wtorek, 27 października 2015

Rozdział XIII





    Miał wrażenie, jakby ktoś zdzielił go obuchem w głowę. W uszach dzwoniło mu niczym po wybuchu granatu, a pulsujący ból rozchodził się falami wewnątrz jego czaszki, zakrzywiając racjonalne postrzeganie rzeczywistości. Wszystko wokół zdawało się wirować z zawrotną prędkością, jak podczas jazdy kolejką górską.
Nie pojmował co się wydarzyło, co więcej – nawet nie był w stanie powiedzieć kim był, jednak w tej chwili zupełnie go to nie obchodziło. Jedyne, o czym mógł myśleć, to ten potworny ucisk mózgu. Ból był tak nieznośny, że miał ochotę rozłupać sobie czaszkę kamieniem, byle tylko jakoś ukrócić tę mękę.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że nogi niosą go w jakimiś bliżej nieokreślonym kierunku, zupełnie jakby poruszały się niezależnie od jego woli. Pod stopami czuł najpierw żwir, potem sprężystą ziemię. Zewsząd otaczała go mocno rozmazana zieleń i przeszło mu przez myśl, że znajdował się w jakimś lesie.
Chciał się zatrzymać i zawołać o pomoc, ale mimo to szedł dalej, jakby jego mózg nie nadążał za nogami.
– Skup się do cholery – wybełkotał sam do siebie i zdziwił się na brzmienie swojego głosu.
Gdzieś z tyłu głowy zamajaczyło mu blade przeświadczenie na temat własnej tożsamości, jednak szybko rozmyła je kolejna fala bólu.
Desperacko przyciskając dłonie do obu skroni, podążał chwiejnie przed siebie, aż do momentu,  w którym przed jego oczami wyrosły jakieś drzwi. Naparł gorączkowo na ciężką klamkę i dosłownie wtoczył się do środka, przy okazji potykając się o próg.
W następnej chwili oślepiły go ostre światła jarzeniówek. Przysłaniając dłonią oczy, zaczął ostrożnie poruszać się w głąb pomieszczenia. Po kilku sekundach dostrzegł przed sobą niewyraźny zarys schodów i udał się w ich stronę, jakby instynkt podpowiadał mu, że to właśnie powinien teraz uczynić. Reszta otoczenia zupełnie go nie interesowała.
Ból głowy niemal go oślepiał i pokonywanie każdego kolejnego schodka zdawało się być tak ekstremalne, jak nocna wspinaczka na Mount Everest. Co chwila zataczał się na boki i potykał, jednak po kilku, ciągnących się niemal w nieskończoność minutach, w końcu dotarł na szczyt.
Przed jego oczami wyrósł niepokojąco długi korytarz z całym szpalerem identycznie wyglądających drzwi. W powietrzu unosił się zapach wiekowego drewna, który wydał mu się odrażającym odorem stęchlizny. Raptownie zebrało mu się na wymioty. Starając się powstrzymać niekontrolowane spazmy żołądka, dobił do pierwszych z brzegu drzwi i wdarł się z impetem do środka, by po chwili osunąć się bez życia na podłogę.
Mimo iż słońce jeszcze nie zaszło, pomieszczenie było pogrążone w półmroku i tylko cienka strużka światła z korytarza oświetlała niemrawo miejsce, w którym leżał. Oddychając ciężko przytulił twarz do chłodnych paneli i zamknął oczy. Ucisk w głowie trochę zelżał, by następnie powrócić ze zdwojoną siłą. Z jego ust wydobył się przeciągły jęk i nie mogąc dłużej się powstrzymać, zwymiotował pod siebie.
– Żałosne. – rozległ się mrożący krew w żyłach, przepełniony pogardą głos. – Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie byłeś tak słaby i żenujący jak teraz.
Krztusząc się i ledwo łapiąc powietrze, Seijurou podniósł głowę i rozejrzał się wokół, próbując odnaleźć właściciela głosu. Dostrzegł tylko kilka niewyraźnych, całkowicie nieruchomych kształtów. Nie był w stanie dojrzeć pośród nich właściciela głosu.
– Kto…? – wybełkotał – Gdzie jes… – urwał, gdy niespodziewanie uzmysłowił sobie, skąd dobiegły go te słowa i kim był ten, który je wypowiedział.
Pod wpływem tego odkrycia lekko otrzeźwiał a jego ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Zaczęły docierać do niego strzępki wspomnień dotyczących własnej tożsamości, które stopniowo łączyły się w jedną całość i rzucały światło na paranoidalną sytuację, w której się znalazł.  
– Twoja głupota sprowadziła na ciebie mój gniew. Będziesz tego żałował, braciszku.
– N-nie… Nie jestem twoim bratem… – jęknął Seijurou i poczuł kolejną falę mdłości. – Nie mów do mnie…
– Stoczyłeś się na samo dno, Seijurou. Nie mogę tego tolerować, bo w tym momencie upokarzasz także i mnie. – głos jego alter-ego ociekał furią.
Seijurou potrząsnął słabo głową. Nie chciał tego dłużej słuchać.
On jednak ani myślał zaprzestać tej psychicznej tortury.
– Nie mam pojęcia jak ci się to udało, ale wiedz, że to chwilowe. Zaraz wrócisz tam, gdzie twoje miejsce!
