumiale i ciekawie.
Dziękuję za życzenia weny, to zawsze się przyda!!!
Pozdrawiam :*
Przybyłam, przeczytałam i komentuję.
OdpowiedzUsuńNaprawdę polubiłam kreację Seijuurou. Znaczy się, na początku niesamowicie uderzyły mnie te merysuistyczne określenia w stylu "koloryt kości słoniowej". To bolało. Naprawdę. Ale po pewnym czasie zaczął mi się Akashi podobać - w szczególności jego oschłe zachowanie w stosunku do April, dyskretne oznaki irytacji i w końcu wybuch w poprzednim rozdziale (?).
Za to April nie mówię. Wychodzi z niej zupełna merysujka, w szczególności po tych włosach barwy pszenicy. Nie trawię. Fuj. Dlatego jestem w teamie Akashi Seijuurou. Na razie.
Nagłówek mi się nie podoba. Takie rozpierdziuuu wszystkiego jest nieczytelne i nieco odrzuca.
Przydałoby się także zadbać o wcięcia w tekście, ale to tam... szczegóły.
Ogólnie powiem Ci, że nie piszesz źle, podoba mi się w sumie pomysł na fabułę. Liczę na coś dojrzalszego i mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz...
...skoro koleżanka u góry się zareklamowała, to ja w sumie też mogę:
www.zapiski-samotnicy.blogspot.com
Jak zwykle na wstępie napiszę: dzięki, że mnie odwiedziłaś i zostawiłaś komentarz, zwłaszcza że jest to komentarz rzeczowy i w sumie dość krytyczny :D
UsuńMoże najpierw odniosę się do ogółu. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w pisaniu. To moje pierwsze opowiadanie, które ma w sumie więcej niż jeden rozdział. Pierwszy blog. Jednak w pisaniu czuję się wystarczająco swojsko i to mi wystarcza. To w jaki sposób piszę, odzwierciedla klika rzeczy, jednak najważniejszy wpływ na to ma moje spojrzenie na świat. Przede wszystkim staram się pisać tak, jak sama bym chciała coś przeczytać. Preferuję prostotę. Niestety jednak, zwłaszcza gdy zrobię sobie zbyt długą przerwę, wtedy zaczynam cierpieć na przerost formy nad treścią. Efektem są takie kwiatki (koloryty kości słoniowej i itp.), które nazwałaś marysuizmem.
To co piszę i jak piszę ma przede wszystkim być w harmonii z moją własną osobą i choćby nie wiem co, to tego nie zmienię. Najwyżej to mnie zmienią czytelnicy. Zupełnie inaczej sprawa się ma z samą oprawą tekstu i bloga. W tej kwestii jestem otwarta na wszelkie sugestie. Nagłówki, szablony… To nie do końca moja bajka. Zrobiłam tak, jak mi się podobało, jak myślałam, że będzie ok. Jednak kilka osób zwróciło mi już uwagę na różowy kolor itp., więc w niedalekiej przyszłości może coś z tym zrobię. (Załamka, myślałam, że taka ze mnie artystka, to żeście mi skrzydła podcięli ;( )
To jednak, o czym chciałam trochę poględzić, to marysujowata April. Z jednej strony wcale się nie dziwię, że komuś może ona wydać się Mary Sue. Dużo jej głównych cech mogłoby na to wskazywać. Rozumiem to, jednakże… Po pierwsze: Opowiadanie jest osadzone w uniwersum Kuroko no Basket – komedii sportowej, w której bohaterowie w wieku 16 lat mają nieprawdopodobne zdolności często połączone z ponadprzeciętną inteligencją i super wyglądem. Samo w sobie, zwłaszcza, że nie chodzi o jednego bohatera a o kilku jest średnio realne. Tak samo jak osoba Mary Sue z założenia jest nierealna. Nierealna to znaczy, że nie mogłaby istnieć w normalnym życiu. I tu dochodzi moje po drugie: Nie do końca zgodzę się z twierdzeniem, że April jest stuprocentową Mary Sue. Że nie mogłaby istnieć w rzeczywistości. I nie piszę tego z jakiejś przekory, czy też żeby na siłę wybronić moją główną bohaterkę. Zdaję sobie sprawę, że na pierwszy rzut oka Matka Natura ofiarowała jej nieco więcej niż przeciętnej Kasi Kowalskiej, (lat 16, mysie włosy, liczne problemy z prawem), a ja poszłam na łatwiznę i nie za bardzo wysiliłam się w tej kwestii. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są fanami łatwizny. Jednak pamiętaj, że dotychczas opisałam ją dość powierzchownie, wielu kwestii nie poruszyłam.
