środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział X (I)






Miała wrażenie, że otacza ją czterdzieści odcieni zieleni. Z trudem odgarniała bujne, smagające ją po twarzy gałązki młodego wrzosu i niezmordowanie parła przed siebie. Wiedziała, że kończy jej się czas, a przecież miała się z kimś spotkać. Pod bosymi stopami wyczuła skalne podłoże i z ulgą stwierdziła, że malachitowa gęstwina zaczyna stopniowo się przerzedzać. Zrobiła jeszcze kilka kroków i przystała, rozglądając się wokół niepewnie. Oto stała na skraju klifu a przed jej oczami rozciągał się bezkresny ocean. Niebo było szarawe, zasunięte ciężkimi chmurami i zdawało się wisieć tak nisko, jakby lada moment miało spaść jej na głowę. Z wahaniem spojrzała w przepaść. Hen, daleko w dole, groźne, spienione fale wściekle rozbijały się o podnóża spiczastych skał. Ten widok napawał ją strachem, a jej serce zaczęło bić jak oszalałe, gdy nagle uświadomiła sobie, że musi skoczyć w dół. Nie było przecież innej drogi, a ten ktoś, z kim miała się spotkać, mówił, że będzie na nią czekał po drugiej stronie. Musiała przepłynąć ocean, by się do niego dostać. Pochyliła się nad krawędzią i z przerażenia aż zaschło w jej ustach. Wizja roztrzaskującego się o skały ciała całkowicie ją sparaliżowała. Nie była w stanie skoczyć z własnej woli. Jakby w odpowiedzi na jej wahanie prąd oceanu zaczął ją do siebie przyciągać z nieprawdopodobną siłą i zdała sobie sprawę, że tylko sekundy dzielą ją od upadku. W nagłym przebłysku instynktu samozachowawczego cofnęła się jak najdalej od krawędzi, jednak zrobiła to zbyt gwałtownie i poczuła, że traci równowagę. Zamknęła oczy, przygotowując się na nieprzyjemne spotkanie ze skalistym gruntem, jednak nic takiego się nie stało. Opadła miękko w czyjeś ramiona.
– Niezdara. – szepnął jej ktoś do ucha, a ona miała wrażenie, że już gdzieś słyszała ten ciepły, męski głos. Chciała odwrócić głowę i przekonać się kto jest jej wybawcą, jednak poczuła, że mięśnie karku odmawiają jej posłuszeństwa. Po kilku nieudanych próbach dała sobie spokój i zanurzyła się wygodnie w otaczających ją ramionach. Było jej przyjemnie ciepło, chociaż wokół szalał chłodny, nieprzejednany wiatr.  Utkwiła wzrok w rozciągającym się aż po sam horyzont oceanie i z lekkim sercem stwierdziła, że wcześniejszy strach całkowicie z niej uleciał.
– Skąd się tu wziąłeś? Myślałam, że jestem tu sama. – zwróciła się rozleniwionym głosem do obejmującego ją chłopaka.
– Zobaczyłem cię na skraju klifu. Wystraszyłaś mnie. – wymruczał cicho a jego ciepły oddech połaskotał ją w szyję. Poczuła przyjemne mrowienie na całym ciele.
– Dlaczego…? Nawet nie wiem kim jesteś. Dlaczego mnie złapałeś?
– Nie wiesz? – zaśmiał się cicho a ona mu zawtórowała, wyczuwając w tonie jego głosu coś znajomego, jakby odbywali podobną rozmowę tysiące razy. – Nie mogłem pozwolić ci upaść.
Jej serce zabiło mocniej na te czułe wyznanie. Poczuła się przyjemnie ociężała i spełniona, jak po zjedzeniu kawałka maminej szarlotki, popitej kubkiem ciepłego mleka. Przymknęła powieki a w jej głowie zatliła się jej jakaś niewyraźna myśl, która z sekundy na sekundę nabierała kształtu i ostrości. No tak, przecież miała jakieś zadanie do wykonania. Miała gdzieś się udać, z kimś się spotkać. Tyle że teraz wydało jej się to zupełnie absurdalnym pomysłem.  
– Muszę skoczyć. – poskarżyła się sennym głosem. – Muszę przepłynąć ocean.
– Nie musisz. Możesz zostać ze mną. – odpowiedział miękko, czym natychmiast ukoił jej wewnętrzne rozterki.
– A więc nie jesteś nim, prawda…? Nie jesteś tym, z którym miałam się spotkać.
– Nie jestem.
– Więc kim? – zdziwiła się.
– Ty mi powiedz.
Zamilkła, gdyż nic nie przychodziło jej do głowy, jednak jakoś jej to nie przeszkadzało. W tej chwili wystarczało jej, że będąc otoczoną tymi silnymi ramionami czuła się niczym okręt, który po latach tułaczki na morzu w końcu dobił do bezpiecznej przystani.


