środa, 27 maja 2015

Rozdział III





Gdyby Seijurou miał określić swój stopień zainteresowania kobietami, to z pewnością odpowiedziałby, że jest ono umiarkowane. Oczywiście spotykał w swoim życiu naprawdę piękne dziewczyny, na których urok nawet on nie mógł być obojętny, jednakże nigdy o żadnej nie rozmyślał w kategoriach związku czy nawet zwyczajnej randki. Te pojęcia były mu całkowicie odległe. Miał w życiu inne priorytety i wszelkie czynniki rozpraszające ograniczał do minimum. A towarzystwo świergoczących, wprowadzających niepotrzebne zamieszanie dziewcząt, uważał właśnie za jeden z takich czynników.

Dlaczego więc teraz, ujrzawszy twarz tej dziewczyny, odczuwał w okolicach żołądka jakieś dziwne sensacje?

Jej oczy… Biły wyjątkowym blaskiem. Jakby milion słonecznych refleksów tańczyło na turkusowej powierzchni wody, tworząc bajeczną mozaikę. Wpatrywał się w nie zafascynowany, a wszystko inne jakby przestało się liczyć. Po chwili uświadomił sobie, że ten blask, barwa i niesłychana głębia przypomina mu… ocean? Na samo skojarzenie jego serce zaczęło szybciej bić i poczuł w jego okolicach dziwny niepokój.
­– Przepraszam…? – dźwięczny głos wyrwał go ze stanu chwilowego odrętwienia. Zamrugał powoli a wszystko wokół odzyskało swoją ostrość. Dziewczyna wpatrywała się w niego wyczekująco.

Zamknął na moment powieki.  
Dlaczego on, Seijurou Akashi, miałby w ogóle zawracać sobie głowę tym, czy oczy jakiejś osoby przypominają ocean czy cokolwiek innego…?
To było słabe. A on nie miał litości dla słabeuszy, nawet jeśli odnosiło się to do niego samego. Westchnął cicho, zdegustowany swoimi żałosnymi odczuciami.

– Proszę, pozwól mi to opatrzeć – ponowił spokojnym głosem, gdy udało mu się w końcu oczyścić umysł z niepożądanych myśli.
Dziewczyna otworzyła usta by zaoponować, jednak Seijurou jakoś nie za specjalnie był zainteresowany sprzeciwem z jej strony. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chwycił dłoń, którą tak kurczowo uciskała udo i w miejscu małej ranki nakleił plaster. Nie miał czasu ani ochoty na toczenie jałowych sporów o to, czy pozwoli mu nakleić ten plaster czy nie.
Przez chwilę wyglądała na lekko zaskoczoną tym władczym ruchem z jego strony, lecz zaraz roześmiała się pogodnie.
– Zawsze nosisz przy sobie plaster? – zapytała żartobliwie.
Przez chwilę milczał, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. April jeszcze o tym nie wiedziała, ale Seijurou zdecydowanie nie był typem żartownisia.
– Miałem przeczucie, że dziś się przyda. – Wyprostował się i zmierzył ją wzrokiem. Miała na twarzy całe mnóstwo złotych piegów. – Wybacz, powinienem się przedstawić. Akashi Seijurou, jestem synem gospodarza.
Pochylił przed nią lekko głowę a ona ponownie zaniosła się śmiechem. Co za swawolne zachowanie.
– Przepraszam – powiedziała po chwili, gdy zauważyła jego uniesione brwi. – Nie jestem przyzwyczajona by ktoś mi się kłaniał. Jestem April van Rosenberg i bardzo miło mi cię poznać Akashi Seijurou. Wybacz mi ten śmiech, ja po prostu jestem chyba źle wychowana – stwierdziła, jednak ton jej głosu wcale nie wskazywał, by była tym faktem szczególnie zmartwiona.
Gdy odgarnęła za plecy falujące włosy, Seijurou dostrzegł, że lewa strona jej głowy była bardzo krótko ostrzyżona. Im dłużej się temu przyglądał, tym mniej mu się to podobało. Przyszedł mu na myśl jego kolega z byłej drużyny koszykówki, nieznośny Haizaki Shougo, lubujący się w takim punkowym wyglądzie.
Nie przypadła mu do gustu myśl, że mogą być do siebie w jakiś sposób podobni,  jednak dobre wychowanie wzięło nad nim górę i zdobył się na uprzejmy uśmiech. W końcu ich ojcowie mieli robić razem interesy, więc na jakiś czas powinien odrzucić osobiste uprzedzenia.

April była doskonałym obserwatorem i od razu zauważyła jego chłodne nastawienie do jej osoby, jednak nie poczuła się tym za specjalnie zdeprymowana. Obcując z różnymi ludźmi, zdążyła nauczyć się, że czasami potrzeba trochę więcej czasu, by do niektórych dotrzeć. Zwłaszcza do takich z głęboko ukrytymi problemami, a coś jej mówiło, że Akashi Seijurou jakiś ma.
– Więc, Akashi Seijurou… – przerwała ciszę między nimi – Pozwolisz, że zszyję w końcu moją yukatę i zejdziemy na dół?
– Oczywiście, zaczekam za drzwiami – odpowiedział i dopiero teraz April uświadomiła sobie, jak ładny miał tembr głosu. Był głęboki i ciepły, jakby stanowił zupełne zaprzeczenie jego chłodnego podejścia. – Jesteś pewna, że nie potrzebujesz z tym pomocy?
– Tym razem będę uważać – zapewniła go, więc skinął głową i wyszedł z pokoju.
April prędko zabrała się do zszywania rozerwanego materiału i efekt końcowy nie do końca się jej spodobał, jednak nie chciała kazać na siebie dłużej czekać. Pożegnała dziwnie przestraszoną pokojówkę i wyszła na korytarz.

Był bardzo długi i przestronny a jego aranżacja wręcz krzyczała o wysokim prestiżu właściciela domu. Ściany były okute ciemną, misternie zdobioną boazerią w stylu angielskim, a w powietrzu unosił się zapach starego drewna. Między kolejnymi drzwiami, prowadzącymi zapewne do podobnie wytwornych sypialni jak ta, w której przed chwilą była, wisiały oprawione w złote ramy obrazy. Były to głównie piękne pejzaże europejskich malarzy, których prace April kojarzyła z nielicznych wizyt w galeriach sztuki.
Akashi stał wyprostowany jak struna, z wzrokiem utkwionym w średnich rozmiarów płótnie, które przedstawiało pole pełne słoneczników. Prostota tego obrazu momentalnie podbiła jej serce.
– Jest wspaniały, prawda? – zaczęła poufałym tonem, stając obok chłopaka – Kompletnie nie znam się na sztuce, ale kocham słoneczniki. Gdybym potrafiła malować, byłyby moją ulubioną muzą. Kto jest autorem?
­– To obraz mojej matki. – odpowiedział i obdarował ją powłóczystym spojrzeniem.

Raptownie uderzyło ją coś, czego wcześniej kompletnie nie zauważyła. Jego oczy były… różnokolorowe. Prawa tęczówka błyszczała intensywnym szkarłatem, natomiast lewa, znacznie jaśniejsza, miała jakby brzoskwiniowy odcień. Pierwszy raz spotkała się z czymś takim i zachodziła w głowę, jak mogła  wcześniej nie dostrzec czegoś tak charakterystycznego.
– Możemy zejść…? – zapytał dość chłodno, zauważając jej zaintrygowane spojrzenie. April zreflektowała się, że nie powinna tak bezczelnie się gapić i ruszyła w stronę schodów lekko chwiejnym krokiem. Naprawdę ciężko chodziło się w tych drewnianych japonkach.
– Masz interesujące oczy, Akashi Seijurou – powiedziała z nieodgadnioną nutą w głosie, skupiając wzrok na tym, gdzie stawia stopy.
Seijurou uniósł brwi. Już dawno nikt nie był względem niego tak bezceremonialny. Nie rozumiał też,  dlaczego ciągle zwracała się do niego w taki dziwny sposób.  Nie podobało mu się to.
– Możesz mi mówić po prostu Akashi – zaproponował, ignorując jej wcześniejszą uwagę.
– A ja wolę tak, jest zabawniej – odparła śmiało i przeskoczyła ostatnie dwa schodki. – Nie masz nic przeciwko, prawda? Ile tak w ogóle masz lat, Akashi Seijurou? Bo ja…
 Nagle poczuła, że traci równowagę i w ostatniej chwili przed upadkiem uchroniło ją jego zaskakująco silne ramię.
– Powinnaś bardziej uważać – pouczył ją Seijurou lekko znużonym tonem. Puścił jej rękę i wskazał wejście do zatłoczonej sali balowej. – Obiecałem cię przyprowadzić całą i zdrową. Nie utrudniaj mi, proszę, tego zadania.
– Dziękuję. Bywam bezmyślna. Z resztą… chciałam tylko zobaczyć, czy pozwolisz mi upaść.
– To znaczy? – uniósł brwi.
– Och… To tylko takie… – nie dokończyła bo tuż przed nią pojawił się jej ojciec.
– Chodź tu moje ty niezdarne dziecko  – powitał ją z uśmiechem. – Muszę cię przedstawić kilu osobom. Dziękuję, że się nią zaopiekowałeś, Seijurou. – zwrócił się z wdzięcznością do Akashiego, po czym wziął córkę pod ramię i poprowadził w głąb sali.