Na świecie są ludzie patola, są średniacy, są też ci trochę lepsi, tacy ponad przeciętną, jednak o dziwo istnieją też tacy, którzy mają zarówno piękne ciało jak i duszę, które natura równoważy w taki czy inny sposób. Ideałów nie ma. Są tacy, którzy wybrali by być lepszymi od innych i czasem mają tego farta, że odziedziczyli dobre geny. Co więc stoi na przeszkodzie, by moja ocetka była właśnie jedną z takich osób?
A jeśli ludzi pięknych, względnie dobrych i mądrych jednocześnie na tym świecie nie ma, oznacza to, że żyję w iluzji, a pewne osoby które zdawałoby się znam osobiście, w efekcie są Mary Sue i tak naprawdę nie istnieją. Czyli mam schizofrenię.
To tyle na temat marysuizmu z mojej strony. Nawet jeśli balansuję na granicy realizmu i kiczu, to OFF jest z założenia opowiadaniem dość lekkim, w stylu nie najwyższych lotów romansów Danielle Steele. Z mojej strony nie ma co liczyć na coś dojrzalszego. Zwłaszcza, że gdy lawiruję w uniwersum KnB, to nie widzę potrzeby, by coś związanego z tym anime było dojrzałe i górnolotne.
Omygy, jak się rozpisałam. Palce mnie aż bolą od tego stukania, chociaż mogłabym się jeszcze powymądrzać trochę o tym czy o tamtym :D Dawno nie wdawałam się w żadne dyskusje i to pewnie dlatego tak popłynęłam :P No nieważne. Dziękuję za adres bloga, w najbliższym czasie skorzystam z zaproszenia i wpadnę poczytać!
Pozdrawiam :)
Taiga Taiga Taiga Taiga Taiga Taiga Taigaaaaaa ;w;
OdpowiedzUsuńMam Taigowy fetysz *q*
W ogóle to witam! Po trzech dniach nareszcie przebrnęłam przez wszystkie rozdziały. I muszę przyznać, że są zachwycające.
Twój Akashi jest przecudny. Podziwiam poświęcenie, z jakim go opisujesz. Warto, bo na razie wychodzi cudownie.
A teraz czas na powalające wyznania.
1. Cholernie boję się Akashi'ego. Dawno żadna postać nie przeraziła mnie tak bardzo, jak on. Co jest bardzo dziwne, bo zwykle lubię psychopatów.
Czytanie tego ff nie sprawia, że boję się go mniej. Uznajmy to za wielki plus dla Ciebie.
2. Nie cierpię April. Po prostu jej nie trawię. Do bólu milusia i przewidywalna ciepła klucha. Irytuje mnie niemal w tym samym stopniu, jak wkurza Seijuurou.
Ale mimo to czytam.
3. Mimo że nie lubię głównych bohaterów, Twój styl pisania zatrzymuje mnie w miejscu i nie puszcza. Zachwyca. Wciąga.
Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć to zjawisko. Po prostu fascynuje mnie to, co piszesz. Zwłaszcza, że trafiłaś w moje ulubione klimaty. To znaczy KnB + OC + romansidło.
No nic, życzę dużo weny i czasu na pisanie.
Pozdrawiam~
Wiedziałam, po prostu wiedziałam że od radu zobaczy Tetsu, w końcu głowna bohaterka musi być wyjątkowa :D
OdpowiedzUsuń