April uchyliła niemrawo powieki i niemal natychmiast tego pożałowała. Przeciskające się przez niedomknięte żaluzje promienie słoneczne, niemiło poraziły ją w oczy i tym samym przepłoszyły niejasne uczucie szczęścia, które jeszcze przed sekundą rozpierało ją od środka. Marszcząc z niezadowoleniem nos, schowała twarz w poduszkę i półprzytomnie wymacała leżący na nocnej szafce telefon. Niemrawym ruchem otworzyła klapkę przestarzałego aparatu i spojrzała tępo na wyświetlacz. Drobne cyferki w lewym górnym rogu poinformowały ją, że był 14 sierpnia, godzina 10:24. Lekko zdziwiona tą późną porą, westchnęła sennie i naciągnęła kołdrę na twarz, w nadziei na poskładanie obrazów, które pod wpływem nieprzyjemnej pobudki rozpierzchły się chaotycznie w jej głowie. Mogłaby przysiąc, że w swoim śnie słyszała szum fal, a na plecach czuła bicie serca drugiego człowieka. Im bardziej jednak starała się połączyć w całość te mgliste wspomnienia, tym bardziej zdawały się one zacierać, aż w końcu zostały po nich same bezkształtne odczucia. Trochę poirytowana tym faktem, jednocześnie mając nieodparte wrażenie, że umknęło jej coś bardzo ważnego, wyswobodziła się w końcu z pościeli i narzuciła na siebie pierwszą lepszą sukienkę.
Z poczochranymi włosami i zaspaną jeszcze twarzą, wychyliła nos zza drzwi sypialni by obadać sytuację. Długi korytarz był pogrążony w miękkim półmroku. April nadstawiła uszu i przez kilka sekund nasłuchiwała, czy z sypialni obok dochodzą jakieś odgłosy. Dobiegła ją tylko przejmująca cisza, co potwierdziło jej przypuszczenia, że ojca już nie było w rezydencji. Ucieszyło ją to. Po ostatnich niesnaskach nie miała szczególnej ochoty na konfrontację z Anthony’m. Wiedziała, że jej wczorajsze zachowanie względem niego pozostawiało wiele do życzenia, ale nie była jeszcze gotowa, by to przed nim przyznać. Nagle doceniła codzienna rutynę, jakiej tu, w Kioto, oddawał się jej ojciec. Dzięki niej aż do wieczora nie musiała przejmować się faktem ewentualnych przeprosin.
Starając się nie robić zbędnego hałasu zamknęła za sobą drzwi i na palcach pomknęła w stronę schodów. Wolała dmuchać na zimne. Mijając pokój Seijurou zwolniła trochę kroku, wahając się, czy nie zapukać. Po chwili doszła do wniosku, że o takiej porze raczej go tam nie zastanie, więc czym prędzej zeszła na dół. Z głębi domu, prawdopodobnie z kuchni, dobiegał zapach pieczonej szarlotki, który przypomniał jej, że przegapiła porę śniadania.
– Konako? – zawołała od progu, rozglądając się po sterylnie czystym pomieszczeniu. Nigdzie nie dostrzegła wątłej sylwetki gosposi, więc sama poczęstowała się kawałkiem ciepłego jeszcze cista, które dumnie prezentowało się na stole. A później następnym i następnym. Było naprawdę pyszne. Łapczywie połykając kolejne porcje zaczęła zastanawiać się, co ze sobą począć. Do szpitala wybierała się dopiero wieczorem, więc praktycznie cały dzień miała wolny i czuła się z tym dziwnie nieswojo. Przez ostatni okres żyła na podwyższonych obrotach i zawsze miała coś do zrobienia. Najpierw towarzyszyła Seijurou w jego codziennych zajęciach, później większość jej czasu pochłaniał wolontariat. Nim spostrzegła minęły prawie dwa tygodnie od momentu jej przyjazdu do Japonii, a ona i tak miała wrażenie, jakby dopiero co tu zawitała.
– Witaj April. – rozległo się za jej plecami.
Konako stała z rękoma założonymi do tyłu i przyglądała jej się bacznie. April momentalnie poczuła się zażenowana, że obżerała się ciastem bez niczyjego pozwolenia. Otarła dyskretnie usta i posłała dziewczynie zawstydzone spojrzenie.
– Cześć Konako, wybacz mi, ale nie mogłam się powstrzymać.
– W porządku. I tak poza pracownikami nikt nie je w tym domu ciasta.
April odetchnęła w duchu, że szczęśliwie nie pochłonęła pół podwieczorku Seijurou. A właśnie…
– Nie wiesz, gdzie jest ten dzieciak?
– Dzieciak…? – Konako wyglądała, jakby nie rozumiała o kogo chodzi.
– Mam na myśli Seijurou.
– Ach… Od samego rana jest w firmie, razem z twoim tatą i panem Masao.
– Ooo? To ci dopiero nowina. – zdziwiła się April i nagle zapragnęła poznać więcej szczegółów na ten temat. – A co on tam robi?
Konako uśmiechnęła się pobłażliwie, jakby rozbawiona jej niewiedzą.
– Formalnie jest jednym ze wspólników, więc…
– Co ty mówisz! – przerwała jej z ekscytacją, chaotycznie odgarniając z twarzy swoje splątane blond włosy. – Jak to możliwe? Przecież on jest młodszy ode mnie!
– Wybacz, ale ja też nie do końca orientuję się jak to wszystko w rzeczywistości wygląda.
April pokręciła głową, dalej nie mogąc pojąć tej informacji. Kim do cholery jest ten dzieciak…? Może powiedzcie jeszcze, że ma jakieś układy w rządzie?, pomyślała trochę złośliwie, choć im dłużej się nad tym zastanawiała, tym mniej nieprawdopodobne jej się to wydawało.  
– Nie mogę pojąć tej rodziny. – mruknęła bardziej do siebie niż do dziewczyny, która zajęła się sprzątaniem i tak czystej już kuchni.
– Jeśli jeszcze trochę tu pobędziesz, to wkrótce się przyzwyczaisz. – stwierdziła Konako przecierając szmatką błyszczące blaty kredensu.
Spojrzała kątem oka na April, która wychwyciwszy jej wzrok, uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Była ciekawa, jak układały się jej stosunki z Seijuro, ale nie miała odwagi, by zadać tak niedyskretne pytanie. Między służbą aż huczało od plotek na ten temat, jednak od momentu, w którym usłyszała od jednej z pokojówek, że Seijurou przyniósł April bukiet kwiatów a następnie za ich pomocą dotkliwie ją pobił, przestała dawać wiarę temu, co się mówiło za kuluarami. Jakby czytając jej w myślach, April roześmiała się gromko.
– Do tego, jaką osobą jest Seijurou Akashi chyba nigdy nie będę mogła się przyzwyczaić. On jest jakimś fenomenem. – wymamrotała, dalej zaśmiewając się pod nosem. – Nigdy nie wiem, co się dzieje w jego głowie. Jedynie czego jestem pewna, to że nie darzy mnie zbyt wielką sympatią. Choć nie powiem… Na początku sprytnie to ukrywał za tą pozbawioną emocji twarzą, nawet myślałam przez jakiś czas, że jest jakimś typem kuudere czy jak wy to tam nazywacie… Teraz jednak wcale nie jestem tego taka pewna.
Konako miała ochotę zachichotać w reakcji na ten wywód, jednak powstrzymała się i tylko skinęła głową, okazując April swoje zrozumienie. Nigdy nie wiadomo, kto mógł ich słuchać. Jeśli o nią chodziło, to wolała nie zagłębiać się w to, jaką osobą był Seijurou Akashi. W zupełności wystarczało jej, że tylko na sam widok jego dziwacznych oczu czuła nieprzyjemne ciarki na plecach.
– No nic, lecę się poszwędać. – April podrapała się po głowie, zerkając na wiszący na ścianie zegar. – Nie byłam jeszcze w stajni i w sumie w wielu innych miejscach. Na razie, Konako!
Pomachała gosposi na odchodnym i powędrowała z powrotem do holu wejściowego. Miała zamiar skierować się do wyjścia na taras, jednak w głębi korytarza, prowadzącego do biblioteki dostrzegła uchylone drzwi. Wcześniej jakoś nigdy nie zainteresowała się, co może się za nimi znajdować, więc pomyślała, że to dobra okazja na mały rekonesans.
Pokój, który skrywały za sobą drzwi był jasny i przestronny i wystrojem trochę przypominał salon, w którym często przesiadywała wieczorami z ojcem. Tym, co jednak od razu rzucało się w oczy i wyraźnie odróżniało te dwa pomieszczenia, był stojący na środku czarny fortepian. Wyglądał elegancko i bardzo kosztownie, a lakierowane drewno z którego był zrobiony świadczyło o wysokiej jakości instrumentu.
Zafascynowana znaleziskiem, zrobiła kilka kroków w jego stronę i dostrzegła krzątającą się za nim pokojówkę. Wydało jej się, że to była ta sama dziewczyna, która pomogła jej pierwszego dnia, gdy rozerwała się jej yukata. Nie miała jednak pewności, bo oprócz Konako wszystkie twarze tutaj wyglądały dla niej niemal identycznie.
– Cześć. – powitała ją nonszalancko, a dziewczyna drgnęła przestraszona jej nagłym wtargnięciem.
– Panienko. – pochyliła nisko głowę, na co April mimowolnie przewróciła oczami.
– Co to za miejsce? – zapytała dość obcesowo, rozglądając się ciekawie po wnętrzu.
– To pokój bawialny panienko.
– Bawialny? – uniosła wyżej brwi i przebiegła spojrzeniem po wiszących na ścianie obrazach, tak jakby miało jej to pomóc w rozszyfrowaniu znaczenia tego słowa.
– Panicz Seijurou ćwiczy tu grę na instrumentach. – wyjaśniła jej pokojówka i wróciła do przecierania pokrywy fortepianu.
April przygryzła wargi, czując narastające zaintrygowanie. Z wypowiedzi dziewczyny wywnioskowała, że fortepian nie jest jedynym instrumentem, w którym specjalizuje się młody Akashi. Ruszyła w głąb pokoju i po chwili jej wzrok padł na stojący przy kominku stojak na nuty. Tuż obok piętrzył się stos różnokształtnych futerałów. Jeden z nich, połyskujący i ze złotymi zatrzaskami, zainteresował ją najbardziej. Jak zahipnotyzowana wzięła go w dłonie i poczuła znajomy ciężar. Nie zwracając uwagi na zaniepokojoną minę pokojówki, otworzyła go szybkim ruchem a jej oczom ukazała się para bordowych, błyszczących skrzypiec.
– Panienko… Panicz Seijurou nie będzie zadowolony, że ktoś dotykał jego rzeczy… – dosłyszała jak przez mgłę, ale wcale się tym nie przejęła.
– Nie musi się o tym dowiedzieć… – mruknęła półprzytomnie pod nosem i delikatnie ujęła smukły instrument w dłonie. Był naprawdę piękny i od razu przywiódł jej na myśl matkę.
Od najmłodszych lat, zgodnie z jej życzeniem, April pobierała lekcje gry na skrzypcach. Nigdy nie miała do tego smykałki, co szło w parze z jej kompletnym nieumuzykalnieniem, jednak Katherine van Rosenberg zdawała się być ślepa na te oczywiste przeciwwskazania do gry na jakimkolwiek instrumencie. Zawzięcie przymuszała córkę do nauki, głęboko wierząc w to,  że któregoś dnia będzie w stanie opanować tę sztukę i zostanie najlepszą na całym świecie skrzypaczką. Sama April nie wierzyła w to ani odrobinę i zmęczona ciągłymi niepowodzeniami buntowała się jak mogła, jednak matka pozostawała nieugięta. Nie chciała słyszeć o zakończeniu nauki. Do tej pory April była w stanie przywołać w pamięci jej oburzoną minę i słowa, które wypowiadała wtedy uniesionym ze zdenerwowania głosem – „Chcesz porzucić lekcje gry na skrzypcach? Po moim trupie, dziecko!”.
Cóż za ironia losu. Katherine van Rosenberg nie mogła przecież przewidzieć, że niedługo po ósmych urodzinach córki pożegna się ze światem i tym samym da jej przyzwolenie na porzucenie nauki. Zaraz po pogrzebie, April odłożyła skrzypce na samo dno szafy, gdzie leżały nietknięte przez ponad dwa lata. Dziwiło ją tylko, że mimo całej swojej niechęci do tego instrumentu, za każdym razem gdy pojawiał się on w zasięgu jej wzroku, czuła pewnego rodzaju niedosyt i tęsknotę.  
Jednego razu, wiedziona dziwnym impulsem, po prostu wzięła skrzypce do ręki i zaczęła przypominać sobie wszystko, czego wcześniej się nauczyła. Nie szło jej najlepiej, jednak kierowana tęsknotą do matki i chęcią udowodnienia sobie czegoś, postanowiła się nie poddawać, dopóki nie nauczy się dobrze grać chociaż jednego utworu. Pod czujnym okiem prywatnej nauczycielki poświęcała całe dnie na szlifowanie ulubionej piosenki Katherine. W końcu, po niespełna trzech latach codziennej gry, gdy na samo brzmienie tej cholernej melodii miała ochotę zwymiotować, wzięła skrzypce pod pachę i udała się na cmentarz.
Tego dnia na zewnątrz szalała straszna wichura, a ona stojąc przed grobem matki i ledwo utrzymując się na nogach, dała popis niczym rasowa skrzypaczka, za swoją jedyną widownię mając kilka ciekawskich wiewiórek. Czując, że spełniła swoją powinność, w końcu odzyskała spokój ducha i bez wyrzutów sumienia mogła raz na zawsze pożegnać się ze skrzypcami. Przynajmniej wtedy była przekonana, że nigdy więcej ich już nie dotknie.
Teraz, gdy od tamtego wydarzenia minęło prawie pięć lat, April ściskała w dłoniach ten piękny, błyszczący instrument i odczuwała bolesną nostalgię. Jednocześnie ciekawiło ją, czy potrafiła jeszcze zagrać ten jeden, jedyny utwór, który przed laty dosłownie wyryła na pamięć. Z lekkim wahaniem podniosła skrzypce i oparła je na lewym barku, jednocześnie przytrzymując je podbródkiem. Sięgnęła po leżący w futerale smyczek i układając palce w odpowiednich miejscach, przejechała nim lekko po strunach. Skrzypce wydały z siebie okropny, skrzekliwy dźwięk i April wzdrygnęła się zniesmaczona. Kątem oka zauważyła, że pokojówka opuściła pospiesznie pokój. Odetchnęła głęboko i przymierzyła się do kolejnej próby. Znowu nie wyszło jej zbyt dobrze, jednak tym razem wyraźnie poczuła, że jej dłonie zaczynają się przyzwyczajać do instrumentu. Mimo, iż w głowie miała totalna pustkę i nawet nie potrafiła nazwać poszczególnych nut, to zauważyła, że jej palce automatycznie przesuwają się po szyjce, jakby same z siebie pamiętały sekwencję ruchów. Uśmiechnęła się i przymknęła oczy, z zadowoleniem stwierdzając, że dźwięk brzmiał coraz lepiej i lepiej. Już nie czuła obrzydzenia do tej melodii i nie rozumiała, jakim cudem mogła je czuć wcześniej. Przecież każda pojedyncza nuta zawierała w sobie wspomnienie uśmiechu matki i sprawiała, iż miała wrażenie, że kobieta stoi tuż obok niej, delikatnym ruchem przygładzając jej włosy. April przestała myśleć o czymkolwiek i po prostu chłonęła wszystkimi zmysłami melodię, którą wychodziła spod jej palców.