April zdążyła jeszcze obrócić głowę i pomachać mu przyjaźnie, po czym zniknęli oboje w tłumie gości. Seijurou westchnął przeciągle, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Ta dziewczyna była naprawdę dziwna i jej zachowanie zaczynało go powoli irytować. Była zbyt rozentuzjazmowana i zadawała zbyt wiele pytań. Jeśli tak dalej pójdzie, to straci cierpliwość szybciej niż przypuszczał i będzie musiał dać jej krótką lekcję dotyczącą współpracy, bez względu na to czyją córką była.
Niespiesznym krokiem wmieszał się między gości, mając nadzieję na chwilę wytchnienia.   
­– Sei-chan! – usłyszał gdzieś z boku charakterystyczny głos. Przy jednym z szerokich, dębowych parapetów stał jego kolega z drużyny koszykówki w  liceum Rakuzan, Reo Mibuchi. Wyglądał doprawdy niecodziennie w eleganckim garniturze i z włosami ściągniętymi z tyłu w krótki kucyk.
– Reo. Co ty tu robisz? – zapytał lekko zaskoczony, podchodząc do nad wyraz wysokiego bruneta o trochę zniewieściałych rysach twarzy. Nie spodziewał się, że go tutaj zobaczy.
– To dlatego, że Sei-chan nie odbiera moich wiadomości! – poskarżył się z dziecięcą manierą w głosie – Razem z rodziną zostaliśmy zaproszeni przez tatę Sei-chana!
Seijurou westchnął i po chwili uśmiechnął się delikatnie.
– Wybacz Reo, byłem bardzo zajęty w ostatnim czasie. Jak ci się podoba przyjęcie?
–Jest bardzo eleganckie! Słyszałem, że to na powitanie jakiegoś ważnego inwestora, to prawda?
– Zgadza się, Reo.
Mibuchi patrzył rozanielony na sylwetkę Seijurou. Wyglądał naprawdę bardzo elegancko i najchętniej zrobiłby mu zdjęcie, żeby pokazać je reszcie chłopaków z drużyny. Z nich wszystkich to on najbardziej gloryfikował ich kapitana i nie przepuszczał żadnej okazji, by podkreślić jego wspaniałość.
– Od początku miałem cichą nadzieję, że szybko zobaczę Sei-chana! Bardzo tęskniłem!
Seijurou uśmiechnął się pobłażliwie na te wyznanie. Poufałe zachowanie Reo nie robiło na nim większego wrażenia. Zarówno Mibuchi, jak i reszta chłopaków z drużyny byli bardzo utalentowanymi graczami, a fakt, że podporządkowywali się mu bez słowa sprzeciwu, sprawiał, że był bardzo wyrozumiały względem nich i pozwalał im na wiele. Oczywiście do momentu, w którym nie sprawiali mu żadnego zawodu, ale tak na ich szczęście jeszcze się nie zdarzyło.
– Od jutra zostają wznowione treningi i będziemy widywać się znacznie częściej. Powinniśmy wykorzystać wakacje, by jak najlepiej przygotować się do Winter Cup.
Mibuchi uśmiechnął się na te słowa z uznaniem w oczach.
– Sei-chan jak zwykle…
Raptownie urwał i popatrzył z zainteresowaniem na coś ponad ramieniem Seijurou.
– Znalazłam cię! – Przy boku Akashiego pojawiła się rozentuzjazmowana April – Już myślałam, że się od mnie chowasz!

Seijurou przymknął oczy ze znużeniem. Co za pech. Miał nadzieję, na trochę dłuższą separację od tej dziewczyny. Odetchnął głęboko i zdobył się na najbardziej uprzejmy ton, na jaki go było w tej chwili stać.
– To oczywiste, że się nie chowam. Pozwól, że ci kogoś przedstawię. ­– Wskazał dłonią na Reo – To mój kolega ze szkoły, Reo Mibuchi.
April spojrzała z zaciekawieniem na kompletnie zdezorientowanego towarzysza Seijurou. A więc ma kolegów, pomyślała dziwnie ucieszona tym faktem.  
– Jeeej, jaki wysoki! – zwróciła się z pogodnym uśmiechem do chłopaka – Witaj Reo, jestem April.
Mibuchi skinął półprzytomnie głową, nieprzyzwyczajony do towarzystwa obcokrajowców i posługiwania się językiem innym iż japoński.  
– Miło mi – wydukał po chwili po angielsku i spłonął rumieńcem.
Do nozdrzy April dotarł bardzo przyjemny zapach i zafrapowana poczęła szukać jego źródła. Powąchała Seijurou, jednak on wydzielał zupełnie inną woń, więc zbliżyła się do nowo poznanego chłopaka.
– Och, jak pięknie pachniesz! ­– westchnęła, wodząc nosem kilka milimetrów od jego ciała. – Jak… ogród pełen niezapominajek! Jesteś ogrodnikiem?
Seijurou obserwował jej poczynania z wysoko uniesionymi brwiami i przez chwilę dosłownie odebrało mu mowę. Jak można tak bezwstydnie się zachowywać? I co to w ogóle za idiotyczne pytania?
Nagle, nie wiedzieć czemu, odczuł w okolicach żołądka dziwne sensacje i zachciało mu się… śmiać? Zaskoczony własną reakcją, szybko opanował ten niespodziewany odruch.
– N-nie jestem ogrodnikiem… – wymamrotał po chwili Reo, najwyraźniej także zaszokowany bezceremonialnym zachowaniem dziewczyny.
– Hej, Akashi Seijurou! – zwróciła się do niego z ekscytacją w głosie – Macie tutaj jakiś ogród? Bardzo chciałabym zobaczyć jakąś japońską roślinność! Czy są tutaj jakieś niezapominajki? Hej, co się stało z twoimi oczami? – dokończyła prawie szeptem, przyglądając mu się badawczo.

Seijurou odruchowo zamknął na moment powieki.
– Coś nie tak? – zapytał, przywołując na twarz stoicki spokój.
April zamrugała kilka razy, nie będąc pewna tego, co przez moment widziała. Po chwili jednak doszła do wniosku, że miała przelotne złudzenie. Najwyraźniej gra świateł sprawiła, że przez chwilę jego tęczówki były tej samej barwy.
– Przez chwilę wydawało mi się… No cóż, nieważne, to jak z tymi niezapominajkami? ­
– Zabiorę cię do ogrodu. Reo ­– Seijurou zwrócił się do lekko wytrąconego z równowagi kolegi ­– Wybacz mi. Widzimy się jutro na treningu.
– Do zobaczenia, Reo! ­– April pomachała mu wesoło a Seijurou chwycił ją delikatnie za ramię i poprowadził do wyjścia. Nie był zadowolony spełniając jej dziwne zachcianki, ale miał też wrażenie, że jeśli szybko jej stąd nie zabierze, to znowu wpakuje siebie i jego w jakąś żenującą sytuację.