Ta jadowita groźba podziałała na Seijurou niczym siarczysty policzek. Pozbierał się z ziemi i z trudem utrzymując równowagę, ruszył w stronę drzwi znajdujących się na prawo od okna. Wymacał ręką włącznik światła i starając się zignorować złowieszcze szepty swojej drugiej jaźni, podszedł do umywalki i wsadził głowę pod strumień wody. Zrobiło mu się odrobinę lepiej. Oddychając z pewnym trudem, podniósł twarz i natrafił na odbicie w lustrze. Dopiero po kilkunastu sekundach zrozumiał, że patrzy na swoją własną twarz. Wzdrygnął się, jednocześnie zszokowany i zniesmaczony tym odkryciem. 
Szkarłatne tęczówki były dziwnie mętne, zupełnie jakby należały do osoby odurzonej narkotykami. Skapująca z włosów woda spływała wzdłuż jego pozbawionej kolorów twarzy i osiadała na lekko drżącej szczęce. Wąskie usta miały siny odcień i w połączeniu z bladością skóry, przywodziły na myśl topielca.
Seijurou odgarnął do tyłu klejącą się do czoła grzywkę i odetchnął przeciągle, próbując za wszelką cenę dojść do pełni władzy nad swoim ciałem i umysłem.
– Nie walcz ze mną, to na nic. Za chwilę i tak będziesz skończony. – głos jego drugiej osobowości zdawał się być opanowany, jednak Seijurou wyczuł w nim nutę desperacji.
– Zamknij się. – odpowiedział mu drżącym, niezbyt stanowczym głosem.
Z całej siły zacisnął powieki, próbując jakoś zwalczyć intruza.
– Nie uda ci się. Nie wygrasz ze mną, dobrze o tym wiesz.
– Zamknij się. – powtórzył głośniej i poczuł nagły przypływ determinacji. Wbił twarde spojrzenie w lustro. Instynktownie wiedział, co powinien zrobić. – Nie muszę już walczyć. To ty przegrałeś.
Zacisnął pięści i odsunął się od umywalki, skupiając się na uczuciu nienawiści, które zaczęło zalewać go od środka niczym rozszalała fala tsunami. Musiał się temu poddać. Tylko w ten sposób mógł odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
– Nawet nie próbuj tego robić! – teraz głos był już wyraźnie spanikowany – Beze mnie jesteś nikim, Seijurou!
– Nie. To ty jesteś tym, który beze mnie nie istnieje. – odpowiedział lodowatym głosem i uderzył pięścią w lustro.
Gładka tafla pękła z trzaskiem. Samotna kropla krwi spłynęła wolno po pokiereszowanej powierzchni i po chwili schowała się w szczelinie między odłamkami. Nastała głucha cisza.
Seijurou wpatrywał się w pęknięte szkło, odczuwając coś na kształt zimnej furii pomieszanej z ekscytacją. Krew wrzała mu w żyłach a serce waliło jak oszalałe. Pęknięta skóra dłoni pulsowała boleśnie, jednak był to przyjemny ból, podszyty satysfakcją.
Po chwili uświadomił sobie, że wcześniejszy ucisk mózgu niespodziewanie ustąpił, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
To stanowiło wystarczające potwierdzenie, że w końcu udało mu się odzyskać całkowitą kontrolę nad własnym umysłem.
Odczuwając bezbrzeżną ulgę, oparł się plecami o chłodną glazurę i przymknął oczy. Jego przyspieszony dotychczas puls stopniowo zwalniał a rozbiegane myśli powoli układały się na swoim miejscu.
Wydawało mu się, że to co najgorsze jest już za nim, jednak gdy uchylił oczy i popatrzył na rozbite lustro,  naiwne przeświadczenie prysnęło niczym bańka mydlana.
Boleśnie zrozumiał, że tak naprawdę najgorsze było dopiero przed nim. Pozbycie się ogarniętej manią wygrywania drugiej osobowości było zaledwie kroplą w morzu problemów, które czekały na niego w nowej rzeczywistości.
Ta konkluzja sprawiła, że znowu poczuł się jak wrak człowieka.
Ledwie powłócząc nogami, wrócił do pokoju i rozejrzał się półprzytomnie, zastanawiając się co ma ze sobą począć.
Przestronna sypialnia wyglądała, jakby nie była przez nikogo zamieszkana, więc kusiło go, by tu zostać, jednak rozsądek podpowiadał mu, że to nie był najlepszy pomysł.
Jego wzrok powędrował na podłogę, na której jeszcze przed chwila leżał. Na widok własnych wymiocin przepełnił go wstyd i odraza. Niewiele myśląc zdjął koszulkę i opadł na kolana by po sobie posprzątać. Następnie wrócił do łazienki, zaprał pod kranem t-shirt i przewiesił go starannie na kabinie prysznica.
Seijurou patrzył tępym wzrokiem na mokrą koszulkę i uzmysłowił sobie, że nie ma bladego pojęcia co dalej. Nie tylko w tej chwili; w ogóle nie był w stanie wyobrazić sobie swojego dalszego życia.
Czuł się jak człowiek, który po mocno zakrapianej imprezie obudził się w nieznanym miejscu, a następnie dowiedział się, że w ciągu tych kilku godzin gdy pił na umór, zostawiła go żona, stracił pracę i okradziono go ze wszystkiego co posiadał.
I choć Seijurou nigdy nie miał ani pracy, ani żony, to ostatni fragment wydał mu się wyjątkowo znajomy. Wszak jego druga osobowość okradła go z niemal pół roku życia.