Seijurou wysiadł z czarnej limuzyny, która zaparkowała pod rezydencją i od razu skierował swoje kroki do chłodnych, klimatyzowanych wnętrz domu. Jak zwykle słońce prażyło niemiłosiernie, a szare spodnie w kant i śnieżnobiała koszula, które miał na sobie, nie były najbardziej komfortowym strojem na taką pogodę.
Od samego rana uczestniczył wraz z ojcem i Anthony’m van Rosenbergiem w posiedzeniu zarządu Akakuru Corp., więc zrozumiałym było, że bez względu na panujące warunki atmosferyczne, podczas zebrania musiał godnie się prezentować.
Choć Seijurou był jeszcze niepełnoletni i w praktyce jego wpływy w firmie były ograniczone, to w świetle prawa, zaraz po ojcu, był najważniejszym wspólnikiem, posiadającym blisko 30% udziałów. Dzięki temu mógł uczestniczyć w walnych zebraniach i mimo iż nie nabył jeszcze prawa do głosowania, to reszta akcjonariuszy – zważywszy na jego pozycję, rozległą wiedzę i ponadprzeciętną charyzmę – zawsze liczyła się z jego zdaniem. Choć taki stan rzeczy był dla niego póki co zadowalający, to i tak wyczekiwał dnia, w którym w końcu zyska realną władzę. Jakby nie patrzeć, przygotowywał się do tego momentu już od najmłodszych lat.
Stojący w drzwiach kamerdyner bez słowa zabrał jego czarną, skórzaną aktówkę. Seijurou podziękował mu skinieniem głowy i udał się w stronę schodów, myśląc tylko o lodowatym prysznicu i przejażdżce konno gdzieś, gdzie promienie słoneczne nie były tak dokuczliwe. Rozpinając górne guziki koszuli ruszył na piętro i po chwili zamarł w pół kroku. Gdzieś z głębi domu dochodziły przytłumione dźwięki skrzypiec.
– Huh…? – mruknął do siebie zdezorientowany i powoli cofnął się do korytarza prowadzącego do biblioteki. Im bliżej był źródła intrygujących dźwięków, tym wyżej unosiły się jego brwi. Tuż przed nim, jakby spod ziemi wyrosła roztrzęsiona pokojówka.
– Paniczu Seijurou, ja naprawdę nie wiem jak to się stało… Ja mówiłam panience, żeby nie dotykała… – zaczęła tłumaczyć mu bezładnie, żywo gestykulując rękoma.
Seijurou nawet nie zwolnił i bez słowa wyminął rozgorączkowaną dziewczynę. Czując osobliwe sensacje w okolicy żołądka, położył dłoń na klamce drzwi za którymi mieściła się bawialnia i uchyliwszy lekko jedno skrzydło, wszedł do środka.

Stała bokiem do niego, naprzeciwko dużego okna. Jak zwykle w dziwnej sukience, z włosami w nieładzie i bosymi stopami, uśmiechała się do siebie w ten irytujący sposób. Jej kolana były lekko ugięte a swą jasną głową przyciskała skrzypce do barku. Jeden rzut oka wystarczył, by mógł stwierdzić, że jej postawa była wzorowa. Patrząc na nią poczuł coś na kształt uznania pomieszanego z zaskoczeniem, jednak nie to wywarło na nim największe wrażenie. Jej palce… Jej smukłe palce wprawnie przesuwały się po szyjce instrumentu, a smyczek, który dzierżyła w prawej dłoni, płynnie jeździł po strunach, wydobywając z nich skomplikowaną melodię. Mimowolnie rozchylił wargi i wpatrywał się w nią oszołomiony, mając wrażenie, że właśnie jest świadkiem czegoś irracjonalnego. Już nawet nie pamiętał o tym, jak bezczelna była ta piegowata dziewczyna i że po raz kolejny wzięła coś, co należało do niego. Jedyne o czym był teraz w stanie myśleć, to te smukłe palce wygrywające znajomą, dziwnie poruszającą melodię.
Zupełnie niespodziewanie, skrzypce wydały fałszywy, drażniący uszy dźwięk, który podziałał na Seijurou niczym kubeł zimnej wody. Jakby wybudzony  z głębokiego transu, zamrugał oczami i cofnął się o krok.
April zaklęła głośno w dość ordynarny sposób, po czym westchnęła przeciągle i szybko odłożyła instrument na miejsce. Niepocieszona faktem, że przeceniła swoje możliwości, odwróciła się i stanęła jak wryta, dostrzegając opartego o futrynę Seijurou.
Dystans między nimi był spory, jednak April miała wrażenie, że jego wzrok spętał jej ciało niewidzialnymi sznurami tak, że nie mogła wykonać najmniejszego ruchu. Gdy po kilkunastu sekundach odzyskała władzę w nogach, zrobiła kilka chwiejnych kroków i oparła się o fortepian, który stał dokładnie między nimi.
– Przyłapałeś mnie. – powiedziała wolno, bawiąc się kosmykiem swoich włosów. Choć zabrzmiała lekko i lekceważąco, to czuła się nieswojo, że ktoś taki jak Seijurou Akashi był świadkiem jej marnego występu. Podniosła wzrok i spojrzała mu w twarz. W pierwszej chwili wydało jej się, że przybrał swoją standardową, pozbawioną emocji maskę. Jednak w jego różnokolorowych tęczówkach dostrzegła coś tak osobliwego i nieznanego, że nawet nie potrafiła na to znaleźć żadnego określenia. Poczuła się odrobinę niespokojna. Sekundy mijały a on nadal patrzył na nią bez słowa.
– Ach… – szepnęła, przypominając sobie coś. – Miałam już nigdy nie dotykać niczego, co do ciebie należy. Więc… – zawiesiła na chwilę głos i uśmiechnęła się lekko, rozbawiona własnymi myślami. – W jaki sposób masz zamiar mnie zabić?
– Nie zamierzam tego robić. Przynajmniej nie teraz. – odpowiedział w końcu tak spokojnym i miękkim tonem, jakby tłumaczył jej jakąś oczywistość. April drgnęła zaskoczona. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że po jego ustach przebiegło coś na kształt uśmiechu. Przyjrzała mu się uważniej i szybko doszła do wniosku, że musiało się jej przywidzieć.
– Nie…? – zapytała a w jej głosie zabrzmiało udawane rozczarowanie. – A mogło być tak wesoło…
Przemilczał jej komentarz i włożył ręce do kieszeni swoich eleganckich spodni.
Ballade pour Adeline. Nie mylę się, prawda?  
April skinęła automatycznie głową, umiarkowanie zaskoczona faktem, że znał tytuł granego przez nią utworu. Powoli zaczynała przyzwyczajać się do tego, że Seijurou Akashi wiedział niemal wszystko. Bardziej zdziwiło ją to, że nagle wydawał się być tak uprzejmy i łagodny, jak w chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy. W jego głosie nie było irytacji czy też chłodu, a tym bardziej tej wyniosłej pogardy, którą raczył ją dość często w ostatnim czasie.
– Interesujące. – stwierdził niemal bezgłośnie i zmarszczył lekko brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. – Nie mówiłaś, że potrafisz grac na skrzypcach.
– Potrafię grać na skrzypcach…? – powtórzyła za nim powoli i miała ochotę gorzko roześmiać się na absurdalne brzmienie tych słów. – To chyba za dużo powiedziane.
Seijurou poczuł zaskoczenie zarówno samymi słowami, jak i goryczą, którą wychwycił w tonie jej głosu.
– Ten utwór nie należy do najprostszych. Z resztą został skomponowany pod fortepian a nie skrzypce, co czyni go jeszcze trudniejszym.
– Nie zrozumiem mnie źle Akashi Seijurou. Wcale nie próbuję być fałszywie skromna. – wytłumaczyła się szybko, uśmiechając się dosyć kwaśno. – To jest jedyny utwór, który potrafię zagrać. – powiedziała z naciskiem.
– Co masz na myśli…? – w jego głosie pobrzmiało dziecięce zaskoczenie i nagle uświadomił sobie, że wbrew własnej woli zaczął angażować się w tę rozmowę.
April zaśmiała się, rozbawiona kompletnym brakiem zrozumienia w jego oczach. Chyba pierwszy raz go takiego widziała. Poczuła potrzebę, by dokładnie mu wszystko wyjaśnić, ale jednocześnie nie mogła się łudzić, że ktoś taki jak on kiedykolwiek byłby w stanie pojąć motywy, które nią kierowały.
– Mam na myśli, że średnio znam się na nutach i nawet gdybym chciała, to nie umiałabym z nich nic zagrać. Już w dzieciństwie okazało się, że pod tym względem jestem kompletnym beztalenciem.
– Mimo to potrafisz prawie bez zarzutu zagrać skomplikowaną kompozycję.
– Myślę, że nawet skończony idiota potrafiłby to zrobić, gdyby ćwiczył jedno i to samo codziennie przez kilka lat.
Zapadła cisza. April zamilkła zaskoczona ostrym tonem swej wypowiedzi, Seijurou z kolei próbował tę niejasną wypowiedź zrozumieć. Jak to możliwe,  że ktoś chciałby w taki sposób marnotrawić swój czas?, pomyślał, nie wiedzieć czemu czując przy tym zawód.
– Dlaczego..? – zapytał po dłuższej chwili.
– Nie zrozumiałbyś.
– Próbujesz mi powiedzieć, że nie byłbym w stanie czegoś pojąć?
Chłód w jego głosie był niezaprzeczalny i April stwierdziła, że to by było na tyle, jeśli chodziło o zabawę w miłą pogawędkę. A przynajmniej Seijurou Akashi darował sobie swoją pozorną uprzejmość. Teraz już nawet nie była pewna, czy wcześniej po prostu w nie ubzdurała sobie, że był dla niej milszy niż zazwyczaj.  
– Moja matka bardzo lubiła tą piosenkę. – wyznała w końcu, czując jakby obnażała przed nim fragment swej duszy. – Nadal nie sądzę, byś to zrozumiał.
Seijurou prychnął cicho, patrząc na nią z góry.
– Mam nadzieję, że chociaż doceniła fakt, że specjalnie dla niej poświęciłaś swój czas na coś tak… bezsensownego.
– Nie wiem i już nigdy się nie dowiem. – powiedziała powoli, starając się nie okazać, jak bardzo poczuła się urażona tonem jego głosu. – Gdy jej to w końcu zagrałam, ona już od dawna leżała na cmentarzu przy skrzyżowaniu Kingsway i Abbey Road.  
Jej słowa zawisły w powietrzu i sprawiły, że po raz kolejny zapadła między nimi przytłaczająca cisza. April czuła, że buzują w niej emocje i pomyślała, że zabrzmiała o wiele bardziej dramatycznie niż planowała, ale nie obchodziło jej to. Patrząc na jego lekko rozchylone usta, czuła narastającą satysfakcję, że udało jej się zbić go z pantałyku. Nie mając już nic więcej do powiedzenia, uśmiechnęła się sztucznie i trzymając wysoko głowę udała się do drzwi.  
– Stój. – cichy, aczkolwiek stanowczy głos Seijurou zatrzymał ją w progu. – Przykro mi… Z powodu twojej matki.
W jego bezbarwnym głosie nie wychwyciła żadnej emocji, a już na pewno nie było w nim współczucia. Wiedziała, że zrobił to tylko dlatego, by to nie do niej należało ostatnie słowo, ale mimo wszystko ucieszył ją ten gest banalnej kurtuazji. Przełknęła swą urażoną dumę i zwróciła ku niemu twarz.
– W porządku, nie musisz się tak wysilać. – machnęła ręką i posłała mu powłóczyste spojrzenie. – Mamy dziś piękny dzień, prawda? Wprost idealny na przejażdżkę konno. – rzuciła luźno, kładąc rękę na klamce. – Będę na ciebie czekać przy stajni.
Zniknęła za drzwiami, a on, o ile to było w ogóle możliwe, miał w głowie jeszcze większy mętlik niż przed chwilą.
– Skąd…? – jego bezgłośne, skierowane nie wiadomo do kogo pytanie pozostało bez odpowiedzi. 