Po chwili znaleźli się na szerokim tarasie, skąd rozpościerał się widok na rozległe ogrody w stylu francuskim. Zapadał już zmrok i ścieżki między krzewami i klombami kwiatów rozświetlały rozmieszczone bo bokach liczne lampiony. W wieczornym powietrzu utrzymywał się niesłabnący zapach różnorakiej roślinności.
April obserwowała ten fascynujący widok z zachwytem na twarzy.
– Och… ­– szepnęła w końcu, opierając dłonie na marmurowej balustradzie. – Moja mama oszalałaby ze szczęścia…
Seijurou nie skomentował tej uwagi, również spoglądając na zadbany ogród. Wszystkie kwiaty i krzewy były starannie wypielęgnowane i przycięte jak od linijki i pomyślał z zadowoleniem, że jego ogrodnik jest prawdziwym profesjonalistą. Nigdy wcześniej się w to nie zagłębiał, ale naprawdę przyjemnie było popatrzeć na coś, od czego biła taka harmonia i estetyka.

April nadal milczała i wyglądała, jakby w ogóle zapomniała o jego istnieniu. Na chwilę wydało mu się, że dziewczyna jest jakby mniej irytująca. Przyprowadzenie jej tutaj było chyba jednak dobrym pomysłem, pomyślał usatysfakcjonowany tą błogą ciszą.
– Chyba działam ci na nerwy, Akashi Seijurou – powiedziała w końcu życzliwym głosem, odwracając do niego twarz.
Huh…? Dość spostrzegawcza.
– Nie powinnaś obwąchiwać nowo poznanych ludzi – pouczył ją w odpowiedzi.
­– Dlaczego?
Seijurou popatrzył na nią ze znużeniem w oczach. Znów była najbardziej denerwującą osobą na świecie. Jak miał jej wytłumaczyć coś tak oczywistego?
– Dlatego, że to nie przystoi kobiecie.
April zaśmiała się dźwięcznie na tę uwagę.
– Ktoś mi już kiedyś powiedział coś podobnego. Też pochodził z Japonii, ale był zupełnie inny niż ty. – uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie dawnego przyjaciela – Najwyraźniej dbałość o to, jak powinna zachowywać się dziewczyna a jak nie, jest waszą cechą narodową.  
– Najwyraźniej. – odpowiedział chłodno, patrząc gdzieś ponad jej ramieniem. Złapał się na tym, że nieświadomie unika jej wzroku.


– Czyżbyś obawiał się powtórki sytuacji, która miała miejsce podczas pierwszego spotkania?
– Bzdura.
Ja
niczego
się
nie
obawiam.


Dopiero po chwili dotarło do niego, co przed chwilą miało miejsce w jego własnej głowie. Czyżby…?
Niczego nieświadoma April, podeszła do niego bliżej i wycelowała palec w jego pierś.
– Dam ci już dzisiaj spokój, Akashi Seijurou. Poradzę sobie sama, nie musisz mi towarzyszyć. Najwyraźniej wolisz swoje własne towarzystwo. Chyba po prostu jesteś jakimś emo. ­– zaśmiała się na odchodnym, po czym zostawiła go samego na tarasie.
– Emo…? – Seijurou ściągnął brwi, zastanawiając się, czy dobrze ją zrozumiał. Czy ona właśnie go obraziła…?

– Po prostu powiedziała ci prawdę.
Seijurou pochylił powoli głowę, a czerwone pasma opadły na jego szeroko otwarte oczy.  
­– A więc nie wydawało mi się… Teraz rozumiem. W końcu się obudziłeś… Seijurou.
– Dobrze wiedziałeś, że mój sen nie potrwa wiecznie… Mój mały wyrodny braciszku. – odpowiedział ledwie słyszalny głos.

Usta Seijurou Akashiego rozwarły się w bezlitosnym grymasie.
– Nadal jednak pozostajesz tylko nic nie znaczącym cieniem, który z łatwością mogę uciszyć.   










-------------------------------------------------------------
Trzeci rozdział, chyba trochę dłuższy niż pozostałe, bo jest więcej dialogów, co bardzo mnie cieszy. Nie przepadam za długimi opisami otoczenia itp. 
Obudził się w końcu pewien śpioch, cieszy was to? Bo mnie bardzo :P No i co tak w ogóle myślicie o interakcji Seijurou i April? 
Na razie nie ma nikogo, kto mógłby mi odpowiedzieć na moje pytania, ale to nie szkodzi :) Może wkrótce ktoś się znajdzie.
Ciao! 

środa, 20 maja 2015

Rozdział II





Seijurou siedział samotnie przy stole w jadalni, czekając z posiłkiem na ojca. Masaomi Akashi, zgodnie z zapowiedzią zjawił się w rezydencji nim wybiło południe, i po dość oficjalnym przywitaniu z synem, udał się do jednej z sypialni na piętrze, by odpocząć i odświeżyć się po długiej podróży.
Nastała pora obiadowa, więc lada moment powinien zejść na dół i Seijurou w końcu usłyszy powody tej zaskakującej wizyty.
Paradoksalnie, w domu panowała jeszcze większa cisza, niż kiedy przebywał tu zupełnie sam. Służba zdawała się być głęboko poruszona przyjazdem pana domu i wszyscy poruszali się niemal bezszelestnie, w obawie przed zakłóceniem jego spokoju. Jedynymi odgłosami były przytłumiony dźwięk stawiania na stole coraz to nowych potraw i tykanie stojącego w przedpokoju zegara. Seijurou cenił sobie ciszę, jednak to wydało mu się przesadą.
W końcu do jego uszu dobiegł odgłos stawianych na schodach kroków. Po chwili ojciec wkroczył do jadalni i nie zaszczycając go jednym spojrzeniem, zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu. Długość blatu zdawała się idealnie odzwierciedlać dystans, jaki panował w ich wzajemnych relacjach. Seijurou obserwował go z kamiennym wyrazem twarzy, w oczekiwaniu na jakiś ruch z jego strony. Nigdy nie zaczynał rozmowy jako pierwszy. Dopiero po chwili zauważył, że coś się zmieniło w wyglądzie Masao. Jego przystojna twarz, zwykle napięta i surowa, wydawała się teraz jakaś zmęczona i pozbawiona swej zwyczajnej stanowczości. Nie była to jakaś kolosalna zmiana i prawdopodobnie nikt inny tego nie dostrzegał, jednak Seijuro był doskonałym obserwatorem i z łatwością zauważał rzeczy, których nie widział przeciętny człowiek.
– Seijurou – odezwał się w końcu Masao, nakładając na talerz duszone warzywa –Nie będę cię zadręczał pytaniami o szkołę i zajęcia pozalekcyjne, bo jestem przekonany, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Akashi popatrzył na niego ze ściągniętymi brwiami, nie spodziewając się takich słów z jego strony. Każda jego rozmowa z ojcem przebiegała według pewnego schematu, w którym wypytywanie o postępy syna było kluczowym elementem.
– Tak właśnie jest, ojcze. – odpowiedział cicho po dłuższej chwili.
– Więc pozwolisz, że przejdę od razu do sedna sprawy. Pewnie interesuje cię powód mojej nagłej wizyty – Seijurou nie odpowiedział i tylko obserwował jak ojciec nalewa sobie wina do kieliszka – W ostatnim czasie niespodziewanie wypłynęła propozycja współpracy w interesach z ważnym europejskim producentem samochodów. Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na tej współpracy.
– Rozumiem ojcze. – odparł, segregując na talerzu warzywa zgodnie z kolejnością, w jakiej zamierzał je zjeść. Właściwie nie musiał już o nic pytać, bo zdążył wywnioskować powód wizyty.
– Negocjacje będą odbywać się w Kioto – wyjaśnił ojciec zgodnie z jego przewidywaniami. – Lecz to nie wszystko synu.
Seijurou podniósł głowę i posłał mu pytające spojrzenie znad dzbanka z wodą.           
– Tak?
– Ten inwestor przyjechał ze swoją córką. Jest chyba w podobnym wieku co ty. Z resztą dziś wieczorem ich poznasz, bo zdecydowałem się zorganizować przyjęcie. – Akashi uniósł brwi. Huh…? To dopiero ciekawe. – Rzecz w tym, że To Brytyjczycy i z pewnością nie posługują się japońskim. Ty z kolei doskonale władasz angielskim, więc liczę na to, że w czasie gdy ja będę prowadził negocjacje z tym Anglikiem, ty zajmiesz się jego córką.
Zajmę się…?
– To znaczy, że nie pozwolisz jej się nudzić. Negocjacje potrwają przynajmniej miesiąc, więc na ten czas zapewnisz jej rozrywkę. Przecież obaj chcemy, żaby zarówno ojciec, jak i córka byli zadowoleni, prawda? – zapytał Masao, kładąc szczególny nacisk na słowo zadowoleni.
– Tak… Ojcze. – potwierdził po dłuższej chwili, choć jeszcze nie do końca dotarł do niego sens ojcowskich słów. Czy właśnie zlecono mu pełnienie rolę bawidamka dla jakiejś rozwydrzonej, europejskiej bogaczki…? Pomijając fakt, że polecenie ojca wydało mu się co najmniej śmieszne i zupełnie nie w jego stylu, to bardziej zastanawiało go, w jaki sposób miał to pogodzić ze wszystkimi swoimi zajęciami.
– Masz teraz wakacje, więc nie musisz przejmować się szkołą – powiedział po chwili ojciec, najwyraźniej zauważając jego sceptyczne nastawienie – a całą resztę zorganizujesz tak, by nie ucierpiała na tym ani ona, ani twoja nauka. Mam nadzieję, że się rozumiemy. – dokończył nie znoszącym sprzeciwu tonem.
– Tak, ojcze. – powtórzył po raz kolejny pozbawionym emocji głosem i zajął się krojeniem pieczonej wołowiny. Jeśli ojciec tak postawił sprawę, to chcąc nie chcąc musiał się do tego dostosować. A jeżeli w grę wchodziło dobro rodzinnych interesów, to tym bardziej nie powinien okazywać sprzeciwu.
 Dokończyli posiłek w milczeniu, po czym Seijurou wstał z zamiarem opuszczenia jadalni.
– Seijurou. Jeszcze jedno – głos ojca zatrzymał go w progu – Nie powiedziałem ci najważniejszego. Z tego co się dowiedziałem, to ci Brytyjczycy są dość specyficznymi ludźmi, więc ufam, że wykażesz się cierpliwością i doskonałymi manierami, tak jak na członka rodziny Akashi przystało.
­– Ach tak…? – zapytał cicho Seijurou, nie odwracając głowy w jego kierunku  – W takim razie dam z siebie wszystko… Ojcze.
Opuścił pomieszczenie dostojnym krokiem i skierował się do biblioteki, a jego usta rozchyliły się w dwuznacznym uśmiechu.  