Dla osoby takiej jak on – która zawsze miała pod kontrolą każdy najmniejszy aspekt życia – utrata sprawowania władzy nad własną egzystencją była najgorszą z możliwych porażek.
Czuł się z tego powodu żałośnie, jednak miał świadomość, że jeśli szybko nie weźmie się w garść, to tamten sukinsyn mógłby ponownie to wykorzystać. 
Seijurou wziął zamach ręką i z całej siły uderzył się w policzek. A potem kolejny raz i kolejny, aż cała twarz pulsowała mu z bólu. Pomogło.
Teraz musiał jakoś doprowadzić się do porządku.
Wyszedł z powrotem na korytarz i z ulgą stwierdził, że był opustoszały. Rozejrzał się gorączkowo, jakby w poszukiwaniu wskazówek dokąd ma się udać. Rozpoznawał te wnętrza – to bez wątpienia była rezydencja w Kioto, w której zwykł spędzać wakacje. Szybko jednak wydedukował, że teraz prawdopodobnie mieszkał tu na stałe.
Jego pamięć zdawała się nadal szwankować. Nawiedzały go tylko jakieś niejasne wspomnienia z ostatnich dwóch tygodni, gdy to na wpół przebudzony dryfował w odmętach własnej świadomości. Ciężko mu było jednak wyłuskać z tych wspomnień cokolwiek konkretnego. 
Ruszył wzdłuż korytarza niepewnym krokiem. Gdzieś z parteru dobiegły jakieś szmery i Seijurou zamarł. Uświadomił sobie, że był na wpół nagi i nie chciałby spotkać nikogo, komu musiałby tłumaczyć się ze swojego podejrzanego wyglądu.
Jego wzrok powędrował do drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Prowadziły do pokoju, który zajmował za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Kioto. Teraz jednak nie miał pewności, czy to nadal była jego sypialnia.
Jego sypialnia.
Uśmiechnął się gorzko, wymawiając w myślach te słowa.
Teraz już nie było jego sypialni. Teraz już nic tutaj nie było jego własnością.
Mimo, iż znajdował się w swoim własnym domu, mimo, iż dobrze znał to miejsce, to czuł się tu obco, niczym jakiś intruz.
To nie on był tym, który mieszkał tu przez ostatnie kilka miesięcy. To nie on był tym, który ułożył sobie tu życie.
A ostatnie na co Seijurou miał ochotę to wtapianie się w świat, do którego nie należał.
Gdyby tylko mógł, wróciłby do Tokio i kontynuował swoje życie od momentu, w którym wszystko się zatrzymało.
W pamięci mignęła mu twarz Murasakibary. To on był ostatnią osobą, którą Seijurou widział. Poczuł niemiły ucisk w żołądku na samą myśl, co mogło wydarzyć się po tym, jak jego druga osobowość przejęła kontrolę nad jego umysłem.
Seijurou potrząsnął impulsywnie głową, zirytowany własną słabością. Musiał natychmiast wziąć się w garść i zostawić przeszłość za sobą. I tak już nie miał na nią wpływu. 
Szmery dochodzące z dołu nasiliły się. Seijurou zawahał się, gdy nagle jego wzrok spoczął na drzwiach, które znajdowały się najbliżej niego. Nie wyróżniały się niczym szczególnym spośród pozostałych drzwi, jednak jego serce zadrgało niespokojnie, zupełnie jakby wyczuło coś znajomego.
Podszedł do nich jak zahipnotyzowany i nie bardzo zastanawiając się nad tym co robi, nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Pomieszczenie było skąpane w miękkim blasku zachodzącego słońca, bo w przeciwieństwie do poprzedniego pokoju, tutaj rolety okienne były odsłonięte.
Od razu rzucił mu się w oczy ogólny rozgardiasz. Po podłodze walały się jakieś papierzyska. Stojąca pod oknem kanapa zawalona była stosem kolorowych ubrań a szerokie łóżko było niedbale zaścielone.
Seijurou uznał to za dość nietypowe zjawisko, zwłaszcza, że ubrania piętrzące się na kanapie wyraźnie należały do kogoś płci żeńskiej.
Czyżby gościła tu jakaś kobieta? Może ktoś z rodziny…? Seijurou zaczął rozważać prawdopodobne opcje, jednak coś mu podpowiadało, że odpowiedź była znacznie bardziej zaskakująca, niż mógłby przypuszczać.
Schylił się i podniósł z podłogi jedną z kartek. Zapisana była znakami hiragany, a pod każdym z symboli znajdował się odpowiednik z łacińskiego alfabetu.
– To… Co…? – zdziwił się na głos, zaskoczony nietypową treścią. 
Po chwilowym przeanalizowaniu kartki i kilku kolejnych papierów o podobnej zawartości, Seijurou odłożył je na stojącą obok komodę i jego wzrok przykuł bukiet czerwonych kwiatów w porcelanowym wazonie.
Amarylisy, przeszło mu przez myśl i zbliżył twarz, by powąchać czerwone łebki. Ich intensywna woń przywiodła mu na myśl coś znajomego, lecz zanim zdążył to uchwycić, wspomnienie się rozmazało.