------------------------------------------
Borze szumiący, jestem beznadziejna. Wróciłam z tego cholernego wyjazdu i od razu zabrałam się za poprawianie, jednak nie dziwota, że tyle mi zeszło, skoro potrafię przez godzinę patrzeć na jedno zdanie i kombinować, jak tu by je zepsuć. Nie udało mi się jednak poprawić całości rozdziału i zdecydowałam się podzielić go na 2 części. Nie lubię robić czegoś takiego, ale inaczej to pewnie wrzuciłabym całość dopiero w piątek. A naprawdę nie chciałam już nadużywać Waszej cierpliwości. 
Chyba zacznę wrzucać w międzyczasie jakieś durne partówki i one shoty, które kiedyś tam napisałam po pijaku. Aby coś było. 
Idę się umyć, przespać i poprawiać II część.  

piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział IX + przeprosiny





Drogie czytelniczki! 
(Piszę czytelniczki, bo nawet nie łudzę się, że te ckliwe brednie, które wypisuję mogłyby zyskać czytelników płci męskiej.)
Chciałam was naprawdę, z całego serca przeprosić. Moja nieobecność na blogu była zdecydowanie zbyt długa. Stało się jednak w moim życiu coś średnio przyjemnego i musiałam się z tym uporać. To, że was nie poinformowałam, że przez jakiś czas nie będę w stanie tu zaglądać, było naprawdę samolubne z mojej strony, jednak uwierzcie, że to była ostatnia rzecz, do której miałam głowę. Teraz mi strasznie głupio.
Tymczasem, kiedy wzięłam się już w garść, od razu zabieram się do dalszej pracy nad rozdziałami, bo jeśli tak dalej pójdzie, to nie skończę tej opowieści do końca roku.
 Jeszcze raz przepraszam.  
 Mam nadzieję, że wakacje wam dopisują. 

Miłego czytania.


~*~

Po spotkaniu z Taigą i Tetsuyą, April ogarnął dziwny stan emocjonalny. Snuła się półprzytomnie wokół tokijskiej rezydencji rodziny Akashi, kompletnie niezainteresowana otaczającym ją światem. Mimo, iż zegarek na jej przegubie wskazywał na 18:30, słońce nadal prażyło jak wściekłe. Jej czarne ubrania tylko potęgowały uczucie nieznośnego gorąca, jednak nie kwapiła się by wejść do środka. Dreptała koślawo po idealnie przystrzyżonym trawniku i miała wrażenie, jakby była całkiem pijana. W głowie jej wirowało od natłoku myśli, a dokuczliwy upał tylko potęgował te wewnętrzne rozchwianie. W niewyraźnych strzępkach jej wspomnień przewijała się uśmiechnięta twarz Kagamiego, gdzieś w oddali mignęła niebieska czupryna Kuroko. Spotkanie z nimi wydało jej się tak odległe i spowite mgłą, jakby je sobie tylko wymyśliła.
Na dobrą sprawę nawet nie porozmawiała szczerze z Taigą i czuła z tego powodu rosnącą frustrację. Miała wrażenie, jakby dzisiejszy dzień był jednym wielkim ciągiem niedopowiedzeń i unikania, ale czego…? Nie była w stanie odpowiedzieć sobie na te pytanie. Nic nie potoczyło się tak, jak sobie to wyobrażała. Może gdyby została w Tokio dłużej, może gdyby spędziła z przyjacielem trochę więcej czasu… Może wtedy wszystko byłoby tak, jak za dawnych czasów.
– Jak za dawnych czasów… – wyszeptała i poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Choć kurczowo trzymała się tej myśli, to jednak zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że to tylko złudne nadzieje. Nagle z niewyobrażalną siłą ubodła ją świadomość, że przez ten cały czas, gdy wszystko się zmieniało a świat gnał do przodu, ona stała w miejscu i karmiła się jakimiś mrzonkami. Nawet jej nierozgarnięty przyjaciel był w stanie w jakiś sensowny sposób ułożyć sobie życie. Robił to co kochał i parł przed siebie niczym burza, wspierany przez wspaniałych przyjaciół. Ona natomiast, mimo, że otoczona przez tylu ludzi, była samotna jak nigdy wcześniej. Samotna i pozbawiona jakiegokolwiek celu. A im bardziej starała się zmienić ten stan rzeczy, tym gorzej jej to wychodziło.
Z ciężkim sercem przycupnęła na jakimś kamieniu i przymknęła powieki, a jej głowa smętnie opadła w kierunku piersi. Siedziała tak bez ruchu dobrych kilkanaście minut, aż w takim stanie znalazł ją Anthony i obdarzając ją wyjątkowo podejrzliwym spojrzeniem oznajmił, że właśnie podano kolację. Chcąc nie chcąc, April przetarła sennie oczy i powlokła się za nim w kierunku rezydencji, po drodze tłumacząc się, że przysnęła ze zmęczenia. Ojciec nie do końca był usatysfakcjonowany taką odpowiedzią i gdy przekraczali próg jadalni, nadal przypatrywał się jej kątem oka, jednak ku jej uldze o nic więcej nie wypytywał.  