Dochodziła 18 a cała służba uwijała się jak w ukropie, by dopiąć wszystko na ostatni guzik przed rozpoczęciem przyjęcia. Zapowiadało się naprawdę wystawne przyjęcie i Akashi pomyślał, że ojciec musi pokładać naprawdę wielką nadzieję w interesach z tym Anglikiem. Cóż, jeśli ta umowa naprawdę jest dla nich taka ważna, w takim razie on też postara się, by pomóc w jej szybkiej finalizacji. Inne plany i zajęcia mogą wyjątkowo poczekać.
Udał się do swojej garderoby i nałożył przygotowane wcześniej szare spodnie od garnituru oraz śnieżnobiałą koszulę na spinki- oczywiście wszystko najwyższej jakości. Na koszulę nałożył kamizelkę od garnituru, jednak odpuścił już sobie należącą do kompletu marynarkę. Był przekonany, że dostojniej prezentuje się bez niej. Po dopięciu ostatniego guziczka, ustał naprzeciwko wysokiego lustra. Dwukolorowe oczy błysnęły z satysfakcją, gdy mierzył się wzrokiem od góry do dołu. Wiedział, że zrobi na gościach dobre wrażenie. Nie, żeby zależało mu na imponowaniu ludziom swoim wyglądem – nie interesowały go takie przyziemne rzeczy. Po prostu uważał, że pozycja społeczna, jaką zajmowała jego rodzina wiązała się z godną prezencją.
Na koniec przeczesał palcami trochę niesforne, opadające na oczy kosmyki i zanotował sobie w pamięci, by w najbliższym czasie je skrócić. Zakończywszy przygotowania udał się na dół, do przestronnej sali balowej, by zorientować się w sytuacji. Wynajęta orkiestra właśnie dostrajała instrumenty i Akashi podszedł do nich, by porozmawiać o repertuarze. Sam grał na skrzypcach i fortepianie od czwartego roku życia, niedawno również podjął lekcje gry na klarnecie. Pewnie gdyby nie ranga tego przyjęcia i fakt, że musiał dziś wieczór zabawiać córkę tego angielskiego biznesmena, to ojciec kazałby mu robić za jednoosobową orkiestrę. Rzadko przepuszczał okazję, by zaimponować gościom umiejętnościami syna.