Seijurou poczuł zniecierpliwienie. Zirytował go fakt, że nie był w stanie przypomnieć sobie niczego sprzed swojego całkowitego przebudzenia i tylko jakieś cholerne zapachy mąciły mu w głowie i rozpalały jego pragnienie szybkiego poznania prawdy. Przysiadł na skraju łóżka i zaczął myśleć gorączkowo nad tymi przeklętymi amarylisami, licząc na to, że w końcu coś mu zaświta w głowie. Minuty mijały a on nie wymyślił nic i tylko stukał palcami w kolano, jakby miało mu to pomóc w zwalczeniu amnezji.
Poczuł się bezsilny i znużony. Głowa zaczęła mu ciążyć na karku i dotarło do niego, jak bardzo jego organizm musiał być wycieńczony dzisiejszymi wydarzeniami. Nie mogąc się opanować, opadł z pewnym wahaniem na miękką, jedwabną pościel i przymknął oczy. Po chwili wymacał poduszkę i wtulił w nią twarz. Ze zdziwieniem stwierdził, że pachniała końską grzywą. Nagle we wspomnieniach mignęły mu długie, jasne jak len włosy.
– To jej sypialnia… – wyszeptał do siebie bezwiednie i jego puls przyspieszył.
W jego głowie pojawiły się kolejne mgliste wspomnienia, przedstawiające małe jeziorko i struny skrzypiec, po których przesuwały się smukłe palce. Jakaś znajoma melodia rozbrzmiała mu w myślach, powodując nieznośne drapanie w gardle.
Ona.
Seijurou nie wiedział kim była ona. Nie mógł sobie przypomnieć jej twarzy, imienia ani głosu, nie miał też pojęcia jaką rolę odgrywała w jego życiu. Pamiętał tylko te jasne włosy i ich specyficzny zapach, który wywoływał w nim niezrozumiałą tęsknotę.
Tęsknotę za czym…?
Nagle zapragnął zostać. Zostać w tym łóżku z twarzą wtuloną w tę poduszkę. Nieznajoma – najprawdopodobniej zamieszkująca ten pokój – zdawała się być jedynym pomostem łączącym go z nieznanym światem, w którym przebudził się po pół roku głębokiego snu.
Być może dzięki niej miał jeszcze jakąś szansę na odnalezienie się w nowej rzeczywistości. Ta myśl dodała mu otuchy, lecz po chwili znowu przejęły go wątpliwości.
Co miał jej powiedzieć, o co miał zapytać…? Przecież nie mógł ot tak, zwyczajnie wyjawić – czy to jej, czy komukolwiek innemu – że jego druga osobowość przejęła na jakiś czas kontrolę nad jego ciałem, a teraz on próbuje wszystko sobie od nowa poukładać. Samo wyobrażanie, już nie mówiąc, że faktycznie mogłoby dojść do takiej sytuacji, było po prostu absurdalne.
Nie mógł tego rozegrać w taki sposób. Musiał czym prędzej opuścić ten pokój. 
Spróbował się podnieść do pozycji siedzącej, lecz nie był w stanie przekonać do współpracy swojego ciała, które nagle zrobiło się tak ociężałe, jakby ważyło co najmniej tonę. Seijurou westchnął sennie w poduszkę.
– Tylko moment…
Jakby na przekór jego woli, powieki opadły i po chwili jego świadomość odpłynęła w nicość.

~*~

– Nie tato, nie jestem chora.
– Więc dlaczego jesteś taka blada? Stało się coś?
April westchnęła z rezygnacją i pokręciła głową.
– Tato, błagam. Apeluję o to, byś się ode mnie odczepił.
Ojciec zrobił lekko urażona minę i skrzyżował ramiona na piersi. Chyba nie był w nastroju na przekomarzanie się.
– Dziecko, chyba rozumiesz dlaczego się martwię.
April wzruszyła ostentacyjnie ramionami. Była lekko zniecierpliwiona nadopiekuńczą postawą ojca, lecz przede wszystkim była zła na samą siebie. Że też po powrocie z boiska musiała wpaść na cholerny stojak z parasolkami, który ktoś niefortunnie umieścił tuż przy drzwiach wejściowych. Zrobił się taki raban, że zbiegła się połowa służby oraz – na jej nieszczęście – Anthony.
Planowała przemknąć niezauważona do swojego pokoju, a ostatecznie skończyła spierając się z ojcem na temat stanu swojego zdrowia. Zupełnie nie miała do tego głowy i chciała jak najszybciej zostać sama, jednak Anthony ani myślał dać się spławić. 
– Nie, nie rozumiem tatko. Od lat jest ze mną wszystko w porządku.
Ojciec zamrugał oczami ze zmartwiona miną.
– Ale nigdy nie wiadomo, czy nie dopadnie cię znowu.
– Nawet jeśli, to co? Anemia to nie koniec świata. W końcu będziesz mógł mnie zainstalować w szpitalu, czyli to co lubisz najbardziej. – głos April zabrzmiał tak sarkastycznie, że zdziwiło to nawet ją samą.
– Nie kpij sobie w ten sposób – odpowiedział karcąco ojciec i wbił w nią twarde spojrzenie niebieskich oczu – Ciężka anemia wymaga hospitalizacji. Ty jednak nadal masz do mnie żal o to, że zmarnowałem ci młodość bo przez jakiś czas musiałaś leżeć pod kroplówką.
– Przepraszam tato. – pokajała się przed nim dla świętego spokoju – Wiem. Wiem, że to było konieczne, ale teraz nie jest, więc nie zawracajmy sobie tym głowy. Widziałeś może Seijurou?