Podczas kolacji między Anthony’m i Masao standardowo wywiązała się dyskusja o sprawach kompletnie dla niej niezrozumiałych, jednak nie dbała o to. Siedziała przygarbiona i z mętnym wzrokiem grzebała w jedzeniu, nie znajdując w sobie wystarczająco energii, by podnieść widelec do ust. Rozejrzała się nieprzytomnie po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby jej przezwyciężyć ten stan umysłowego otępienia. Nagle jej uwagę przykuł rządek fotografii w pozłacanych ramkach, które zdobiły gzyms marmurowego kominka znajdującego się w głębi jadalni. Dostrzegając uwiecznioną na kilku zdjęciach charakterystyczną, czerwoną czuprynę, April w końcu trochę się ożywiła. Szczególnie zainteresowała ją jedna fotografia, umiejscowiona w centralnym miejscu i wyraźnie wyróżniająca się rozmiarem spośród pozostałych.
Sądząc po wzroście i dziecięcych rysach twarzy, Seijurou musiał mieć zaledwie kilka lat, gdy zrobiono mu te zdjęcie. Obok niego stała czerwonowłosa kobieta w kapeluszu, która w lekkim uścisku trzymała jego drobną dłoń. Była nieziemsko piękna i ciężko było oderwać wzrok od jej anielskiego oblicza, jednak to nie ona wywarła na April największe wrażenie. Z lekko rozchylonymi wargami wpatrywała się urzeczona w uśmiech, który gościł na twarzy kilkuletniego chłopca. Ten widok wydał jej się tak nierealny, że z niedowierzania zachłysnęła się powietrzem i głośno czknęła, jednak na jej szczęście nikt poza nią tego nie usłyszał.
Choć usilnie próbowała, to jednak nie była w stanie wyobrazić sobie, by Seijurou Akashi którego znała, mógłby kiedykolwiek uśmiechnąć się w taki piękny, szczery sposób. Jakby on i chłopiec ze zdjęcia byli dwiema zupełnie innymi osobami. Ta myśl była tak przygnębiająca, że aż poczuła falę mdłości. Podniosła się chwiejnie z krzesła i nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia ojca i Masao, wyszła z jadalni i skierowała się prosto na zewnątrz. Gorące jeszcze przed pół godziną powietrze zdążyło już znacznie się ochłodzić a na ciemniejącym niebie można było dostrzec kilka ledwo tlących się gwiazd. April odetchnęła głęboko i rozejrzała się wokół, szukając ustronnego miejsca, w którym mogłaby się zaszyć. Dopiero teraz dostrzegła przytłaczający rozmach, z którym wybudowano rezydencję i zagospodarowano przylegające do niej tereny. O ile przybytek Akashich w Kioto można było określić mianem ekskluzywnej willi w stylu europejskim, to ta posiadłość powinna być raczej rozpatrywana w kategoriach małego pałacu. Lekko zdezorientowana ogromem posesji, okrążyła imponujących rozmiarów budynek i trafiła do znajdującego się na tyłach ogrodu. Ku jej zaskoczeniu wyglądał na lekko zaniedbany, jakby od jakiegoś czasu nie miał styczności z ręką ogrodnika. Trawa była nieco przydługa a łebki kwiatów smętnie pochylały się ku ziemi. Nadal jednak można było wyczuć intensywny zapach lilii i gardenii i to podziałało na nią kojąco. Przycupnęła przy najbliższej rabacie i z wyczuciem ujęła w palce lekko zwiędnięty łepek kwiatu, którego nazwy nie mogła sobie teraz przypomnieć. Ku jej przygnębieniu jeden z płatków został w jej dłoni, mimo iż obeszła się z nim wyjątkowo delikatnie.
– Nie rozumiem dlaczego, ale czuję się teraz tak samo jak ty. – zwróciła się szeptem do ogołoconego przez nią kwiatka. – Czuję się jakbym usychała.
Westchnęła przeciągle i z namaszczeniem położyła samotny płatek tuz u podnóża łodygi rośliny. Powoli podniosła się do pozycji stojącej i za chwilę usłyszała ciche kroki za plecami.
– Jestem po prostu zmęczona, tato – powiedziała smętnym głosem, rozpoznając chód ojca. Odwróciła się z niechęcią i napotkała poważny wzrok Anthony’ego. Trochę ją zirytowała nadmierna troska z jego strony, którą z łatwością mogła wyczytać z jego oczu. – Czy nie mogę mieć gorszego dnia?
– Myślałem, że spotkanie z Taigą cię uszczęśliwiło?
– Tak było.
– Więc co się stało?
Anthony włożył ręce do kieszeni workowatych dresowych spodni, w które musiał się przebrać zaraz po kolacji. Jego tors opinała czarna koszulka z logiem zespołu rockowego, łudząco podobna do tej, którą April miała teraz na sobie. Wyglądał naprawdę świeżo i młodo. Aż się prosiło, by w tym momencie stała przy jego boku jakaś opalona, latynoska piękność.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie żony? – wypaliła nagle gorzkim głosem, celowo ignorując jego wcześniejsze pytanie. – Miałbyś w końcu inne zajęcia niż ciągłe doszukiwanie się nieistniejących problemów u swojej córki.
Anthony ściągnął brwi i otworzył usta by odpowiedzieć na tę arogancką uwagę, lecz zanim zdążył to zrobić April prychnęła z irytacją i wyminęła go szybkim krokiem. Przypływ negatywnych emocji dodał jej trochę animuszu. Nie odwracając się za siebie udała się do wnętrza rezydencji. Na krętych schodach prowadzących na pierwsze piętro, gdzie mieściła się jej tymczasowa sypialnia, minęła kłaniająca się jej w pas pokojówkę, co tylko podburzyło ją jeszcze bardziej. Nagle ogarnęło ja nieprzyjemne wrażenie, że znalazła się w jakimś abstrakcyjnym świecie, w którym ludzie zachowują się niczym roboty zaprogramowane na sztuczną kurtuazję. Na samo skojarzenie poczuła jeszcze większą złość i frustrację. Gdy w końcu zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni i została całkowicie sama, rozpaczliwie rzuciła się na świeżo zasłane łóżko, czując się przy tym jak typowa nastolatka przechodząca okres buntu.
Kiedy buzujące w niej emocje w końcu trochę opadły, poczuła się sobą zażenowana i przygryzając boleśnie wargi schowała twarz w miękką, pachnącą lawendą poduszkę. Chciała, by ten dzień się już skończył i modliła się o to, by jutro wszystko wróciło do normy. Huśtawka emocjonalna, której dziś doświadczyła okazała się bardziej wyczerpująca niż jakikolwiek wysiłek fizyczny. Miała wrażenie jakby jej ciało ważyło co najmniej tonę i nie miała nawet siły by się rozebrać. Pod zamkniętymi powiekami mignęła jej jeszcze uśmiechnięta twarz Seijurou. Potem pozwoliła, by fala zalewającej jej umysł szkarłatnej czerwieni, czule ukołysała ją do snu.

~*~

Następnego ranka, w dzień powrotu do Kioto, April zwlekła się leniwie z łóżka i poczłapała pod prysznic. Choć jej umysł był znacznie bardziej klarowny niż wczoraj, to nadal czuła się pozbawiona swojej zwyczajnej energii. Lodowaty prysznic który sobie zaserwowała, okazał się jednak zbawienny w skutkach – odzyskała dawną werwę i z wesołym uśmiechem na twarzy zeszła do jadalni na posiłek.
Po sytym śniadaniu, podczas którego nie mogła nie zauważyć, że ojciec zerka co jakiś czas w jej stronę, nadszedł w końcu czas by opuścić Tokio. April specjalnie ociągała się z dokończeniem jedzenia, bo chciała jeszcze przez chwilę zostać sama w jadalni. Gdy ojciec wraz z Masao w końcu rozeszli się by zebrać swoje bagaże i przygotować się do podróży, podeszła leniwie do kominka i utkwiła wzrok w zdjęciu, które podczas wczorajszej kolacji wywarło na niej takie wrażenie. Wpatrywała się żarliwie w uśmiech małego Seijurou, za wszelka cenę chcąc utrwalić sobie ten widok w pamięci. Przeczuwała w kościach, że gdy znowu nadejdzie gorszy dzień, to ten uśmiech bardzo jej się przyda.
Kilka minut później, które to w całości spędziła na gapieniu się w fotografię, usłyszała nawoływanie ojca. Zanim się odwróciła, w nagłym przypływie uniosła dłoń i palcem wskazującym przejechała po szklanej szybce, która zabezpieczała zdjęcie. Wyobraziła sobie, że zamiast zimnego szkła, w rzeczywistości dotyka jedwabistych kosmyków Seijurou. Trochę speszył ją własny, niespodziewany odruch, więc szybko oderwała wzrok od zdjęcia i skierowała się do wyjścia. Gdy była już w progu, kątem oka dostrzegła w rogu pomieszczenia podstarzałą kobietę, której biodra przepasane były śnieżnobiałym fartuszkiem. Zaskoczona, że w pomieszczeniu był ktoś jeszcze oprócz niej, przystała i posłała jej ciekawskie spojrzenie. Staruszka była bardzo drobna a jej pociągła, wiekowa twarz była poorana głębokimi zmarszczkami. Wpatrywała się w April z dobrotliwą iskierką w oczach. Po chwili powiedziała coś po japońsku i uśmiechnęła się rzewnie, przenosząc wzrok na fotografię. April wpatrywała się w kobietę głupawo, jednak domyśliła się, że jej wypowiedź miała jakiś związek z fotografią Seijurou.
– Przepraszam, czy mówi pani po angielsku?
Kobiecina, nadal poczciwie się uśmiechając, potrząsnęła głową i po chwili podreptała do drzwi, które prowadziły prawdopodobnie do kuchni.
April patrzyła za nią jeszcze przez moment i starając się odtworzyć w głowie jej słowa opuściła rezydencję i udała się prosto do stojącego na podjeździe samochodu.
– Przepraszam pana… – zwróciła się z wahaniem do siedzącego na przednim siedzeniu Masao, gdy tylko ruszyli w drogę. – Czy mógłby mi pan coś przetłumaczyć z japońskiego…?
Masao wydawał się zaskoczony jej prośbą, jednak po chwili skinął głową na znak, że się zgadza. April przytoczyła mu to co zapamiętała z wypowiedzi podstarzałej gosposi i mimo, że nie mogła dostrzec twarzy mężczyzny, wydawało jej się, że był lekko skonsternowany słowami, które mu przekazała.
– Chyba coś musiałam pomieszać… – wyraziła swoją wątpliwość, gdy Masao nie odpowiadał przez dłuższą chwilę.
– Jeśli dobrze zrozumiałem… – odezwał się w końcu oschłym głosem – To prawdopodobnie musi chodzić o „On jest naprawdę dobrym chłopcem”.
April uniosła wysoko brwi, jednak po chwili podziękowała cicho i zamilkła, przenosząc wzrok na mijane za oknem krajobrazy. To, co przekazał jej Masao wywarło na niej większe wrażenie, niż mogła się spodziewać. Powtarzała w myśli słowa gosposi, jakby miała nadzieje, że robiąc to dostrzeże w nich jakiś ukryty sens. Coś, co sprawi, że lepiej zrozumie Seijurou Akashiego. Jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Miała wrażenie, jakby cały czas umykało jej coś bardzo ważnego dotyczącego osoby chłopaka.
– April, wszystko w porządku? – zapytał w końcu Anthony, widząc jak od godziny jego córka na zmianę przygryza wargi i zaciska pięści, patrząc nieprzytomnym wzrokiem przez szybę samochodu.
April skinęła głową i przymknęła powieki. Znowu czuła nieprzyjemny skurcz żołądka i wiedziała, że to tylko kwestia czasu, nim znowu popadnie w całkowitą apatię. Nerwowo poruszając nogą, desperacko próbowała skupić myśli na czymś, co pozwoli jej uniknąć tego stanu. Nie miała najmniejszej ochoty na to, by czuć się tak podle jak wczorajszego dnia. Była tak pochłonięta przypominaniem sobie jakichś radosnych wydarzeń, że nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się w Kioto. Dopiero widząc przez okno charakterystyczny, biały budynek szpitala uzmysłowiła sobie, że ich podróż prawie dobiegła końca. Nagle w jej głowie zaświtała gorączkowa myśl.
– Proszę się zatrzymać! – zawołała niespodziewanie do szofera. – Muszę tu wysiąść!
– April…? Co ty wyprawiasz? – zapytał zdezorientowany Anthony, gdy kierowca spełnił jej życzenie i zatrzymał auto na poboczu.
– Muszę iść do szpitala.
Szarpnęła z impetem klamkę i prawie wyrywając z zawiasów drzwi wygramoliła się na zewnątrz. Anthony natychmiast poszedł w jej ślady i zanim zdążyła się oddalić, chwycił ją mocno za ramię.
– Co ty robisz dziecko? – powtórzył ostrym głosem, starając się przywołać ją do rozsądku. Wiedział, że jej niemal maniakalnie błyszczące oczy nie zwiastują niczego dobrego.
– Muszę iść do szpitala. – powtarzała te słowa jak mantrę i Anthony stracił w końcu cierpliwość. Pociągnął ją kilka metrów od samochodu, by nie robić zamieszania tuż pod nosem Masao.
– April, opanuj się! – potrząsnął lekko jej ciałem. – Musisz się uspokoić, rozumiesz mnie?  
– Uspokoję się jak mnie puścisz i będę mogła iść do szpitala. Jestem tam potrzebna.
– Czy ty siebie słyszysz? – zapytał zdenerwowany chwytając ją za podbródek i zmuszając ją by na niego spojrzała. – Czy ty widzisz jak niepokojąco się zachowujesz?
– Wszystko ze mną w porządku. – powiedziała z przekonaniem a jej wzrok uciekł w stronę białego gmachu w którym mieściła się klinika. Bardzo chciała, żeby ojciec dał sobie w końcu spokój ze swoim bezpodstawnym umartwianiem się o nią.
– Nie jest z tobą w porządku. – zaprzeczył twardo Anthony i ujął jej zimne dłonie w swoje własne. – Od wczoraj masz ciągłe huśtawki nastrojów. Myślałaś, że tego nie zauważę? – zapytał z ciężkim sercem i westchnął przeciągle. – Znowu musimy to wszystko przerabiać od początku…? Dlaczego nie bierzesz leków, które przepisał ci lekarz…?
Słowa ojca podziałały na nią jak siarczysty policzek.
– Nie jestem chora psychicznie i nie będę faszerować się żadnymi podejrzanymi pigułkami! – powiedziała nienaturalnie wysokim głosem, patrząc z oburzeniem w oczy Anthony’ego. – Nie potrzebuję leków, bo wszystko jest ze mną w porządku!
– Nikt nigdy nie stwierdził, że jesteś chora psychicznie! Ale chyba sama wiesz, że od kiedy Sato… – urwał w pół słowa, obserwując w napięciu jak jej usta zaczynają niebezpiecznie drżeć.  
– Wystarczy! – zawołała, a w jej głosie pobrzmiała wyraźna panika. – Nie będę tego słuchać! Muszę już iść!
Anthony poczuł się całkowicie bezradny wobec jej zaciętej postawy.
– Nie rozumiesz, że się o ciebie martwię…? – zapytał cicho zrezygnowanym głosem. – Dlaczego nie pozwalasz sobie pomóc…?
– Bo mi nie jest potrzebna pomoc. To ja muszę komuś pomóc.
– Nie możesz zbawić całego świata! A już na pewno nie wtedy, gdy sama borykasz się z własnymi problemami…
– Czy ty nie masz innych zmartwień?! Zawsze robisz z igły widły, zwłaszcza, gdy dotyczy to mnie! Jesteś przewrażliwiony na moim punkcie! – wykrzyczała mu w twarz na jednym wydechu, tracąc nad sobą panowanie. Miała dość tej moralizatorskiej gadki i w tej chwili była przekonana, że to wątpliwa troska ojca jest sprawcą jej niekontrolowanych huśtawek nastrojów. – Ludzie popadają w depresję i popełniają samobójstwa a ty próbujesz mi udowadniać, że to ze mną jest cos nie tak! Kilka lat temu przez twoje przewrażliwienie zupełnie niepotrzebnie musiałam przesiadywać w szpitalu, podczas gdy inne dzieci korzystały ze swojego dzieciństwa! Znowu chcesz mi to zrobić…?
Jej głos lekko się załamał i korzystając z faktu, że ojciec kompletnie zaniemówił, obróciła się na pięcie i pobiegła truchtem do szpitala, ze wszystkich sił starając się opanować dudniące jej w uszach emocje. Będąc już pod samym wejściem odetchnęła głęboko kilka razy i starając się wyglądać, jak gdyby nigdy nic, wkroczyła raźnym krokiem do holu wejściowego. Pozdrowiła recepcjonistkę bladym uśmiechem i jak najszybciej udała się na oddział onkologii.