W czasie gdy Akashi pouczał jednego z członków orkiestry, dlaczego powinni zagrać na początek Liszta a nie Mozarta, w oddalonym o kilka kilometrów od rezydencji hotelu, April van Rosenberg mocowała się z wiązaniami od pięknej yukaty, którą zdecydowała się włożyć na wieczorne przyjęcie. Nigdy nie była zbyt uzdolniona manualnie, więc kokarda, którą próbowała zawiązać co rusz się rozwalała, ale że nie dawała za wygraną, w końcu udało się jej zrobić w miarę eleganckie wiązanie. Niesłychanie z siebie dumna podziwiała efekt w wielkim lustrze zajmującym pół ściany hotelowego pokoju. Całe szczęście, że zrobiła wcześniej jako taką fryzurę, bo teraz będąc odzianą w sztywny i ciężki materiał pewnie niewiele udałoby się jej zdziałać na tym polu. Część włosów ułożyła w wysoki kok, a pozostałe pasma, które  pozostawiła luźno, szeleściły cicho na plecach z każdym jej ruchem.
 Mimo, że była rodowitą Brytyjką, posiadała bardzo delikatną i nietypową dla tego kraju urodę. Sięgające do pasa, jasne jak pszenica włosy, w połączeniu z ciemno- turkusowymi oczami, porcelanową cerą i piegami, które pokrywały znaczą część jej twarzy, przywodziły na myśl kombinację chłodnej nordyckiej urody ze znacznie cieplejszą kolorystycznie celtycką. Zawdzięczała swój wygląd matce, której przodkowie będący wikingami, osiedlili się na terenach ówczesnej Irlandii.
April nigdy jakoś za specjalnie nie przywiązywała wagi do swojego wyglądu i stroju, nigdy też nie potrafiła się porządnie umalować, więc teraz stojąc przed lustrem w strojnej yukacie i z transparentną pomadką na ustach, czuła się odrobinę nieswojo. Bardzo jednak chciała zrobić przyjemność swojemu ojcu, który często powtarzał, że jest wdzięczny losowi, że jego córka tak bardzo przypomina zmarłą przed laty matkę. A gdy kiedyś mała April odkopała w rodzinnych pamiątkach zdjęcie, na którym jej mama była ubrana w yukatę, wtedy postanowiła, że gdy nadarzy się okazja, ona sama też nałoży ten tradycyjny japoński strój. I oto właśnie dziś wieczorem nadarzała się ku temu wprost idealna sposobność.
Dwa dni temu, wraz z ojcem przylecieli do Kioto w Japonii, gdzie miały odbywać się negocjacje z potencjalnym partnerem w interesach.  April była bardzo podekscytowana tymczasowym pobytem w Kraju Kwitnącej Wiśni. W niecałe dwa dni zdążyła zwiedzić najważniejsze miejsca w Kioto, przy okazji też zajrzała do słynnej, międzynarodowej kliniki onkologii dziecięcej. Od dobrych kilku lat była wolontariuszką pomagającą dzieciom z rakiem i ich rodzinom, a w związku z osobistymi doświadczeniami w tej kwestii, stanowiło to bardzo ważną część jej życia. Nawet teraz, będąc w obcym kraju nie zamierzała rezygnować ze swojej misji niesienia pomocy potrzebującym.
Miesiąc temu skończyła szkołę średnią i rozważała pójście na studia medyczne. Była jednak rozdarta wewnętrznie, bo choć marzyła o zostaniu lekarzem, to zdawała sobie sprawę że medycyna jest bardzo ciężkim kierunkiem i nauka pochłonęłaby większość jej czasu. April była człowiekiem czynu i  bardzo nie chciała, by faktyczny kontakt z chorymi dziećmi ucierpiał przez to, że ona siedziałaby z nosem w książkach. Ostateczną decyzję odwlekała jak mogła i miała nadzieję, że podczas pobytu w Japonii nastąpi coś, co pomogłoby jej w dokonaniu właściwego wyboru.
Była mile zaskoczona, gdy w klinice, mimo ogólnego zdziwienia, powitano ją z otwartymi ramionami. Wcześniej wyobrażała sobie, że powściągliwi, dbający o konwenanse Japończycy popukają się w głowę na jej propozycję. Faktem było jednak, że jako klinika międzynarodowa, placówka zatrudniała bardzo wielu obcokrajowców, w szczególności Amerykanów. A z tymi April potrafiła doskonale się dogadać, jako że ostatnie kilka lat spędziła z ojcem w Los Angeles.
  Szpital był doskonale wyposażony, nie brakowało tam świetnych specjalistów, jednak poza nimi, nie było tam raczej wielu osób, które byłyby psychicznym wsparciem i pomocą dla dzieci podczas ich zmagań z chorobą. Dlatego też ordynator jednego z oddziałów, sympatyczny Amerykanin po pięćdziesiątce, był bardzo rad, że zgłosiła się do nich osoba z kilkuletnim doświadczeniem w tej kwestii. Szybko omówili warunki współpracy i pożegnali się w bardzo przyjaznej atmosferze. Miała stawić się w przyszłym tygodniu na okres próbny.
Chociaż czas ich pobytu w Japonii był bliżej nieokreślony, to z doświadczenia wiedziała, że tego typu wyjazdy w interesach potrafiły przeciągać się miesiącami. Miała więc pewność, że w nowym szpitalu zagrzeje miejsca przynajmniej do października. Może do tego czasu uda się jej wymyślić, co dalej począć ze swoim życiem.   
– Wyglądasz olśniewająco moja Kwietniowa Dumo – usłyszała za plecami głos ojca i po chwili dojrzała jego odbicie w lustrze. Uśmiechnęła się do niego promiennie. On też wyglądał olśniewająco, choć jak na swój wiek trochę niekonwencjonalnie. Anthony van Rosenberg był atrakcyjnym czterdziestolatkiem z piaskowymi włosami często pozostawionymi w totalnym nieładzie i dość specyficznymi upodobaniami modowymi. Miał bowiem zamiłowanie do kolorowych, często błyszczących ubrań o nietypowym kroju, które znacznie wyróżniały go spośród tłumu. Dziś zdecydował się na jednolity, wściekle niebieski garnitur i czerwone, oxfordzkie pantofle.
– Żadnych cekinów i dziwnych kapeluszy? I tylko dwa kolory? Tato, chyba się starzejesz – powiedziała cmokając z przekąsem.  Anthony roześmiał się serdecznie na ten przytyk ze strony córki. Jak zwykle nie szczędziła mu przyjacielskich uszczypliwości. Istna kopia swojej wspaniałej matki.
– No cóż, nawet ja znam pewne granice. – powiedział wesoło i podszedł do córki by złożyć jej czuły pocałunek na czubku głowy. Był bardzo wysokim człowiekiem i April ze swoimi 160 centymetrami wzrostu ledwie sięgała mu do przedramienia. – Nie chcę tak na wstępie zaszokować tych biednych Japończyków, bo jeszcze wycofają się zanim przystąpimy do jakichkolwiek negocjacji.
– Jestem pewna, że gdy tylko cię zobaczą, to podpiszą z tobą w ciemno każdą umowę. Masz niesłychany dar do natychmiastowego zjednywania sobie ludzi.
– Chyba mówisz w tym momencie o sobie. Twój urok jest bardzo przydatny, dlatego też zawsze cię ze sobą zabieram, gdy ubijam interesy. – powiedział żartobliwie, na co April wybuchnęła śmiechem i pokazała mu język. Ona sama uważała, że nie ma w sobie za grosz wdzięku, chociaż ojciec był z goła odmiennego zdania. 
Och, jak bardzo go kochała. Był najwspanialszym człowiekiem, jakiego znała. Szczodry i dobroduszny, wspierał ją aktywnie we wszystkim co robiła. Jak nikt inny rozumiał znaczenie pomocy potrzebującym i znaczną część zysków firmy przekazywał na finansowanie szpitali i podobne szczytne cele. Mając go przy swoim boku, April czuła, że faktycznie jest w stanie zdziałać coś dobrego dla świata.
– Jestem gotowa, możemy ruszać.


O 19 w progu rezydencji rodziny Akashi pojawili się pierwsi goście. Byli to przede wszystkim szanowani biznesmeni z Kioto i okolic, ważniejsi stopniem pracownicy miejscowych oddziałów, oraz przyjaciele rodziny. Kamerdynerzy witali  uprzejmie przybyłych i kierowali ich do Sali balowej, gdzie pod swoje skrzydła przejmował ich Masao, a kelnerzy wręczali im kieliszki z szampanem bądź winem. Zgodnie z zaleceniem Seijurou orkiestra zagrała Liszta i po chwili przestronne wnętrze wypełniło dźwiękami skrzypiec, szumem rozmów i stukaniem kieliszków.
Akashi jak zwykle koncertowo spisywał się jako syn gospodarza. Umiejętnie lawirował między kolejnymi grupkami gości, by wymienić się standardowymi grzecznościami i zabawić ich błyskotliwymi uwagami. Nie przepadał za brylowaniem w towarzystwie, jednak z uwagi na pozycję swojej rodziny opanował tę sztukę do perfekcji.
Nagle rozmowy nieco przycichły i spojrzenia zebranych skierowały się w stronę wejścia do sali, gdzie tuż przy boku Masao pojawił się krzykliwie ubrany, blondwłosy mężczyzna. Swoim niekonwencjonalnym wyglądem wyraźnie wyróżniał się spośród innych gości, więc musiał to być nie kto inny, jak wyczekiwany brytyjski inwestor. Seijurou westchnął w duchu z politowaniem. Nigdy nie miał zbyt dobrego zdania o Europejczykach, a ten tutaj nie potrafił nawet stosownie się ubrać. Niemniej jednak  podszedł, by się przedstawić.
– Akashi Seijurou, syn gospodarza. Jestem zaszczycony mogąc pana poznać.  – powiedział płynnym angielskim i ukłonił nisko głowę. Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął do niego dłoń.
-Anthony van Rosenberg, bardzo mi miło. Szczerze mówiąc, to ja jestem zaszczycony mogąc się tu pojawić. To naprawdę wspaniałe przyjęcie.
Seijurou uśmiechnął się uprzejmie i odwzajemnił uścisk dłoni. Mimo swego dziwacznego wyglądu, mężczyzna wydał mu się całkiem normalny, a nawet jeśli był jakimś ekscentrykiem, to przynajmniej potrafił zachować towarzyskie konwenanse. 
– Seijurou – odezwał się pospiesznie jego ojciec – Pan van Rosenberg przed chwilą mi wyjaśnił, że przy wysiadaniu z samochodu jego szanownej córce rozerwała się yukata. Twoja pokojówka obiecała się tym zająć, ale czy mógłbyś sprawdzić czy wszystko jest w porządku?
– Byłbym niezmiernie wdzięczny, Seijurou – dodał Anthony i posłał mu przepraszające spojrzenie – Moja córka jest trochę… niezdarna, wybaczcie nam, że od początku sprawiamy jakieś kłopoty.
– Oczywiście, to żaden problem – odpowiedział gładko i pochylił lekko głowę. – Obiecuję, że zaraz przyprowadzę ją całą i zdrową.
Ojciec wyjaśnił mu, że pokojówka zaprowadziła dziewczynę do jednej z gościnnych sypialni, więc udał się pod wskazane drzwi szybkim krokiem. Odczekał kilka chwil zanim zapukał. W tym momencie miał szczerą nadzieję, że dziewczyna nie będzie mu sprawiać żadnych problemów. Jeśli jednak uprze się, by utrudniać współpracę… No cóż, będzie musiał uciec się do pewnych środków by wymóc na niej posłuszeństwo, a tego wolał póki co uniknąć.
Drzwi uchyliły się lekko i w szczelnie pojawiła się twarz pokojówki.  
­– Yuukino, jak wygląda sytuacja?
– Paniczu Seijurou…- wydukała, czerwieniąc się ze zmieszaniem  – Ta panienka poprosiła mnie o igłę i nitkę i uparła się, że sama zaszyje te rozdarcie. Proszę mi wybaczyć paniczu, ale za nic nie chciała przyjąć mojej pomocy.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, z głębi pokoju dobiegł cichy krzyk, więc lekko zaniepokojony, wszedł do pomieszczenia by zobaczyć co się stało. Niewysoka blondynka w kolorowej yukacie, stała zgrabiona tuż przy oknie i trzymała się za odsłoniętą przez rozerwany materiał nogę. Twarz miała ukrytą za kaskadą długich, jasnych włosów i mruczała pod nosem coś niezrozumiałego. Akashi podszedł bliżej i zauważył strużkę krwi spływającą po bladej łydce dziewczyny. Jej źródło uciskała prawą dłonią.
– Mogę…? – zapytał pochylając się nad jej nogą z zamiarem obejrzenia rany.
– Och… To nic takiego, poradzę sobie – zapewniła go beztrosko i odgarnęła włosy z twarzy.
– Nalegam. – powiedział z lekkim naciskiem i podniósł głowę by spojrzeć jej w oczy.