– Nie widziałem. – westchnął Anthony i po chwili jego oczy rozbłysły, jakby przypomniał sobie coś ważnego. – Czy to z jego powodu jesteś ostatnio taka rozchwiana? Dopóki nie przyjechaliśmy do Japonii wszystko było z tobą w porządku. Proszę cię, daj sobie spokój z tym chłopakiem. Nie wydaje mi się, by pałał do ciebie sympatią. Myślisz pewnie, że zbawisz cały świat, ale przyjmij do wiadomości, że nie każdy sobie tego życzy.
– Och to oczywiste, że on sobie tego nie życzy. Co więcej, Seijurou mnie wprost nie znosi. – April machnęła ręką jakby odganiała namolną muchę – Ale to właśnie dlatego przebywanie z nim sprawia mi tak niesłychaną przyjemność.
– Dziecko, ty jesteś jakimś ewenementem.
– W końcu jestem twoją córką. – skwitowała i pospiesznie ruszyła w stronę schodów, dając ojcu do zrozumienia, że rozmowa jest skończona – Do zobaczenia później!
Anthony najwyraźniej zrozumiał, że już nic nie wskóra, bo nawet jej nie zatrzymywał.
Gdy April znalazła się na piętrze, zawahała się przez chwilę. Kusiło ją, by zapukać do drzwi na końcu korytarza. Z jednej strony natychmiast chciała uzyskać odpowiedzi na nurtujące ją pytania a z drugiej… Nie była wcale pewna, czy Seijurou chciałby teraz z nią o czymkolwiek rozmawiać.
Chwilę rozważała, co powinna zrobić. Ostatecznie lekko niepocieszona udała się do siebie. Gdy przekroczyła próg sypialni, szybko zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Jej wzrok powędrował w stronę okna, przez które wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Za chwilę miał nastać zmierzch.
April przymknęła powieki a przed jej oczami po raz kolejny stanęła scena, która rozegrała się na boisku. Analizowała każdy element, począwszy od niezbyt przyjemnej rozmowy, poprzez grę w kosza, aż po najważniejsze – uśmiech na twarzy Seijurou, który zaowocował czymś zupełnie dla niej niepojętym.
Uparcie próbowała znaleźć racjonalne wytłumaczenie, dlaczego tęczówki Seijurou zmieniły kolor. Właściwie – jedna tęczówka, bo prawa pozostała niezmiennie szkarłatna. Jedyne, co przychodziło jej na myśl, to jakaś tajemnicza, rzadko spotykana choroba oczu. Oczywiście wyobraźnia nie omieszkała podsunąć jej teorii, jakoby chłopak był jakimś demonem albo innym nadnaturalnym stworzeniem, jednak podobnych wymysłów nawet nie brała pod uwagę.
April prychnęła, na wpół rozbawiona, na wpół zdegustowana faktem, że przychodziły jej do głowy tak głupie teorie.
Tak, Seijurou Akashi musiał cierpieć na jakąś dziwną przypadłość a ona powinna dać sobie spokój z doszukiwaniem się w tym wszystkim drugiego dna.
Mimo, iż próbowała w ten sposób uspokoić samą siebie, to i tak miała mętlik w głowie. Zwłaszcza, że zachowanie Seijurou tuż przed i zaraz po tym, jak nastąpiła w nim ta osobliwa zmiana, również było zastanawiające. Sprawiał wrażenie, jakby nie był sobą, a pozornie drobna metamorfoza była czymś znacznie bardziej złożonym i głębokim. 
April westchnęła przeciągle. Była zmęczona ciągłym przedzieranie się przez gąszcz tajemnic otaczających Seijurou Akashiego. Co więcej, z dnia na dzień utwierdzała się w przekonaniu, że pewne pytania powinny chyba pozostać bez odpowiedzi. Kto wie, czy prawda nie okazałaby się zbyt ciężka do udźwignięcia.
Czasami ignorancja bywa błogosławieństwem, pomyślała i zaśmiała się cicho do własnych refleksji.  
Po raz kolejny przywołała w pamięci chwile, gdy grali w koszykówkę.
Ta krótka rozgrywka w niemal magiczny sposób wymazała cały jej gniew związany z wcześniejszym zachowaniem Seijurou. Już nie pamiętała, jak bardzo ją zawiódł podłym potraktowaniem swojego kolegi z drużyny. Nie pamiętała wszystkich przykrych słów, które kiedykolwiek jej powiedział, wszystkich pogardliwych spojrzeń, które jej posłał.
W tamtej chwili był tylko on, ona i dziecięca beztroska. Żadnych rozważań o przeszłości, żadnego gdybania na temat przyszłości.
A później wszystko tak nagle prysło i  teraz April nie miała pojęcia co będzie dalej.
Z zamyślenia wyrwał ją cichy szelest dobiegający z głębi sypialni. Drgnęła i rozejrzała się z przestrachem. Jej wzrok padł na łóżko i aż zachłysnęła się z wrażenia. Mimo, iż w pokoju było już dość ciemno, to ludzkiej sylwetki zwiniętej na pościeli nie sposób było pomylić z czymkolwiek innym.
Ktoś leżał na jej łóżku i może April nie byłaby w takim szoku, gdyby ten ktoś nie posiadał charakterystycznych, szkarłatnych włosów.
Lekko oszołomiona tym zaskakującym odkryciem podeszła bliżej.