April była przekonana, że kontakt z dziećmi podziała na jej skołowaciałe emocje niczym najlepszy afrodyzjak, jednak była w błędzie. Być może to depresyjny nastrój zaburzył jej zdolność postrzegania, ale dzieci wydawały się dziś wyjątkowo markotne i płaczliwe i ich zachowanie tylko podziałało jej na nerwy. Nie była w stanie skupić się na jakiejkolwiek zabawie czy rozmowie z nimi, a gdy zupełnie bez powodu nieomal nawrzeszczała na jedną, bogu ducha winną dziewczynkę, w końcu doszła do wniosku, że chyba naprawdę najlepiej będzie, jeśli uda się do domu i upora się sama ze sobą. Przygnębiona do granic możliwości, snuła się niemrawo wzdłuż korytarza, gdy nagle usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Zaskoczona odwróciła głowę w tamtym kierunku i jej oczom ukazała się jedna z pielęgniarek, która trzymała za rękę uśmiechniętego Allen’a. Wcześniej April nie zastała go w sali i domyśliła się, że zabrano go na badania, jednak wyglądało na to, że było już po wszystkim. Chłopiec wydał jej się trochę szczuplejszy niż gdy widziała go ostatnim razem, a pod jego oczami widniały ciemne podkowy, jednak sprawiał wrażenie tak uszczęśliwionego jej widokiem, że momentalnie poczuła w sercu błogie ciepło. Podeszła kilka kroków i ukucnęła przy nim z uśmiechem, do którego chyba pierwszy raz tego dnia nie musiała się zmuszać.
– Mówiłaś, że cię nie będzie w weekend.
– Wróciłam wcześniej i postanowiłam tu zajrzeć na chwilę. – wytłumaczyła mu ciepłym głosem i skinęła głową towarzyszącej mu pielęgniarce, na znak, że może zostawić ich samych.
– Ale już wychodzisz, prawda? – zapytał z zawodem w głosie, szurając butem po gumowej wykładzinie. Jego jasne włosy sterczały pod dziwnym katem i April odruchowo przygładziła je delikatnym ruchem dłoni.
– Chyba tak. Średnio się dziś czuję. – przyznała szczerze i podniosła się. – zaprowadzę cię do sali, okej?
– A nie mogę iść z tobą?
April zamrugała kilkakrotnie powiekami, rozważając słowa chłopca. Jego policzki były lekko zaróżowione, prawdopodobnie z ekscytacji na samą myśl o opuszczeniu szpitala. Nic nie mówiąc pogłaskała go z czułością po głowie. Ciężko jej było to przed sobą przyznać, ale prawda była taka, że lubiła Allen’a najbardziej ze wszystkich dzieci przebywających na oddziale onkologicznym. Nie chciała nikogo faworyzować, jednak od momentu, w którym dowiedziała się, że rodzice chłopca przebywają aktualnie w Australii, a on sam znajduje się pod kuratelą wynajętej przez nich opiekunki, bezwiednie zapałała do niego o wiele cieplejszymi uczuciami niż do reszty pacjentów. Mimo, iż  Allen musiał czuć się okropnie samotny, to jednak z jego twarzy rzadko schodził promienny uśmiech. Jeśli miała być szczera, to nastawienie chłopca wzbudzało jej podziw.
Po dłuższej chwili namysłu, April w końcu skinęła lekko głową.   
– Niech będzie. Pójdziemy na plac zabaw, co ty na to? – twarz chłopca aż pokraśniała na tę propozycję i April zaczęła zastanawiać się, jak zorganizować ten krótki wypad. Zdawała sobie sprawę, że raczej nie otrzyma pozwolenia by zabrać Allen’a na plac zabaw, który był oddalony od szpitala spory kawałek.
– Allen. Jesteś grzecznym chłopcem, prawda?
– Nie wiem, chyba tak…
– Grzeczni chłopcy nigdy nie kłamią, zgadza się?
– Tak mi powiedziałaś ostatnio. I mówiłaś, że grzeczni chłopcy nie łamią zasad.
– Dziś jeden jedyny raz będziesz trochę mniej grzecznym chłopcem niż zazwyczaj, dobrze?
Mimo swojego młodego wieku Allen zdawał się doskonale rozumieć, co miała na myśli i tylko skinął głową, nie pytając o nic więcej. April wzięła go za rękę  i wyjątkowo głośno zaczęła zastanawiać się, czy nie warto by zabrać Allena na spacer po szpitalu. Gdy wystarczająca ilość personelu usłyszała o jej planach i wyraziła swoją aprobatę dla tego pomysłu, April z miną niewiniątka zaprowadziła chłopca na klatkę schodową,  skąd następnie niepostrzeżenie wymknęli się na zewnątrz wyjściem służbowym.