Och. 





--------------------------------------------------------------------
Postanowiłam dodać dwa rozdziały jeden po drugim, ot tak, aby był już jakiś kontent. Pojawia się April!!! Powiedzcie, co myślicie o "moim" Seijurou??? :) Przyznam, że przed rozpoczęciem pisania opowiadania studiowałam dokładnie wszystkie odcinki, w których się pojawiał, doszukiwałam się wskazówek w mandze, light novels i wszystkich innych oficjalnych źródłach, byle tylko poznać go trochę bardziej, jego nawyki, zachowania itp. Uważam, że jego osobowość jest bardzo złożona i  jego zachowania są w dużej mierze zależne od sytuacji, miejsca i jego humoru. Dlatego też doszłam do wniosku, że nie powinnam mu przykleić jednej jedynej łatki np. agresywnego socjopaty, który wszystkich dręczy i rzuca się na nich z nożyczkami w każdej sytuacji, bo to po prostu.... mija się z prawdą. Jednakże, mimo iż tak skrupulatnie starałam się przestudiować jego osobę, to i tak ciężko idzie mi opisywanie jego odczuć i tego co się dzieje w jego problematycznej łepetynce. To naprawdę nie lada wyzwanie, by być nim :P Tak więc ten Seijurou Akashi jest taki, jakim ja go postrzegam, kto inny może widzieć go trochę inaczej. No ale nic, wkrótce April rozgości się w opowiadaniu na dobre i pojawi się także jej perspektywa, nie tylko jego. 
No to wszystko, ciao!