Seijurou wtulał się w poduszkę i oddychał miarowo. Wszystko wskazywało na to, że najzwyczajniej w świecie spał. I z jakiegoś powodu, którego April absolutnie nie mogła rozgryźć, nie miał na sobie koszulki.
Z uznaniem wodziła wzrokiem po jego szczupłym a jednak pięknie wyrzeźbionym torsie. Po chwili dotarło do niej, że gapiła się zdecydowanie za długo i poczuła nagłe rozdrażnienie. 
– Przecież to jeszcze dzieciak…! – skarciła się głośno z niesmakiem i zakryła usta ręką, obawiając się, że chłopak zaraz się obudzi. 
Seijurou spał jednak dalej, najwyraźniej kompletnie niewzruszony jej okrzykami.
Starając się nie narobić więcej hałasu, April przycupnęła na skraju łóżka i zaczęła zastanawiać się, jak w ogóle mogło dojść do takiej dziwnej sytuacji.
Czyżby Seijurou pomylił sypialnie…? Nie, to byłoby całkowicie do niego niepodobne.
Przyjrzała mu się uważniej. Nawet w tym półmroku mogła dostrzec, że jego twarz była wyjątkowo blada.
Ogarnął ją lekki niepokój. Delikatnie położyła dłoń na czole Seijurou i ze zmartwieniem stwierdziła, że było rozpalone. April zawahała się chwilę i potrząsnęła go delikatnie za ramię. Chłopak wydał z siebie cichy jęk i zwinął się w kłębek. Ani myślał otworzyć oczu.
Po szybkim przeanalizowaniu sytuacji April doszła do wniosku, że chyba powinna kogoś zawiadomić. Wszystko wskazywało na to, że Seijurou był chory i powinien zając się nim lekarz.
Cały czas bacznie go obserwując, podniosła się z łóżka i ruszyła powoli w stronę drzwi.
– N-nie…
April zamarła w pół kroku.
– Obudziłeś się? – zapytała cicho i wróciła na poprzednie miejsce.  
W odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie.
– Masz gorączkę, Seijurou. Muszę komuś o tym powiedzieć.
– Nie…
– Dlaczego nie…?
– N-nie zostawiaj mnie tutaj samego… Mamo…
April drgnęła, dogłębnie poruszona jego słowami, zwłaszcza tym ostatnim.
Mamo.
W gwałtownym przypływie uczuć wyciągnęła dłoń i przejechała opuszkami palców po jego bladych policzkach.
– Nie zostawię. – odszepnęła miękko i pogładziła go po lekko wilgotnych włosach.
Następnie sięgnęła po koc leżący w nogach łóżka i okryła nim szczelnie ciało chłopaka. 
Seijurou już nic nie odpowiedział, a jego miarowy oddech upewnił ją, że znowu usnął.
April patrzyła na jego łagodną twarz i czuła, że ogarnia ją melancholia.
Mamo.
To słowo odbijało się głuchym echem w jej głowie i sprawiało, że jej serce drgało boleśnie w piersi.
Może i Seijurou Akashi bywał zimnym, pozbawionym sumienia draniem, lecz nadal pozostawał tylko człowiekiem, choćby nie wiadomo jak bardzo próbował swoje człowieczeństwo wyprzeć.
A w chwili, gdy ogarnięty gorączką wziął ją ze swoją matką i rozpaczliwie prosił, by z nim została – ujrzała jego ludzką stronę wyraźniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nawet ktoś taki jak on posiadał uczucia. Może głęboko zakopane, ale jednak.
Musiał tęsknić za swoją matką, tak samo jak wszystkie inne, na wpół-osierocone dzieci tęskniły za swoimi.
Tak samo jak April tęskniła za swoją.
Na samą myśl o tym poczuła, jakby na jej gardle zacisnęła się jakaś niewidzialna obręcz. Ledwo opanowując drżenie ciała chwyciła Seijurou za bezwładną dłoń i ścisnęła ją kurczowo w krzepiącym geście.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że to nie jemu próbowała dodać otuchy, a samej sobie. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku dni poczuła się strasznie osamotniona. Dotyk jego ciepłej dłoni podziałał na nią kojąco.
Trwała przy nim w ten sposób do północy, co jakiś czas zmieniając mu na czole prowizoryczny okład zrobiony ze swojej koszulki.
Potem zwinęła się w kłębek na kanapie i obserwowała go spod przymkniętych powiek, zastanawiając się jakim cudem kilka godzin wcześniej postanowiła sobie, że nie chce go nigdy więcej oglądać, a ostatecznie skończyła jako jego osobista pielęgniarka.
Zachichotała sennie pod nosem. Cały dzisiejszy dzień, pełen wrażeń i zaskakujących zwrotów akcji był tak nieprawdopodobny, że aż śmieszny. 
Tuż przed tym jak zmorzył ją sen, spojrzała ostatni raz na twarz Seijurou i wydawało jej się, że przez chwilę kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu.
Zaraz potem jej powieki opadły a wszystkie myśli rozpłynęły się w ciepłym szkarłacie, który łagodnie ukołysał ją do snu.

~*~

Biegł przez jakiś las a jasne światło księżyca przedzierało się przez korony drzew i oświetlało ścieżkę, którą się poruszał. Przed sobą słyszał trzask łamanych gałązek, który co jakiś czas przeplatał się z czyimś melodyjnym śmiechem.
– Poczekaj… na mnie! – zawołał ledwo łapiąc powietrze w płuca.