Słońce mozolnie chyliło się ku zachodowi, co oznaczało, że nie mają zbyt wiele czasu. April ściskała kurczowo drobną dłoń Allena, prowadząc go w kierunku placu zabaw, który zawsze mijała po drodze do kliniki. Co jakiś czas oglądała się za siebie nerwowo, obawiając się, że ich „ucieczka” zostanie wykryta, jednak nikt za nimi nie szedł, nikt też ich nie gonił. April czuła wyrzuty sumienia spowodowane tym co zrobiła, jednak radosne trajkotanie Allena i jego szczery uśmiech skutecznie uśmierzały palące poczucie winy.
Mały, otoczony z czterech stron ulicą plac zabaw był dość zaniedbany i nie wyglądał zachęcająco, jednak Allen aż podskoczył, widząc drewnianą piaskownicę i usytuowaną obok niej zjeżdżalnię. April domyślała się, że od dawna nie był w takim miejscu. Z tego co się dowiedziała od lekarzy, chłopiec zachorował na ostrą białaczkę limfoblastyczną w wieku zaledwie 3 lat i mimo, iż długotrwałe leczenie przyniosło wyraźne skutki, to chłopiec nadal znajdował się pod stałą obserwacją specjalistów z kliniki w Kioto. Jego rodzice płacili słone pieniądze, by opieka nad ich synem stała na jak najwyższym poziomie, jednak sami fatygowali się wyjątkowo rzadko, by osobiście sprawdzić jego stan zdrowia. Ponoć byli jakimiś ważniakami z branży muzycznej a ich praca wymagała ciągłego podróżowania, jednak April nie mieściło się w głowie, że mogli zostawić własnego syna na pastwę losu, do tego w zupełnie obcym kraju. Ona sama zawsze była otoczona rodzicielską troską ze strony ojca i choć zdarzało się, że tak jak dziś wyprowadzało ją to z równowagi, to jednak nie wyobrażała sobie, że mogłaby nagle zostać pozostawiona sama sobie.
Plac zabaw był niemalże opustoszały. Przy przerdzewiałej huśtawce stojącej na skraju posesji bawiło się jedynie dwoje dzieci w wieku szkolnym i Allen spojrzał w tamtą stronę tęsknym wzrokiem. Po chwili zastanowienia zdecydował się jednak pociągnąć April do rozpadającej się, zbudowanej ze zmurszałych już desek piaskownicy. Przykucnęli razem i zaczęli budować zamek, wymieniając się od czasu do czasu rzeczowymi uwagami na temat elementów konstrukcyjnych budowli. April dowiedziała się również co interesującego chłopiec porabiał w weekend, co takiego zmalował ostatnio Nick spod trójki, z kim pokłóciła się Hannach z dziesiątki, co podawano na kolację. Zaśmiewała się z jego opowieści, przy okazji dzieląc się z nim wrażeniami z pobytu w Tokio. Siedząc z Allenem w tej rozpadającej się piaskownicy i robiąc tak trywialną rzecz jak budowanie zamku z piasku, April czuła, że nieprzyjemny ucisk w żołądku, który towarzyszył jej od wczoraj znacznie zelżał.

W czasie gdy April i Allen dopracowywali swoją piaskową budowlę, Seijurou opuszczał bramy Liceum Rakuzan. Właśnie dobiegło końca jedno z wakacyjnych spotkań rady uczniowskiej, które dodatkowo było poprzedzone treningiem koszykówki. Z tego względu spędził w szkole wyjątkowo dużo czasu i teraz czuł, że ogarnęło go lekkie znużenie. Zerknął na elegancki zegarek, który błyszczał na przegubie jego lewej ręki. Dochodziła 20, co oznaczało, że spotkanie rady przeciągnęło się prawie o 40 minut i Seijurou nie był z tego powodu specjalnie zadowolony. W domu czekało na niego jeszcze kilka ważnych spraw i taki poślizg mógł poważnie zaszkodzić jego starannie opracowanemu harmonogramowi dnia.
Przyspieszył kroku, decydując się udać na najbliższy przystanek autobusowy. Choć nie przepadał za podróżowaniem komunikacją miejską, wychodząc z założenia, że przemieszczanie się o własnych siłach jest bardziej praktyczne i pozwala utrzymać dobrą formę, to jednak czas go naglił i chciał jak najszybciej znaleźć się w oddalonym o 5 kilometrów domu. Na zewnątrz jak zwykle panowała duchota i Seijurou poczuł, że zaczyna się pocić w swojej dość obszernej, szarej bluzie z kapturem. Jeśli chodziło o klimat, to znacznie bardziej odpowiadało mu Tokio, w którym okres letni nie był aż tak upalny i duszny jak tutaj. Nie zatrzymując się, zdjął bluzę przez głowę i zostając w samym podkoszulku, dość niedbale przewiesił ubranie przez ramię. Wtedy też usłyszał jak coś niezbyt ciężkiego upada na chodnik tuż pod jego stopami. Skierował tam swój wzrok i dostrzegł kolorową okładkę książki, którą dziś po treningu pożyczył mu Chihiro Mayuzumi. Seijurou często widywał kolegę, który w przerwach podczas treningów siedział zatopiony z nosem w jakiejś lekturze i gdy w końcu zapytał go, co tak namiętnie czyta, ten wręczył mu tomik, uśmiechając się przy tym w dość podejrzany sposób. Seijurou zupełnie zapomniał, że włożył książkę do kieszeni bluzy, z zamiarem przeczytania jej w drodze do domu. Schylił się by podnieść niewielkich rozmiarów tomik a następnie spojrzał przed siebie. W oddali zamigotał znak przystanku autobusowego, jednak nic nie wskazywało, żeby za chwilę miał na nim pojawić się autobus. Seijurou podejrzewał, że w niedzielę, zwłaszcza o takiej porze, autobusy muszą jeździć znacznie rzadziej niż w dni powszednie. Ruszył w tamtą stronę, przy okazji uważnie oglądając okładkę trzymanej w ręce książki. Dowiedział się, że ma do czynienia z „lekką nowelką młodzieżową”, cokolwiek ten termin mógłby znaczyć. Jej tytuł brzmiał „Magiczny las” a obrazek na śliskiej obwolucie przedstawiał skąpo ubraną dziewczynę z króliczymi uszami. Otworzył książkę na losowej stronie.
„Kręta ścieżka zdawała się prowadzić zupełnie do nikąd. Przy każdym kolejnym kroku Matilde zaczęła tracić nadzieję, że uda jej się kiedykolwiek dotrzeć na polanę, o której opowiedział jej spotkany przed dwoma dniami śnieżny królik. Według jego słów powinna już dawno dotrzeć na miejsce, jednak gęsto porośnięty las wcale się nie przerzedzał. Myśl o tym, że zwierzę, które wcześniej wzięła za swego przyjaciela mogło ją oszukać wywołała na jej plecach nieprzyjemne ciarki. Poczuła się bardzo samotna i nagle zapragnęła zjeść watę cukrową.”
Seijurou przebiegł wzrokiem po kolejnym literach i zmarszczył brwi. Te kilka zdań było tak abstrakcyjnych, że poczuł się zirytowany od samego na nie patrzenia. Po zaledwie kilku linijkach mógł stwierdzić, że czytanie podobnych bzdur nie wnosiło do życia niczego sensownego, a nawet podejrzewał, że mogło przyczyniać się do cofnięcia w rozwoju. Szczerze wątpił, by ktokolwiek rozsądny fascynował się takim gatunkiem literatury, o ile w ogóle można to było nazwać literaturą. Przeszło mu przez myśl, że padł ofiarą żartu, jednak nie sądził, że Mayuzumi mógłby odważyć się na coś podobnego.
Nagle jak na ironię, do jego uszu dobiegł melodyjny śmiech i stanął jak wryty. Znał ten dźwięczny głos. Szybko rozejrzał się na wszystkie strony w poszukiwaniu jego właścicielki. Po drugiej stronie ulicy szła jakaś para, z lewej strony jechał wolno rowerzysta. W okolicy nie było żadnych domów, jedynie sklepy i restauracje, które były już o tej porze zamknięte, i Seijurou zaczął się zastanawiać, czy miał jakieś omamy słuchowe. Po chwili jednak śmiech rozbrzmiał ponownie i tym razem udało mu się zlokalizować jego źródło. Kilkadziesiąt metrów dalej, tuż przy skrzyżowaniu dwóch ulic znajdował się plac zabaw. Gdy podszedł bliżej, przed oczami mignęła mu charakterystyczna, jasna czupryna i po sekundzie zniknęła za blaszaną zjeżdżalnią. Bezwiednie skierował swoje kroki pod żeliwną bramkę i lekko zdezorientowany tą niecodzienną sytuacją, utkwił wzrok w dziewczynie. Jej długie blond włosy szorowały o piasek, w którym zawzięcie grzebała ręką. Po chwili odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się tak donośnie i dźwięcznie, że teraz wcale go nie dziwiło, iż usłyszał ją z drugiego końca ulicy. Coś mu tu jednak nie pasowało. Uniósł brwi i zacisnął dłonie na przerdzewiałym ogrodzeniu. Poza nią dostrzegł jedynie dwójkę dzieciaków bawiących się w znacznej odległości od piaskownicy. Jakby na to nie patrzeć, wszystko wskazywało na to, że dziewczyna śmiała się sama do siebie.
W tym momencie gdzieś z lewej strony, Seijurou dosłyszał charakterystyczny warkot silnika. Zerknął w tamtą stronę i zobaczył wjeżdżający na przystanek autobus. Gdyby teraz tam podbiegł, miałby jeszcze szansę do niego wsiąść. Spojrzał ponownie na siedzącą w piaskownicy April. Choć było to do niego zupełnie niepodobne, zawahał się nad decyzją o kilka sekund za długo i drzwi autobusu w końcu się zamknęły. Seijurou westchnął cicho i przymknął powieki, czując nagłe rozdrażnienie. Po chwili popchnął przerdzewiałą bramkę i zamaszystym krokiem wszedł na teren placu zabaw. Zatrzymał się kilka metrów od skulonej sylwetki dziewczyny i włożył ręce do kieszeni czarnych spodni.
– Co ty tu robisz? – zapytał bezceremonialnie, a ona prawie straciła równowagę. Zaskoczona zwróciła twarz w jego stronę i lekko wytrzeszczyła oczy.
– Akashi Seijurou….? – gdy w końcu odzyskała rezon, wstała i otrzepując przybrudzone piaskiem czarne spodnie uśmiechnęła się do niego. – Co ty tu robisz?
Seijurou posłał jej chłodne spojrzenie i April natychmiast zrozumiała, że nie powinna mu odpowiadać pytaniem na pytanie. Choć jego obecność w tym miejscu bardzo ją zaskoczyła, to w duchu poczuła dziwną ekscytację. Był dokładnie taki, jakiego go widziała tuż przed jej wyjazdem do Tokio. Doskonały w całej swej okazałości, zimny jak lód i gardzący nią z całego serca. Patrzyła na niego z niesłabnącym zainteresowaniem. Biała, przylegająca do ciała koszulka wspaniale podkreślała jego piękne kości obojczykowe. Szkarłatne, opadające na oczy kosmyki błyszczały miękko w blasku zachodzącego słońca. Gdy w końcu zreflektowała się, zamrugała kilkakrotnie oczami i przywołała na twarz przyjazny uśmiech.
– Przyszliśmy się tu pobawić. – wyjaśniła mu krótko a on popatrzył na nią bez zrozumienia.
– Przyszliśmy…? – powtórzył za nią powoli i w tym momencie zza jej ramienia wychyliła się twarz jasnowłosego chłopca. – Kto to? – zapytał machinalnie, unosząc wysoko brwi.
– To jest…
– Jestem Allen. – przerwał jej odważnie chłopiec i przybrał ciekawską minę. – A ty?
– Akashi Seijurou. – odpowiedział mu pozbawionym emocji głosem i przeniósł wzrok z powrotem na April. – Kto to? – ponowił pytanie, a ton jego głosu, choć pozornie spokojny,  wyraźnie wskazywał na to, że domagał się natychmiastowego wyjaśnienia.
– Allen jest moim znajomym ze szpitala. – April nie wiedziała jak ma lepiej wytłumaczyć mu co ją łączyło z chłopcem. – O, z tamtego. – wskazała palcem ponad ramieniem Seijurou na biały gmach widniejący w oddali.
– April przychodzi do nas i zawsze jest fajnie! – wciął się podekscytowany Allen i zbliżył się ufnie do Seijurou. – Ty też jesteś jej przyjacielem?
– Nie jestem. – zaprzeczył natychmiast, a w jego głosie można było wyczuć cień pogardy wywołany tym absurdalnym przypuszczeniem.   Co to znaczy, że przychodzi do was?
– Jestem wolontariuszką. – przyznała w końcu April spokojnym głosem, instynktownie kładąc rękę na ramieniu Allen’a.
Seijurou rozchylił lekko wargi, podczas gdy jego umysł przetrawiał tę zaskakującą informację.
– To znaczy, że przychodzi do nas się bawić. – wytłumaczył mu Allen poważnym głosem, będąc przekonanym, że Seijurou nie zrozumiał znaczenia słowa wolontariuszka. – Dziś uciekliśmy po kryjomu ze szpitala i przyszliśmy budować tu zamki z piasków! April… – zwrócił się do niej nagle podekscytowanym głosem. – Mogę iść się pohuśtać?
April machinalnie skinęła głową i uszczęśliwiony Allen pobiegł w podskokach w kierunku huśtawki. Zapadła cisza. April skrzyżowała ręce za plecami i spojrzała wyczekująco na Seijurou. Z jego twarzy nie dało wyczytać się jakichkolwiek emocji.
– Zbudowaliśmy naprawdę piękny zamek z piasku. – zagaiła w końcu wesołym głosem. – Allen jest naprawdę świetnym budowniczym. Szkoda tylko, że zaraz będziemy musieli się zbierać. – dodała z miną zawiedzionego dziecka, lecz wtedy przyszła jej do głowy pewna myśl i cała się rozpromieniła. – Może chcesz iść z nami? Moglibyśmy potem wrócić razem do domu!   
Seijurou nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią w milczeniu, z lekko ściągniętymi brwiami i April miała wrażenie, że jego dwukolorowe oczy przeszywają ją na wylot. Nie miała pojęcia co kryje się za tą ciszą i tym intensywnym spojrzeniem, i poczuła się odrobinę nieswojo.
– Jesteś kompletnie bezmyślna. – oświadczył w końcu całkowicie wypranym z emocji głosem i April zdębiała.
– C-co…?
– Wracam do domu.
Obserwowała jak odwraca się do niej plecami i kieruje do wyjścia, kompletnie zszokowana tym niespodziewanym obrotem sprawy.  Pod wpływem impulsu złapała go za rękę, a on nagle cały zesztywniał.
– Co miałeś na myśli…?
Seijurou powoli przekręcił głowę w jej stronę i obdarzył ją spojrzeniem, które mogłoby wbijać w ziemię.
– Narażasz chore dziecko na niebezpieczeństwo. Nie przyszło ci do głowy, że osłabiony chorobą organizm szybko może złapać infekcję, zwłaszcza w miejscu takim jak to? Najwyraźniej jesteś pozbawiona wyobraźni.
Odwrócił się i odszedł, a ona patrzyła tępo w piach, poruszona jego ostrymi słowami do głębi serca.