Rozdział I





Sierpniowe słońce wznosiło się mozolnie nad sennym jeszcze o tej porze Kioto. Wyłaniające się znad licznych wzgórz  promienie słoneczne, leniwie wkradały się do wnętrz górujących nad miastem świątyni i kapliczek, sygnalizując mieszkającym tam kapłanom porę na rozpoczęcie porannych obrzędów. Obok jednej z takich świątyni przebiegł truchtem czerwonowłosy chłopak w stroju treningowym. Krople potu spływały po jego pięknej twarzy w kolorycie kości słoniowej, a on sam oddychał już dość ciężko, jednak ani na moment nie zwolnił tempa biegu. Jego celem było jak najszybsze dotarcie do znajdującej się na najwyższym wzniesieniu eleganckiej rezydencji w stylu europejskim. Gdy po kilku minutach dobiegł na teren ogrodzonej żywopłotem posiadłości, w końcu mógł rozluźnić obolałe mięśnie i odetchnąć pełną piersią. Porozciągał się jeszcze przez chwilę, po czym otarł twarz przygotowanym wcześniej ręcznikiem i ruszył w stronę drzwi frontowych.   
Ten piękny, stylowy budek, wraz z zadbanymi ogrodami w stylu francuskim, stadniną koni i rozciągającymi się na południe, kilku hektarowymi terenami zielonymi, był jedną z wielu posiadłości należących do rodziny Akashi. Rodzina ta była jednym z tych wiekowych, szanowanych powszechnie rodów, kontrolującym znaczną część japońskiej gospodarki. Natomiast kierujący się w stronę wejścia przystojny chłopak o nietypowym kolorze włosów i szlachetnych rysach twarzy, który biegał o wschodzie słońca, niezmiennie każdego ranka – był jedynym synem głowy rodu i dziedzicem rodzinnej fortuny. Jego dumna postawa i stanowczy chód od razu zdradzały nie tylko jego wysokie urodzenie, ale także doskonałe przygotowanie do pełnienia powierzonej mu roli.
Seijuro Akashi wkroczył do pogrążonego w ciszy holu wejściowego a jego kroki odbiły się głuchym echem od wysokich ścian. Wnosząc po braku jakichkolwiek innych odgłosów, stwierdził, że jest obecnie jedyną przebywającą w domu osobą. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym, gdzie podziała się cała służba, gdyż czekał go szybki prysznic, po którym miał do zrealizowania szereg innych obowiązków wynikających z jego napiętego do granic możliwości harmonogramu.
Mimo iż miał zaledwie siedemnaście lat, to jego tryb życia raczej mało przypominał ten, który prowadziła większość jego rówieśników. Był przecież spadkobiercą rodu Akashi i fakt ten definiował wszystkie jego powinności i zachowania. Od dziecka przyświecała mu idea zostania dumnym następcą swojego ojca i cała jego egzystencja była podporządkowana dążeniu do tego celu. Jakakolwiek porażka była w jego przypadku niedopuszczalna.
Akashi udał się szybkim krokiem do przestronnej łazienki na drugim piętrze i zrzuciwszy z siebie przesiąknięte potem ubrania wszedł pod lodowaty strumień wody. Zamknął oczy i pozwolił swoim myślom odpłynąć w bliżej nieokreślonym kierunku. Jego nadzwyczaj pięknie wyrzeźbione mięśnie napięły się pod wpływem niskiej temperatury i Seijuro rozchylił usta w lekkim uśmiechu, czerpiąc przyjemność z tej małej, cielesnej tortury. Nie pozwolił sobie jednak na zbyt długie rozkoszowanie się tym orzeźwiającym doznaniem, bo zaraz po śniadaniu miał zaplanowaną lekcję szermierki z prywatnym nauczycielem. Mimo, iż był początek sierpnia i większość jego rówieśników cieszyła się międzysemestralną przerwą od szkoły, Akashi nie narzekał na nadmiar czasu wolnego. Swój wakacyjny terminarz zapełnił jak zwykle tak, by jak najefektywniej wykorzystać czas wolny od zajęć. Podczas gdy inni nastolatkowie włóczyli się z przyjaciółmi po centrach handlowych, bądź wylegiwali się na piaszczystych morskich plażach, on miał lekcje szermierki, strzelania z łuku, malarstwa, czy języków obcych. Jednakże taki stan rzeczy zupełnie mu nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie; tylko konstruktywne gospodarowanie czasem, które prowadziło do zamierzonych wyników, było w stanie go usatysfakcjonować.  
Odświeżony szybkim prysznicem, przepasał się w biodrach puchatym ręcznikiem i udał się do swojej sypialni. Na łóżku dostrzegł przygotowany przez pokojówkę zestaw ubrań, co oznaczało, że nie jest już w domu sam. Szybko nałożył uszykowaną dla niego czarną, dość obcisłą koszulkę i kremowe spodnie, po czym szybkim krokiem udał się na dół.
– Dzień dobry paniczu Seijuro – przywitała go od progu kuchni młoda gosposia i od razu podała mu kubek z gorącą kawą.
– Witaj Konako-san. Czy zjawił się już Asahura-sensei?
Gosposia poruszyła się niespokojnie i zamrugała nerwowo, co nie uszło jego uwadze. Wpatrywał się w nią w niemym oczekiwaniu, przeczuwając, że zaraz usłyszy coś, co mu się nie spodoba.
– Nie, paniczu. Poleciłam mu dziś nie przychodzić. – powiedziała cicho i spuściła głowę, nie mogąc dłużej znieść presji jego wzroku. Atmosfera wyraźnie zgęstniała, jak kiepsko zrobiony kisiel.
Jej młody pan był na co dzień bardzo uprzejmy i posiadał nienaganne maniery, jednak Konako i tak czuła się dziwnie onieśmielona i spięta w jego towarzystwie. Coś w jego oczach, zarówno ich wyraz, jak i osobliwy kolor… To powodowało, że miała ciarki na całym ciele. Nigdy wcześniej nie widziała u nikogo takich dziwnych oczu.
Teraz dodatkowo przeczuwała, że zrobiła coś nie po jego myśli i wyrzucała sobie w duchu, że na własną rękę podjęła idiotyczną decyzję. Chciała jedynie być pomocna ale wszystko wskazywało na to, że przekroczyła swoje kompetencje. A gdy panicz Seijuro był zawiedziony czyimś bezmyślnym zachowaniem, stawał się naprawdę… przerażający.
– A zrobiłaś to, gdyż…? – zapytał w końcu chłodno, mierząc wzrokiem zatrwożoną gosposię.
– Dzwonił pański ojciec, paniczu Seijuro – pospieszyła z tłumaczeniem, przestępując z nogi na nogę – Dziś przed południem przyjedzie do Kioto i kazał… polecił paniczowi przygotować się do jego wizyty.
Akashi był zaskoczony usłyszaną nowiną. Zwykle ojciec informował go ze znacznym wyprzedzeniem o swoich odwiedzinach i teraz zastanawiał się, co mogło być powodem jego nagłej decyzji.
– Rozumiem. – powiedział w końcu w stronę skonsternowanej dziewczyny, która z ulgą zarejestrowała, że nie zdenerwowała go aż tak bardzo – Jednak następnym razem postaraj się skonsultować ze mną zmiany w moim harmonogramie.
– Oczywiście paniczu, proszę o wybaczenie. – pochyliła się nisko i po chwili oddaliła się pospiesznie w głąb domu. Seijuro obserwował przez chwilę jej drobną sylwetkę, po czym sam ruszył do wyjścia na taras.
Powoli dochodziła 9 rano, a termometr wskazywał prawie 20 stopni – zapowiadał się naprawdę przyjemny dzień. Jeśli ojciec miał zamiar zjawić się około południa, oznaczało to, że miał jeszcze trochę wolnego czasu, którego nie zamierzał zmarnować na bezczynne siedzenie. Skierował swe kroki w stronę stojącej w cieniu drzew stajni, instruując przy okazji krzątającego się wokół ogrodnika, by przyozdobił wnętrze domu świeżymi kwiatami.
W stajni osiodłał karego angloaraba i ruszył nim na przejażdżkę w dół łagodnego zbocza, prowadzącego do ukrytego w cieniu drzew jeziorka. Akashi był wybornym jeźdźcem i koń doskonale odczytywał wszystkie intencje dosiadającego go chłopaka. Jazda konna była z jedną z niewielu rzeczy, która sprawiała mu prawdziwą przyjemność. Żałował tylko, że nie mógł dosiąść swojego ulubionego, białego jak śnieg wierzchowca, który wabił się Yukimaru. Niestety został on w Tokio, w głównej rezydencji rodziny Akashi, gdzie aktualnie mieszkał jego ojciec, Masaomi.
Od kiedy Seijuro zdecydował się iść do renomowanego liceum w Kioto, on i jego ojciec widywali się raczej rzadko. I jeśli miał być szczery, to taki stan rzeczy mu odpowiadał. Szanował ojca i podziwiał jego osiągnięcia, jednak irytowało go ciągłe podkreślanie przez niego konieczności bycia najlepszym we wszystkim. Tak jakby Seijuro sam o tym nie wiedział i trzeba mu było o tym przypominać. Zwracając się do niego, Masaomi zwykł mawiać: „Tylko ten, który odnosi sukces we wszystkich dziedzinach, jest godny bycia członkiem rodziny Akashi” a ton głosu, którym wygłaszał te podniosłe frazesy, nie do końca podobał się Seijuro. Za każdym razem wydawało mu się, że ojciec próbuje w ten sposób okazać swoje powątpiewanie w jego doskonałość. Jakby wszystko to, co osiągnął, nadal nie było wystarczające, by spełnić ojcowską wizję perfekcyjnego następcy.
Akashi zmarszczył z niezadowoleniem brwi do swoich własnych myśli. Nie wiedział, co kryje się za niespodziewaną wizytą ojca, jednak dopóki nie stanie z nim twarzą w twarz, wolał sobie nie zaprzątać nim głowy.
Dotarłszy do jeziorka, zeskoczył zgrabnie z konia i pochylił się nad wodą by sprawdzić jej temperaturę. Była ciepła i niespodziewanie doznał uczucia deja vu. Po chwili uzmysłowił sobie, że jego mózg nasuwa mu obrazy ze snu, który miał kilka nocy temu. W tamtym śnie stał nad oceanem i woda w nim była tak samo ciepła, jak w tym jeziorku. Pamiętał, że ocean był niezwykle spokojny a promienie słoneczne odbijały się na jego tafli tworząc barwną mozaikę. Wydawało mu się, że z kimś rozmawiał, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć kim był jego rozmówca. Najbardziej jednak utkwiło mu w pamięci dziwne poczucie bezradności, które zawładnęło jego ciałem i umysłem, gdy tak stał nad brzegiem i wpatrywał się w horyzont.
– Niedorzeczne. – szepnął do siebie, czując nagły przypływ irytacji. W realnym życiu uczucie bezradności było mu całkowicie obce, i nie podobało mu się, że dosięgnęło go ono podczas jakiejś kuriozalnej wizji sennej. Akashi nie miał jednak zamiaru tego rozpamiętywać, bo zawracanie sobie głowy bezsensownymi rozważaniami było całkowicie nie w jego stylu. Ostatni raz spojrzał w przejrzystą taflę wody, w której odbiła się jego przystojna twarz. Wszelkie bezużyteczne myśli zdążyły opuścić jego umysł.
Zbliżała się dziesiąta, więc wskoczył z powrotem na konia i ruszył w stronę domu, zostawiając za sobą ukryte w cieniu drzew jeziorko i wszystkie wiążące się z nim przemyślenia. Wkrótce w Kioto zawita jego ojciec, a on bardzo chciał poznać powody jego przyjazdu i jaki to będzie miało wpływ na jego wakacyjny harmonogram. I miał szczerą nadzieję, że będzie to coś naprawdę ważnego.

Chociaż Seijuro Akashi był niemalże specjalistą we właściwym odczytywaniu wszystkich znaków na niebie i ziemi, to nie mógł w tej chwili wiedzieć, że wizyta jego ojca zapoczątkuje coś, co wkrótce miało odmienić jego niczym niezmącone do tej pory życie.  