Nie pamiętał jak długo biegł, jednak musiał to być spory kawałek, zważywszy na to, jak bardzo był zmachany. Wiedział tylko tyle, że ciągle nie udawało mu się dogonić osoby z przodu.
– Pospiesz się! – odkrzyknął mu głos i po raz kolejny radosny śmiech przeszył nocne, wyjątkowo rześkie powietrze.
Nagle roślinność zaczęła się przerzedzać i oto po chwili znalazł się nad brzegiem małego jeziorka. Przez kilka sekund wpatrywał się urzeczony w gładką taflę wody, na której odbijało się perłowe światło księżyca. Uświadomił sobie, że kiedyś przyjeżdżał tu konno. Podszedł bliżej brzegu i zanurzył palce w wodzie. Była lodowata, zupełnie jakby pochodziła z górskiego potoku. Nie przeszkadzało mu to jednak, wręcz przeciwnie – ucieszył się i zanurzył dłonie głębiej by nabrać w nie wody i jej skosztować. Była tak pyszna, że padł na kolana i zaczął łapczywie chłeptać prosto z jeziora. Im więcej jednak pił, tym większe odczuwał pragnienie. W końcu zmusił się, by przestać i powiódł wzrokiem wzdłuż gładkiej tafli. Dostrzegł, że drugi brzeg jeziorka gdzieś zniknął. Nagle zrozumiał, że przed jego oczami rozciąga się bezkresny ocean, a on sam od jakiegoś czasu poił się słoną wodą.
Jak poparzony odskoczył od brzegu. Zaczął się czołgać z powrotem do lasu, jednak ten także rozpłynął się w powietrzu. Zewsząd otaczała go piaszczysta plaża.
– Dlaczego boisz się oceanu…? – powietrze przeszył czyjś przenikliwy szept.
Seijurou rozejrzał się gorączkowo, ale w pobliżu nikogo nie dostrzegł.
– Kim jesteś…?
– Akashi-kun, nie pamiętasz już co mi mówiłeś?
– Tetsuya…? Kuroko, to ty…? Gdzie jesteś…? – zapytał podnosząc się z ziemi.
– Tutaj, Akashi-kun.
Nagle jak za mgłą dostrzegł niewyraźną sylwetkę zwieńczoną niebieską czupryną.
– Po co mnie tu przyprowadziłeś, Kuroko…? – zawołał i zrobił kilka kroków w jego kierunku.
– To nie ja cię tu przyprowadziłem, Akashi-kun. To ona.
– Jaka ona…? – rozejrzał się wokół, jednak oprócz nich nie dostrzegł nikogo innego. – Kim jest ona i po co mnie tu przyprowadziła?
Odpowiedziało mu tylko głuche echo własnych słów.   

Gdy Seijurou przebudził się, miał wrażenie, że jego przełyk płonie żywym ogniem. Chyba jeszcze nigdy nie był tak spragniony i zaczął zastanawiać się, czy miało to coś wspólnego z tym, że we śnie pił słoną wodę prosto z oceanu.
Na wpół przytomny podniósł się do pozycji siedzącej i rozejrzał się po pogrążonym w mroku pomieszczeniu, instynktownie poszukując czegoś do picia.
Przez chwilę wodził wokół siebie rozgorączkowanym wzrokiem, jednak w tych ciemnościach nie był w stanie zbyt wiele dostrzec. Nie do końca pojmował ani gdzie jest, ani co się z nim stało. Czuł lekkie pulsowanie w skroniach, które w połączeniu z potwornym pragnieniem nie pozwalało mu na zebranie myśli.
Coś miękkiego i ciepłego okrywało go od pasa w dół. Wybadał to ręką i zdał sobie sprawę, że dotyka grubego, puchatego koca. Trochę zaskoczyło go to odkrycie, jednak nie zastanawiał się na tym zbyt długo. Jego uwagę przykuła jasna plama, która zamajaczyła naprzeciwko niego. Wytężył wzrok i dostrzegł jakiś nieregularny kształt leżący na kanapie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że wpatrywał się w ludzką sylwetkę, a to co wcześniej wziął za odblask księżyca, było długimi, jasnymi włosami, spływającymi wzdłuż oparcia, aż do samej ziemi.
Bezwiednie wstrzymał oddech, jakby w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji. Nic jednak się nie wydarzyło; osoba leżąca na kanapie nie poruszyła się i Seijurou zorientował się, że najprawdopodobniej spała.
Wpatrywał się w nią tępym wzrokiem jeszcze przez kilka sekund, gdy nagle coś w jego mózgu przeskoczyło i wtedy wszystko stało się jasne.
Przypomniał sobie wydarzenia sprzed kilku godzin i uświadomił sobie, w jakim znalazł się położeniu.
Jednak to wszystko wydało mu się nagle kompletnie bez znaczenia. Jego serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, gdyż w końcu dotarło do niego kim była ta osoba.
Seijurou wyswobodził się z koca i powoli zszedł z łóżka. Na miękkich nogach zbliżył się do kanapy i popatrzył z góry na śpiącą dziewczynę. Po chwili wahania przykucnął, tak, że ich twarze znalazły się na jednej wysokości.
Mimo panującego mroku Seijurou miał wrażenie, że widzi wyraźniej, niż kiedykolwiek w całym swoim życiu.
– April… Jej imię to April. – usłyszał swój własny szept i nagle poczuł, jakby w jego głowie pękła tama, która wcześniej blokowała wspomnienia.