Powrót do domu zajął Seijurou znacznie mniej czasu niż podejrzewał. O 21, gdy słońce całkowicie schowało się za linią horyzontu, siedział już w swoim pokoju i przygotowywał raport z działalności finansowej rady uczniowskiej. Oczywiście robienie takich przyziemnych rzeczy nie należało do obowiązków przewodniczącego rady, jednak ku jego rozdrażnieniu, większość z jej członków w tym skarbnik, wyjechali na wakacje i te niewdzięczne zadanie spadło niestety na niego. Wystukał na klawiaturze swojego wysokiej klasy laptopa ostatnie zdanie podsumowujące i przy pomocy maila wysłał sprawozdanie opiekunowi rady. Usatysfakcjonowany szybkim wykonaniem zadania z cichym trzaskiem opuścił pokrywę laptopa. Podniósł się z fotela i sennie się przeciągając, udał się do garderoby. Nałożył wcześniej przygotowane czarne sportowe spodenki i szarą koszulkę bez rękawów i wrócił do pokoju z zamiarem wykonania wieczornych ćwiczeń. Tradycyjnie włączył znajdujący się nad łóżkiem telewizor i robiąc na podłodze serię brzuszków oglądał informacje z kraju i ze świata. Po dziesiątej serii, gdy krople potu spływały mu po skroniach, zrobił sobie przerwę i chwytając butelkę wody wypił na raz pół zawartości. W programie informacyjnym prezenter ogłosił, że właśnie wybiła 22. Chwilę później rozpoczął się reportaż o serii tajemniczych zaginięć na terenie całej Japonii i Seijurou, nie wiedzieć czemu, nagle pomyślał o April. Nie miał pewności, ale wydawało mu się, że jeszcze nie wróciła do domu. Czując coś na kształt zniecierpliwienia, zaczął zastanawiać się, czy dobrze postąpił zostawiając ją samą sobie na tym placu zabaw. Kioto było względnie bezpiecznym miejscem, zarówno za dnia jak i w nocy, jednak nigdy nie wiadomo co mogłoby przytrafić się włóczącej się samopas dziewczynie, która bądź co bądź zwracała uwagę swoja egzotyczną urodą. Seijurou prychnął pod nosem, zdegustowany tym niedorzecznym przejawem troski z własnej strony. Szybko jednak wytłumaczył to sobie tym, że nie chciałby, aby ktokolwiek miał do niego pretensje w razie gdyby dziewczyna została porwana lub zgwałcona. Albo jedno i drugie. Po plecach przebiegł mu dziwny dreszcz. W przypływie impulsu ruszył do drzwi i z impetem pociągnął za klamkę. Osłupiały, ustał twarzą w twarz z April.
– Właśnie miałam pukać. – wytłumaczyła się szybko. Stała tak blisko, że mógłby policzyć wszystkie piegi na jej policzkach. Nadal lekko oszołomiony, zrobił krok do tyłu. – Mogę z tobą porozmawiać?
Nie odpowiedział, wiec bez żenady wyminęła go w progu i weszła do jego sypialni, rozglądając się przy tym z zainteresowaniem.
– Nie zaprosiłem cię do środka. – powiedział cicho, złowrogo mrużąc oczy.
– Bo jak zwykle nic nie mówisz i obdarzasz mnie tylko tymi swoimi groźnymi spojrzeniami. – odpowiedziała mu spokojnie i po chwili uśmiechnęła się przepraszająco, widząc jak jego tęczówki niebezpiecznie pociemniały. – Możemy pójść do mnie, jeśli chcesz. Albo do salonu. A może do ogrodu…? O, to świetny pomysł, pójdźmy na spacer!
– Zostaniemy tu. – zarządził cierpkim głosem, studząc jej entuzjazm. Wilgotne od potu włosy nieprzyjemnie przyklejały mu się do twarzy, więc odgarnął je do tyłu nonszalanckim ruchem dłoni. – Słucham.
Uśmiech April nieco pobladł i przycupnęła na miękkiej, kremowej sofie, jednak po kilku sekundach z powrotem się podniosła. Seijurou nie wyglądał, jakby miał zamiar usiąść razem z nią, a ona nie czułaby się komfortowo, gdyby przez cały ten czas patrzył na nią  z góry.
– Wiesz… – zaczęła powoli i nagle poczuła, że jej zwyczajna pewność siebie ulatuje gdzieś w powietrze. – Kto by pomyślał, że mogłabym przyjść i kajać się przed jakimś gówniarzem. – zaśmiała się krótko i na powrót spoważniała. – To, co powiedziałeś mi na placu… Miałeś wtedy rację, Akashi Seijurou. Zachowałam się bezmyślnie zabierając tam Allen’a. W sumie przez większość czasu tak się zachowuję.
Seijurou utkwił w niej lekko zmrużone oczy i słuchał jej wywodu w milczeniu.
– Jednak musisz wiedzieć Akashi Seijurou… – kontynuowała, a jej głos z każdą sekundą zyskiwał na sile – Ja jestem bezmyślna, bo robię to co podpowiada mi serce a nie rozum. I wydaje mi się, że moje serce często jest o wiele mądrzejsze niż moja głowa. Miałeś rację, że mogłam narazić Allen’a na niebezpieczeństwo… Gdy mi to uświadomiłeś, czułam się strasznie. Ale jednocześnie, gdzieś głęboko w sobie czułam, że zabranie go tam to najlepsze, co mogłam dla niego zrobić. – April uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała w jego kamienną, nie wyrażającą żadnych emocji twarz. – Nie wiem dlaczego ci o tym mówię. Wiem, że mnie nie znosisz. Po prostu chciałam, żebyś o tym wiedział.
Odwróciła się do niego plecami i udała się do drzwi. Seijurou obserwował jej płynne ruchy, które wprawiły jej długie pasma w falowanie i zanim zdążył się zorientować, usłyszał swój własny głos.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś czym się zajmujesz ?
Ręka April zawisła kilka centymetrów nad klamką.
– Nigdy mnie o to nie pytałeś. – odpowiedziała i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi, a Seijurou mógłby przysiąc, że usłyszał cichy śmiech dobiegający z korytarza.