------------------------------------------------
Wiem, że na razie nie ma zbyt ekscytujących rzeczy, ale proszę o wyrozumiałość :) 

niedziela, 17 maja 2015

Prolog





Ocean wyglądał spokojnie tego popołudnia. Niewzruszona masa wody błyszczała przejrzystym turkusem, a na jej powierzchni nie było widać ani jednej zmarszczki. Seijurou Akashi wpatrywał się w horyzont z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili pochylił się nad wodą i zanurzył w niej opuszki palców. Te doświadczenie wywołało na jego ustach delikatny, enigmatyczny uśmiech. Wyprostował się i ponownie włożył ręce do kieszeni ciemnych spodni.
– Jest dopiero kwiecień a woda jest już ciepła – stwierdził miękkim głosem i zaciągnął się głęboko świeżym, morskim powietrzem.
– Kwiecień jest trochę inny w tym roku, Akashi-kun.
Seijurou poruszył się nieznacznie, jednak nie skierował wzroku na swego rozmówcę.
– Zgadza się, Tetsuya. Ocean jest bardziej turkusowy tego kwietnia.
Tetsuya Kuroko nie był pewny jak ma skomentować te stwierdzenie. Będąc z Akashim zawsze starał się jak najrozważniej dobierać słowa, a kiedy nic sensownego nie przychodziło mu do głowy, to po prostu wolał milczeć. Mimo wszystko poczuł, że sytuacja, w której się znaleźli sprawiała mu pewnego rodzaju przyjemność. Już nie pamiętał, kiedy ostatni raz rozmawiali i teraz chciał, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
Gdzieś nad ich głowami zakołowały z piskiem dwie białe mewy, po czym poszybowały w stronę horyzontu. Widok oddalających się skrzydło w skrzydło ptaków był tak nostalgiczny, że Kuroko poczuł dziwne łaskotanie w gardle.
– Ocean jest interesujący, prawda Tetsuya? – podjął ponownie Akashi ku zaskoczeniu Kuroko – zastanawiałeś się kiedyś nad jego ogromem?
– Nie, Akashi-kun. Nigdy o tym nie rozmyślałem. – odpowiedział ostrożnie, wpatrując się badawczo w przystojny profil chłopaka, który z wolna okrywał się jakimś dziwnym mrokiem.
– Zawsze stroniłem od oceanu – wyznał po chwili niespodziewanie przejmującym głosem i Kuroko poczuł dziwny niepokój. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że ta rozmowa niesie za sobą jakiś zawoalowany przekaz i nie był pewny, czy jest gotowy by go poznać. – Ta bezkresna woda wywołuje we mnie uczucia, które są inne od wszystkiego. I te uczucia… nie podobają mi się, Tetsuya.
– Dlaczego mi to mówisz Akashi-kun?
– Nigdy jeszcze nie przegrałem. Nigdy nie przegrałem z nikim, kto stanął na mojej drodze. A wszelkie inne przeszkody są przeze mnie bezwzględnie usuwane. A teraz na swojej drodze, tuż przed swoimi oczami widzę ocean. Powiedz mi Tetsuya – czy powinienem walczyć z oceanem? Czy mam szansę wygrać z bezkresną wodą? – Akashi zawiesił głos i po raz pierwszy od początku rozmowy odwrócił twarz w jego stronę. Kuroko poczuł, jak heterochromiczne oczy dosłownie przeszywają go na wylot, bezwzględnie domagając się odpowiedzi.  
– Akashi-kun… cz…czy ocean rz-rzucił ci wyzwanie? – zapytał, ledwo opanowując nagłe drżenie ciała.
– Stoi na mojej drodze, więc to równoznaczne z rzuceniem wyzwania.
– A m-może… – Kuroko zawahał się i wziął głęboki wdech, czując jednocześnie, że sporo ryzykuje przez to, co zamierzał za chwilę powiedzieć – Może Akashi-kun źle to pojmuje? Może ocean nie rzuca nikomu wyzwania tylko zachęca, by o wszystkim zapomnieć i po prostu się w nim zanurzyć…?
W jednej chwili oczy Akashiego rozszerzyły się jakby ogarnęła go nagła psychoza, a na ustach pojawił się obłąkańczy uśmiech.
– To ciekawy punkt widzenia, Tetsuya. – powiedział półszeptem, sprawiając tym samym, że po plecach Kuroko spłynęły zimne strużki potu. – Jednakże… W moim przypadku takie rozumowanie nie ma racji bytu.
Kuroko doskonale rozumiał, co Akashi miał na myśli wypowiadając te słowa, jednak był zbyt roztrzęsiony by cokolwiek odpowiedzieć lub zrobić. Tak bardzo chciał, by znów było jak za dawnych czasów, by znów mogli ze sobą normalnie pogadać. Tymczasem ta sytuacja i rozmowa, w której pokładał takie nadzieje, teraz przerodziła się w pułapkę, z której rozpaczliwie chciał się uwolnić.
Jakby napawając się przerażeniem Kuroko, Akashi wykrzywił usta w maniakalnym uśmiechu i przytknął do piersi rozpostartą dłoń.
– Zapamiętaj to Tetsuya. Dzień, w którym pozwolę, by moje ciało i duszę ogarnął turkus oceanu, będzie dniem mojej śmierci.

W tym momencie Kuroko nie wytrzymał i opadł bezsilnie na mokry piasek. Nie obchodziło go nawet, jak żałośnie musiał teraz wyglądać w oczach Akashiego. Chciał tylko zatkać uszy, by nie musieć już słuchać tych wszystkich okropieństw.
– Akashi-kun! Dlaczego mówisz takie straszne rzeczy? Dlaczego mówisz o swojej śmierci…? – zapytał ochryple, zasłaniając usta rękawem bluzy.
– Ponieważ czuję, że coś mnie popycha w stronę oceanu i wkrótce będę musiał się z nim zmierzyć.
– Dlaczego chcesz z tym walczyć…? Akashi-kun… Dlaczego taki się stałeś? Przecież byliśmy przyjaciółmi… Dlaczego nie jest tak, jak kiedyś…?
Z trudem powstrzymywał cisnące się do oczu łzy. Akashi patrzył na niego z góry, jednak po chwili rysy jego twarzy jakby trochę złagodniały.
Dlaczego? Zadajesz dużo pytań Tetsuya… – wymówił jego imię zaskakująco miękkim tonem i podał mu dłoń by pomóc mu wstać. – Dopóki nie umrę nic nie będzie takie jak kiedyś.
– Nie chcę żebyś umierał, Akashi-kun.
– Och, ale ja wcale nie mam zamiaru umierać. Bo śmierć oznacza porażkę, prawda? To jednak nie zmienia faktu, że coś wkrótce się stanie.
– Skąd…?
– Skąd to wiem? Ponieważ kwiecień… zapowiada się naprawdę pięknie w tym roku.

~*~ 

Tatsuya Kuroko otworzył błękitne niczym letnie niebo oczy i wbił tępo wzrok w sufit. Więc to był tylko sen. Sądząc po mroku panującym w pokoju, nadal był środek nocy. Podejrzewał jednak, że nie szybko będzie w stanie ponownie zasnąć. Jego serce waliło jak oszalałe, a w uszach huczało mu od nadmiaru emocji.
To był tylko sen – powtarzał sobie intensywnie w myślach, ale uczucie ulgi jakoś nie przychodziło – Dlaczego więc…?
Obrócił się niespokojnie na lewy bok i zapatrzył na oprawione w ramkę zdjęcie z czasów, gdy jeszcze chodził do gimnazjum. Stał na nim uśmiechnięty od ucha do ucha, otoczony przez kolegów z byłej drużyny koszykówki. Do tej pory pamiętał te uczucia radości i dumy, które rozpierały ich wszystkich po wygranych mistrzostwach.
– Akashi-kun…– wyszeptał, patrząc w uwiecznione na papierze szkarłatne oczy. – Dlaczego akurat kwiecień…?
Pytanie zawisło w ciężkim, sierpniowym powietrzu i Kuroko pomyślał, że prawdopodobnie nigdy nie znajdzie na nie odpowiedzi. Z resztą… To był przecież tylko sen, więc dlaczego w ogóle miałby się nad tym zastanawiać…?
Zamykając znużone oczy, Tetsuya Kuroko nie zdawał sobie sprawy, że odpowiedź miała wkrótce przyjść do niego sama. Bo kto by się spodziewał, że w tym roku kwiecień postanowił spłatać figla i wyjątkowo zawitać w sierpniu…? 



-----------------------------------------------------------------------------------
Prolog opowiadania Only For Forever, mam nadzieję, że wyszedł dość zgrabny :) Zastanawiam się tylko, czy ktokolwiek to przeczyta skoro nikt tego bloga nie zna, ale jeśli tak się zdarzy, to proszę o opinie, buziaczki :*