Z każdą sekundą jego umysł zalewały kolejne obrazy.
Już pamiętał. Jej włosy falujące na wietrze, podczas przejażdżki konno. Jej wesoły śmiech za każdym razem, gdy robiła coś całkowicie niestosownego. Jej głos, gdy z przejęciem opowiadała jakieś niedorzeczne historie.
Jednak przede wszystkim pamiętał jej oczy. Oczy, których głębia i kolor przypominały spokojne wody oceanu podczas słonecznego dnia.
To właśnie ten intensywny turkus przywrócił go do świadomości po niemal pół roku pozbawienia zmysłów i błądzenia w ciemnościach.
To one były pierwszym co ujrzał.
To one były jego ratunkiem.
Seijurou poczuł, że jego gardło niebezpiecznie się zaciska. Niespodziewanie zawładnęło nim pragnienie zbudzenia dziewczyny tylko po to, by jeszcze raz móc popatrzeć w jej turkusowe tęczówki.
Wyciągnął w jej kierunku dłoń. Jego palce były o milimetr od jej skóry gdy nagle cały zesztywniał a jego ręka zawisła w powietrzu.
Co ty do cholery robisz…? – skarcił się w myślach i szybko cofnął dłoń.
Jak coś takiego mogło mu w ogóle przyjść do głowy? Seijurou nie był w stanie pojąć własnego, kompletnie nieracjonalnego postępowania.
Przecież on nigdy nie zachowywał się w ten sposób; nie ulegał absurdalnym pokusom. Przede wszystkim jednak zupełnie nie miał zwyczaju myśleć w taki sposób o osobie, z którą nic go nie łączyło.
To prawda, zawdzięczał jej bardzo wiele. Z jakiegoś niezrozumiałego powodu to właśnie dzięki niej powrócił do świadomości. Można było nawet powiedzieć, że ocaliła mu życie i pewnie Seijurou nigdy nie zdoła jej się za to odpłacić.


Jednak w obliczu zaistniałych okoliczności to wszystko i tak nie miało większego znaczenia.
Seijurou nie miał prawa czegokolwiek od niej oczekiwać z jednej, prostej przyczyny: to nie on był osobą, z którą April van Rosenberg dzieliła wspomnienia.  
Ona nigdy nie spotkała prawdziwego Seijurou Akashiego. Nie miała nawet pojęcia o jego istnieniu.
Był dla niej obcy, tak bardzo, jak to tylko możliwe. Przez ten cały czas, od momentu w którym ujrzał ją po raz pierwszy, Seijurou był tylko kimś na kształt postronnego obserwatora. Nigdy nie stanął z nią twarzą w twarz, nigdy nie zamienił z nią słowa.
Ona tym nie wiedziała i nie miała prawa kiedykolwiek się dowiedzieć.
Po jego plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Patrzenie na jej usłaną piegami twarz nagle przerodziło się w udrękę.  
– Wybacz mi, April van Rosenberg… – usłyszał swój własny szept.
Nie mogąc dłużej znieść przebywania tak blisko niej, podniósł się gwałtownie z podłogi  i nie oglądając się za siebie ani razu, opuścił po cichu pokój.

Otworzyła oczy w momencie, gdy usłyszała trzask zamykających się drzwi.
Seijurou prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że April nie spała już od dłuższej chwili.

Tym bardziej nie mógł wiedzieć, że przez cały ten czas jej serce waliło w piersi jak oszalałe, choć sama nie rozumiała dlaczego. 

Właśnie, dlaczego...?









------------------------------------------
Cześć wam dziewczyny (o ile ktoś tu jeszcze zagląda) !
Wiecie, muszę się z wami czymś podzielić. Rozstałam się ze swoim A., z którym byłam przez ostatnie 4 lata. Jest to dla mnie tym bardziej przykre, że razem mieszkaliśmy, co w praktyce oznacza, że byliśmy razem prawie non stop. A teraz jestem sama i jest… dziwnie i strasznie. Ale nie chcę się nad tym rozwodzić.
Przez dłuższy czas nie byłam w stanie nic napisać a butelka wina była moją najlepszą przyjaciółką. Potem trochę próbowałam się zmusić, ale zawsze z marnym efektem. Przez chwilę miałam nawet ochotę rzucić to wszystko w cholerę, ale ostatecznie pomyślałam sobie, że niby dlaczego mam to zrobić…? Więc wzięłam się w garść i napisałam. Z pewnością mój stan emocjonalny wpłynął na jakość tekstu, lecz nie chciałam już dłużej czekać, aż poprawi mi się na tyle, że będę mogła napisać coś w miarę przyzwoitego.  
Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale nawet jeśli nie, to i tak będę pisać. Bo muszę to doprowadzić do końca. Bo jakoś mi lepiej, gdy przenoszę się do świata, w którym żyje Seijurou Akashi.
No a tak serio, to wcale nie jest ze mną tak najgorzej, jakoś się trzymam. Wzięłam nawet przykład z April i zapisałam się do wolontariatu. Idealny sposób, by zapomnieć o swoich problemach, to zetknąć się z problemami innych ludzi.
To super terapia, polecam!
I pozdrawiam gorąco, po tej jakże długiej przerwie! :)

PS. Zniknął głupi nagłówek, a że nie mam go u siebie na komputerze tylko u rodziców, więc pojawi się pewnie dopiero pod koniec tygodnia.